"Tybet: Trylogia buddyjska" stwarza niepowtarzalną okazję by przyjrzeć się kulturze Tybetu, która mimo agresywnej ekspansji Chińczyków, w filmie Grahama Colemana przetrwała w nienaruszonym stanie.
Film brytyjskiego reżysera Grahama Colemana - "Tybet: Trylogia buddyjska" - czasowo usytuowany jest w latach 70-tych XX wieku. Ingerencja państwa chińskiego pociągnęła za sobą ofiary w ludziach, wiele klasztorów zostało zburzonych. Reżyser nie skupia się na roztrząsaniu politycznych aspektów tej tragedii lecz właśnie na jej tle stara się przedstawić mocne korzenie kultury Tybetu, która mimo wyniszczających wojen przetrwała w niezmienionym kształcie. Film przepełniony jest duchowością Dalekiego Wschodu, mistycyzmem, rytuałami. A padające pytania, takie jak np.: jaka jest droga do swojej świadomości? Jak uwolnić się od cierpienia? Jak osiągnąć spokój i harmonię wewnętrzną? Siłą rzeczy, na ponad dwie godziny, wyłączają odbiorcę z rzeczywistości i zmuszają do wysiłku intelektualnego.
Film składa się z trzech części. Pierwsza: „Dalajlama, zakony i lud”, przedstawia codzienne życie buddyjskich mnichów, które przepełnione jest modlitwą, sprawowaniem obrzędów i innymi, podobnymi czynnościami kultu. Ma się wrażenie, że obecność kamery nie odbiera mnichom nic z ich naturalności. Pojawia się także Dalajlama, emanujący spokojem i siłą nauczyciela. Nawołuje Tybetańczyków, by nie ustawali w walce o wolność, bo to jedyna droga do zachowania tożsamości. Głęboka wiara ludu w mistrza sprawia, że z wiarą przyjmują jego błogosławieństwo.
Najbardziej rozbudowana, druga cześć trylogii: „Przekazywanie owocu prawdy", ukazuje przygotowania mnichów z klasztoru Sakya w Boudha w Neapolu do święta związanego z Tarą. Część ta przepełniona jest medytacją, symbolicznymi gestami, oraz filozoficznymi myślami, których duże nagromadzenie w pewnym momencie może zbytnio obciążać widza i po prostu znudzić..
Trzecia część: „Pola zmysłów”, przybliża dzień z życia mnichów i tamtejszych chłopów. W pamięci najbardziej zapada ceremonia spalenia ciała zmarłego mężczyzny na stosie, która zgodnie z duchem Księgi Zmarłych, ma być symbolem nowego życia.
Film po raz pierwszy został zaprezentowany w listopadzie, podczas 3 festiwalu "Filmy Świata Ale Kino!” odnosząc przy tym frekwencyjny sukces.
POSŁUCHAJ co Piotr Kobus współorganizator 3 festiwalu "Filmy Świata Ale Kino!” myśli o filmie (320,25 KB)
Mimo tego, że film przed kilkoma dniami powrócił do kin, frekwencja na seansach nadal nie spada. Z pewnością przyczyniły się do tego pozytywne recenzje, pod jakimi podpisało się wielu krytyków filmowych i znawców buddyzmu.
Nie wszyscy jednak są pełni zachwytu Małgorzata Braunek (która prowadzi Polską Sanghę Kanzon) ocenia go bowiem krytycznie. POSŁUCHAJ Według mnie film jest zbyt specjalistyczny. W związku z tym nie jest uniwersalnym filmem i nie przekazuje uniwersalnych treści. (1,64 MB)
Filmy o buddyzmie nie trafiają zbyt często do naszego kraju, gdyż nie jest to wcale proste zadanie. Na tegorocznym 3. festiwalu "Filmy Świata Ale Kino!", publiczność mogła zobaczyć 8 filmów poruszających tą tematykę, a ich pozyskanie zajęło organizatorom 3 lata. Filmy o tematyce buddyjskiej funkcjonują w nieco innym obiegu niż większość filmów sprowadzanych na festiwale do Polski - wyjaśnia Piotr Kobus, współorganizator festiwalu - Z jednej strony są robione przez wytwórnie, studia producenckie, ale jest ich bardzo niewiele. Często też buddyzm jest tam traktowany jako swego rodzaju punkt marketingowy, mający na celu tylko zainteresowanie widzów. Także niewiele filmów głównego nurtu o tematyce buddyjskiej traktuje buddyzm na serio. Nas interesuje tylko kino autorskie. A tutaj z kolei ogromna część filmów o tematyce buddyjskiej jest tworzona na Dalekim Wschodzie, w krajach z którymi nie mamy regularnych kontaktów jeśli chodzi o kinematografię. Buddyzm w takiej najczystszej postaci zachował się np. na Sri Lance, w Butanie, w Nepalu, a to są kraje, które nie posiadają stałych kinematografii. Także tych filmów na świecie jest niewiele, bardzo trudno jest je znaleźć, obejrzeć. One nie istnieją na żadnych takich nośnikach, na których można je łatwo sprowadzić.
Trudno jest doszukiwać się wspólnego mianownika dla filmów, które bazują na buddyzmie. Wyznawcy religii są bowiem rozproszeni w wielu krajach. I tak jak każda przenoszona na inną kulturę religia przesiąka nią i przez nią jest kształtowana, tak też buddyzm ukształtował się w różny sposób. Coraz powszechniej mówi się dziś o innym, łatwo zauważalnym zjawisku: POSŁUCHAJ co Piotr Kobus współorganizator 3 festiwalu "Filmy Świata Ale Kino!” myśli o filmie (751,12 KB)
To, co jednak pozostaje ciągle bliskie wszystkim filmom o tej tematyce, to niepowtarzalne, perfekcyjne zdjęcia. POSŁUCHAJ Zdjęcia są bardzo atrakcyjne i wyraziste - mówi Piotr Kobus. (1,97 MB)
Myślę, że będzie powstawało coraz więcej filmów o tej tematyce. Głównie dlatego, że sam buddyzm, mimo że w świecie Dalekiego Wschodu traci, jeśli chodzi o życie codzienne, ale zarazem fascynuje coraz bardziej świat zachodu. Kino jest nadal tym medium, które odgrywa największą rolę w porozumieniu międzykulturowym, więc to filmowcy z Europy i Stanów Zjednoczonych coraz częściej będą jeździli do Azji, żeby właśnie w tej kulturze tworzyć filmy, żeby pokazywać ten ginący świat. Wierzę, że takich filmów będzie powstawało coraz więcej. Z drugiej strony mam też nadzieję, że filmowcy z Dalekiego Wschodu spróbują zachować własne dziedzictwo, by przez to zainteresować przedstawicieli Zachodu swoją tradycją – stwierdza Piotr Kobus.
Magdalena Zaliwska