Kultura

Umysł zniewolony

Ostatnia aktualizacja: 23.08.2007 11:39
W kolejnych tomikach, esejach i wspomnieniach Miłosz wciąż siebie pyta: wierzę czy nie? Jestem skruszonym grzesznikiem - czy bezwzględnym egoistą, który udaje moralistę?

(...)Ale ten płacz Antygony
Co szuka swojego brata,
To jest zaiste na miarę
Wytrzymałości. A serce

To kamień, w którym jak owad
Zamknięta jest ciemna miłość
Najnieszczęśliwszej ziemi.

Czesław Miłosz dziś - Andrzej Skrendo rozmawia z profesorem Andrzejem Stanisławem Kowalczykiem, Sezon na Dwójkę, Program Drugi, Polskie Radio, 22.08.2007. (26,84 MB)


Tak pisał Czesław Miłosz w 1945 roku. Potrafił z rozpaczy - niczym zgnieciony przez potworne ciśnienie węgiel - uczynić diament najczystszej, najgłębszej poezji. A potem okazało się, że tragedia wojny - zamieniła się w bezdenną otchłań Czarnej Dziury komunizmu.

Komunistom nie chodziło o aniołów

Miłosz nie chciał być „człowiekiem otchłani”. W Rodzinnej Europie opisuje jak w Paryżu przed wojną cofnął się ze zgrozą w obliczu obrazu van Gogha, z wewnętrznym protestem: „Tak nie wolno malować!”  Został dworakiem nowej władzy w sposób naturalny: bo nie znał niczego ważniejszego od siebie (w czasie okupacji wystrzegał się AK, nie mówiąc o NSZ). Już przed wojną przecież komunizował - a potem gardził żałosną klęską „sanacji”. Antykomunizm społeczeństwa był zakorzeniony w religii i tradycji - a jedno i drugie było mu obce. Swój stosunek do zwyczajnych ludzi wyraził najszczerzej w Rodzinnej Europie:

„Ale to były małpy. Jakiż jest sen ich egzystencji? Po co istnieją? Wzbijałem się na jakąś boską wysokość i trwałem nad nimi jak nad preparatem. (...) Owijałem się w samego siebie, powołanego - jak sądziłem - do wielkich zadań. Czyli traktowałem ich jako rzeczy.

Ponieważ ten rodzaj pogardy prowadził mnie później do wielu błędów, podejrzliwie odnoszę się dzisiaj do intelektualistów deklamujących o rewolucji. (...) Chodzi o to, żeby innych zepchnąć do rzędu przedmiotów, a siebie uznać za podmiot. (...)”

Czuł za to bliskość z „prometejskimi romantykami (...) którzy przemocą zmienić chcą wszystkich w aniołów czystego intelektu”; jak rozgrzeszał się w 1948 roku (Do Alberta Einsteina). Ale komunistom nie chodziło o aniołów. Chodziło im o niewolników. A sam Miłosz w przypływie wyrzutów sumienia wyzna Aleksandrowi Fiutowi w 1 numerze „Zeszytów Literackich”: „Byłem prostytutką.”

''

Czy miejsce poety jest na obczyźnie?

Wyjechał na placówkę do USA.  Zdążył przed ostatecznym zapadnięciem nocy stalinizmu opublikować dwa poematy, szeroko czytane. Ale w 1950 roku czas jego służby się skończył. Czy wracać? Pojechał do Princeton, do Alberta Einsteina - pytając go czy ma zostać. Cóż mógł mu odpowiedzieć mędrzec zagubiony wśród gwiazd? „Niech pan się dobrze zastanowi czy miejsce poety jest na obczyźnie czy w swoim kraju. Obecny stan rzeczy nie będzie przecież trwał tam zawsze.”

Miłosz nie czuł się spokrewniony z wojennymi emigrantami tyrającymi za grosze i modlącymi się o III wojnę światową. Umiał wykorzystywać kobiety, nawiązywać kontakty, korzystać z życia. Skoro w kraju może tworzyć Tuwim, Gałczyński, Dąbrowska, a nawet Iwaszkiewicz i wielka dama Nałkowska - to czemu nie on? Wrócił.

Kobiety (teraz nieco „wschodniej” urody) nadal go uwielbiały; ich ważni mężowie byli mu przychylni. Choć nieco przytłoczony powszechną szarością i nędzą, a przede wszystkim socrealizmem - czuł się członkiem nowej arystokracji. Ta urządziła bal sylwestrowy i Miłosz, jeszcze bez żony, która dopiero pakowała się w Waszyngtonie, został ozdobą wieczoru. O świcie szampańskie towarzystwo zaczęło się rozchodzić; także on wyszedł, zamierzając piechotą wrócić do domu.

Musiała to być dzielnica rządowa czyli Mokotów. Wówczas apartamenty ważnych urzędników mieściły się niedaleko Rakowieckiej i jej więzienia. Tam Miłosz ujrzał milczący, pilnowany przez strażników i psy, tłum. Byli to młodzi, wynędzniali ludzie czekający, aż ciężarówki zawiozą ich do więzień rozsianych po kraju. Miłosz patrzył na nich - a oni patrzyli na niego. Wiedział kim byli: w czasie wojny nie tłumaczyli Szekspira jak on. Walczyli za Polskę. Byli potencjalnym zagrożeniem - a komuniści przykręcali śrubę. Miłosz stał i patrzył.

Nie zostawił dokładnego opisu tej nocy. Wiemy tylko, że wszystko, co odczuł po przyjeździe do Polski, teraz się skupiło w jednej przenikającej go na wskroś myśli: jestem sługą katów tego narodu. Wobec tych storturowanych chłopców - jestem łajnem.
 
Następnego dnia umówił się z romansującą z nim - jeśli wierzyć Putramentowi - żoną ministra spraw zagranicznych Natalią Modzelewską. Pod wpływem tego, co usłyszała i pewnie tego, co zobaczyła w jego oczach, wystarała się w ciągu paru tygodni o rzecz niemal niemożliwą: paszport. Komuniści jeszcze nie zaczęli mordować się wzajemnie (w Polsce tę fazę nazywa się „stosunkowo łagodną rewolucją”), a Miłosz nie był kimś specjalnie ważnym; dlatego ten cud mógł zaistnieć.

[----- Podzial strony -----]

W Paryżu zadzwonił do Giedroycia. W małym mieszkanku chodził tam i z powrotem; żyjąc za parę franków uzbieranych przez emigrantów, którymi jeszcze niedawno tak pogardzał. On, ulubieniec losu, stał się wyrzutkiem. Wszyscy jego zagraniczni przyjaciele będą unikać kogoś, kto zdradził zwycięski Obóz Postępu. Kajać się przed emigracją nie potrafił i nie zamierzał. Koniec.

Dziś wiemy, że był to początek. Rok 1951 to rok wielkiego kaca wielu intelektualistów i literatów, gdy wybuchła właśnie wojna w Korei zdawała się zapowiadać bliską inwazję na Europę przez Stalina. Niektórzy inteligenci zaczęli słuchać tych, co znali Wschód. Przyjaciółka ze Szwajcarii zaproponowała Miłoszowi napisanie książki. Następnie otrzymał propozycję napisania jednej z części głośnej swego czasu książki byłych komunistów pt. Bóg, który zawiódł. (Dziś biały kruk, bo aktywiści Nowej Lewicy w latach 60. wyszukiwali ją w bibliotekach i niszczyli). Zainspirowało go to do napisania Umysłu zniewolonego, który okazał się sukcesem; także w Ameryce. Stamtąd przyszło zaproszenie do Berkeley.

Niewielu Polakom udało się zdobyć taką wpływową pozycję. Ale Miłosz (inaczej niż np. prof. Zawodny z Princeton) nie czuje wspólnoty z narodem.

Już w głośnym artykule „Nie”, próbując tłumaczyć swój akces do obozu władzy, sięgnął do pojęć z propagandy komunistycznej (ostatecznie zrywając w ten sposób z emigracją niepodległościową): „Błędem jest niedocenianie atrakcyjności, jaką dla pisarza stanowi integracja w ‘demokracjach ludowych’: (...) jest on tam osobistością społecznie cenioną. Zerwać z krajem oznaczało więc dla mnie (...) zgodzić się na utratę poczucia użyteczności. (...) Pisarze w krajach Zachodu nie mogą mieć pojęcia o opiece jaką zapewniają ich kolegom państwa rządzone wg. zasad leninizmu-stalinizmu. Pisarz (...) ma dochody, które zwykle przewyższają pensje najwyższych dygnitarzy. (...)
 
Niemniej pisarze w tzw. demokracjach ludowych doskonale wiedzą, że osiągają ten wynik przez całkowite wyrzeczenie się prawdy. Codziennie patrzą na tragedie ludzkie w zestawieniu z którymi bledną tragedie antyczne. Spojrzenia, jakie napotykają, są spojrzeniami ludzi śmiertelnie wystraszonych, spojrzeniami, które zna tak dobrze z czasów, gdy w jego kraju szalało Gestapo.”

Giedroyć wydrukował ten tekst. Ale wydrukował zarazem „Sprawę Miłosza” Mieroszewskiego - gdzie autor wskazuje na słabości moralne poety i „nonsens o ‘pół-feudalnej’ strukturze Polski przedwojennej”. I dodaje: „Jeśli chodzi o zdradę czyli pomoc przy sowietyzacji Polski - nie ma okoliczności łagodzących. Niewątpliwie do tej kategorii ludzi należą pisarze współpracujący z reżimem.” Miłosz nigdy mu tego nie zapomniał - i mówił prywatnie o „Kulturze” jako o „kulturalnych faszystach”.

Zostaje poezja. Sucha, intelektualna, egotyczna, właściwie prywatny dziennik - wzbudza uznanie wśród paru krytyków amerykańskich; którzy nareszcie mają Europejczyka piszącego tak, jak ich poeci, żyjący w  izolowanych od życia college’ach. Miłosz wie, że jego twórczość emanuje chłodem, jak zwierza się Watowi w ich słynnej Rozmowie, ma problemy z odczuwaniem.

Wiersz Czesława Miłosza na Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku.Wiersz Czesława Miłosza na Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku., zdj. na lic.GNU.

Dla kogo Nobel

Ważniejsze, że kojarzy się z Herbertem, którego tłumaczy i przedstawia (a także załatwia mu pracę). Od 1966 roku Herbert co roku będzie przez jakąś uczelnię wystawiany jako kandydat do Nobla. Przyjaźń Miłosza i Herberta jest chwiejna; na jakiś czas ulegnie zerwaniu, gdy Miłosz wobec Amerykanów oceni Polskę jako zacofany kraj, który zasługiwał na to, by Sowieci wzięli go pod but. Podobne idiotyzmy znajdujemy w Historii literatury polskiej napisanej dla Amerykanów. Poczciwy polski protestantyzm wyposaża tam specjalnie dla nich w „intelektualną buntowniczość”.

Miłosz tym samym zaczyna kołtuńską manierę ogólników na temat Polaków: „zadziwiająco żywotny naród, który popada w tępą apatię”. Wkrótce wejdzie mu to w nawyk. Już po jego śmierci szanujący go Jarosław Gowin napisze: „Nie ma powodu zaprzeczać, że niechęć a nawet rodzaj odrazy do Polski, jest u Miłosza czymś spotykanym bardzo często.” Jak Gombrowicz w Trans-Atlantyku - choć bez jego dezynwoltury łazika - Miłosz mówi Polsce: odrzucam cię! Daj mi spokój!

Miłosz, zamiast Herberta, staje się w Polsce ikoną. Wers z jego wiersza zdobi Pomnik Poległych Stoczniowców. Na początku lat 90. noblista osiada w Polsce. Jest teraz Czołowym Autorytetem; podpisuje stosowne listy, poucza, ocenia itp. Pogłębia się jego egotyzm - na pytanie o największe osiągnięcie „Kultury” odpowiada: „Publikacja moich dzieł”.

Coraz częściej też daje wyraz idiosynkrazjom do Polski - na co zjadliwie reagują Kisielewski, Herling i Herbert. Ten ostatni wreszcie otwarcie oskarża go o narodowe zaprzaństwo - i drwi z jego teraz odkrytej „litewskości” (Miłosz przyjął paszport litewski, gdy Litwini zajęli Wilno w 1939 roku).

W kolejnych tomikach, esejach i wspomnieniach nasz laureat wciąż siebie pyta: wierzę czy nie? Jestem skruszonym grzesznikiem - czy bezwzględnym egoistą, który udaje moralistę? Mój sukces to owoc talentu - czy konformizmu? Tematy ciekawe w wypadku Rimbaud i w jego wieku - lecz nieco krępujące, gdy chodzi o sędziwy „Autorytet Moralny”...  Ale co gorsze: coraz nieporadniej formułowane. Stopniowo także niektórzy młodzi krytycy nieśmiało przebąkują, jak w „Ferdydurke”: „Jakże zachwyca, skoro nie zachwyca?”.

Powstaje „Traktat teologiczny”: z miejsca okrzyczany arcydziełem. Ale prywatnie panuje consensus: nie da się przełknąć tego niestrawnego kleju. To zmierzch.

Zaraz po śmierci noblisty następuje ofensywa: Laureat musi być złożony na Skałce! Tylko czy jemu, tylko parę razy w życiu czującemu się naprawdę Polakiem, w ogóle by na tym zależało? Nader wątpliwe - ale to nie ma nic do rzeczy, skoro w grę wchodzi polityka.

Piotr Skórzyński

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Czwartki poetyckie: Poeci w hołdzie Miłoszowi

Ostatnia aktualizacja: 29.10.2009 15:51
29 października 2009, godz. 21:30
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sezon na Dwójkę: Umysł przodków

Ostatnia aktualizacja: 16.12.2008 13:28
Zaprasza Michał Montowski.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czas na poezję Czesława Miłosza

Ostatnia aktualizacja: 27.06.2010 19:04
„Jest jednym z największych poetów naszych czasów”. (Josif Brodski o Czesławie Miłoszu)
rozwiń zwiń