Zdaniem gościa "Czterech pór roku" piętnowanie złych produkcji to element higieny życia kulturalnego. - Brud i to, co gnije, trzeba usuwać - twierdzi krytyk. - Jeśli w łubiance znajdzie się jedna spleśniała truskawka, to należy jak najprędzej ją wyjąć, bo za chwilę będzie wokół niej dziesięć kolejnych spleśniałych - porównuje. - Po to są krytycy, żeby mówić: tej nie jedzcie, tą wyrzućcie - dodaje.
Fragment plakatu reklamującego film "Kac Wawa"
Gość Jedynki przyznaje, że w ostatnich latach na te najgorsze, najbardziej nieudane "zakalce komediowe” krytycy po prostu przestali chodzić. Doszli do wniosku, że takich filmów nie warto ani oglądać, ani recenzować. - Szkoda robić im reklamę samym pisaniem o nich - tłumaczy Raczek.
Efekt był taki, że widzowie zostali pozbawieni "drogowskazów". Wybierając się na produkcję, na temat której nie znali żadnych opinii, szli na własne ryzyko.- Zaczęli więc oceniać surowiej. Doszło do tego, że także widzowie przestali chodzić na polskie komedie - opowiada Tomasz Raczek.
Moment krytyczny nastąpił, gdy do kin trafił film "Kac Wawa", lecz po dwóch tygodniach został zdjęty z ekranów z powodu pustych sal. - Krytycy zorientowali się, że coś się zmieniło, że widownia też ma swoją "granicę bólu", i ponownie zaczęli chodzić na polskie komedie - zauważył Raczek.
Rozmawiała Karolina Rożej.
(mb)