Mikołaj Łoziński. Fot. J. Paszkowska.
Mikołaj Łoziński: Pomysł na książkę wziął się z prawdziwej historii. Po maturze w Warszawie wyjechałem do narzeczonej do Paryża. Pierwszy raz zamieszkaliśmy razem. Tam nie jest łatwo wynająć mieszkanie - drogo, trzeba mieć kaucje, gwarancje. Ale trafiliśmy na fajne mieszkanie z ciekawą właścicielką – Szwedką, która od lat mieszkała w Paryżu. Najbardziej zależało jej, żebyśmy podlewali jej rośliny.
Miałem 19 lat i byłem trochę zagubiony - nowy język, nowy kraj, wszystko nowe. I myślę, że ta Szwedka to wyczuła. Często dzwoniła, wpadała, dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Jedynym smutnym leitmotiwem naszych rozmów był jej syn. Mówiła, że wychowała go sama, kocha najbardziej na świecie, a od sześciu lat nie zna nawet jego numeru telefonu. Wiedziała tylko, że wyjechał do Ameryki. Raz odważyłem się spytać, czemu stracili kontakt. Powiedziała, że był wobec niej okrutny, ciągle krytykował, miał setki pretensji.
Po roku ta pani zmarła. Tydzień później telefon. Podnoszę słuchawkę. Jej syn. Mówi, że mamy dwa tygodnie, żeby się wyprowadzić i przyjdzie po klucze. Trochę się baliśmy przyjścia tego potwora. Ale mężczyzna, który wziął klucze, okazał się inteligentny, otwarty, wrażliwy – podobny do swojej matki. Uderzyło mnie to: czemu dwoje ludzi, którzy tak bardzo się kochali, nie było w stanie się porozumieć? Spróbowałem o tym napisać.
Główny bohater książki – trzydziestoośmioletni Daniel, to w gruncie rzeczy postać targana wewnętrznymi sprzecznościami, zmagająca się z problemem utraconej tożsamości. Dlaczego tak ważna jest dla niego podróż do Paryża, w którą wyrusza?
M.Ł.: Wydaje mi się, że w pewnym sensie Daniel jedzie "pochować swoją matkę". Dlatego to tak ważna podróż.
"Uderzyło mnie to: czemu dwoje ludzi, którzy tak bardzo się kochali, nie było w stanie się porozumieć? Spróbowałem o tym napisać."
Z podobnymi problemami co Daniel zmagała się również jego matka – Astrid. Czy stała się ona dla syna kluczem do zrozumienia prawdy o sobie? Pewnego rodzaju zwierciadłem psychoanalizy?
M.Ł.: Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Przez trzy lata pisania "Reisefieber" bardzo zżyłem się z moimi bohaterami. Dlatego życzę im jak najlepiej.
Czy swoista analiza psychologiczna obydwu postaci podjęta w książce, ma związek z faktem, że był Pan w Paryżu asystentem niewidomej psychoterapeutki?
M.Ł.: Nie wiem. Ale wiem, że bardzo bym chciał kiedyś nauczyć się rozumieć ludzi tak jak umie to robić ta pani, u której miałem szczęście pracować.
Starania głównego bohatera książki kończą się w fiaskiem. Co tak naprawdę osiągnął Daniel przez swą podróż do Paryża? Spotęgował w sobie jedynie uczucie pustki, które towarzyszyło mu już wcześniej. Czy w książce starał się Pan pokazać, że problem utraconej tożsamości to jedna z podstawowych bolączek człowieka epoki ponowoczesnej?
M.Ł.: Nie, chciałem po prostu opisać historię matki i syna. Nie miałem większych ambicji. Ale nie wydaje mi się, że podroż do Paryża kończyła się dla Daniela fiaskiem. Myślę, że na końcu książki jest może nie nadzieja, ale nadzieja na nadzieję.
Jak zareagował Pan na wiadomość o otrzymaniu tegorocznej Nagrody Fundacji imienia Kościelskich? Czym jest dla Pana to wyróżnienie?
M.Ł.: Ucieszyłem się. To dla mnie ważna nagroda.
Pytania postawił Andrzej Burgoński.
Przeczytaj i posłuchaj również: Mikołaj Łoziński odebrał Nagrodę Kościelskich