Tematem prac artysty są ludzie - ich emocje, nastroje i uczucia.
Pracujący pod pseudonimem „Photographael” Rafał Olejniczak zajmuje się artystyczną fotografią uliczną. Na wystawie zaprezentował 18 wielkoformatowych zdjęć wykonanych w latach 2004 – 2008. Powstały w Paryżu, Rzymie, Bukareszcie, Atenach, Krakowie, Nowym Jorku, Helsinkach, Bangkoku i na tajskiej wyspie Samui. Zarejestrował na nich sytuacje, które w sposób szczególny zwróciły jego uwagę. Utrwalił emocje i uczucia, chwile ludzkiego szczęścia i samotności. Podejrzane przez fotografa zdarzenia z szarej codzienności, zachwycają swoją niepowtarzalnością i niezwykłością.
Z Rafałem Olejniczakiem rozmawia Andrzej Burgoński.
Od jak dawna zajmuje się Pan fotografią? Co skłoniło Pana, by się zająć tą właśnie dziedziną sztuki?
Fotografią zajmowałem się nawet jako dziecko, ale oczywiście w dzieciństwie to była zwykła zabawa. Robienie zdjeć było wówczas trudniejsze niż dzisiaj, przypominało swoisty rytuał. Złapałem za aparat kierowany impulsem, intuicją. Natomiast w sposób dojrzały zainteresowałem się fotografią dużo później, bo na początku studiów. Zdałem sobie wtedy sprawę, że aparat jest narzędziem, dzięki któremu można coś powiedzieć o otaczającym świecie i się w nim jakoś odnaleźć. Powstały wówczas pierwsze zdjęcia, które sprzedawałem do gazet. Byłem przez jakiś czas fotoreporterem. Następnie poświęciłem się zupełnie innej pracy, która spowodowała, że przez 10 lat fotografia istniała dla mnie jedynie jako dodatkowe hobby. Była obecna głównie w weekendy lub w wakacje. Z perspektywy czasu widzę jednak, że fotografowanie odegrało w moim życiu zasadniczą rolę. Zorganizowało moje myślenie, widzenie świata, sprawiło, że obraz stał się dla mnie najważniejszy.
Jaką tematykę podejmuje Pan najczęściej w swoich pracach?
Zajmuję się fotografią uliczną, a raczej uliczną fotografią artystyczną. Dawno temu przeczytałem w gazecie, że istnieje coś takiego jak właśnie street photography. Uświadomiłem sobie, że przecież od dawna się tym zajmuję. Nie jest to czysto reporterska fotografia, bo w tamtej ważne jest wyłącznie, by coś pokazać, natomiast w ulicznej fotografii artystycznej istotne są też te rzeczy, których nie widać od razu, a które są na zdjęciu - jakieś napięcie, sytuacja, emocja czy jakaś inna rzecz, której można się tylko domyślać.
Moje zdjęcia nigdy nie powstają w sposób wcześniej zaplanowany. Robiąc je mam dużo szczęścia. Wprawdzie nie jestem wyznawcą właściwych momentów i tym podobnych rzeczy w fotografii, ale podobnie jak Henri Cartier-Bresson uważam, że zawsze jest taki moment, taka sytuacja, emocja, które warto uwiecznić, bo coś ze sobą niosą. Oczywiście, trzeba mieć dużo szczęścia, żeby te sytuacje po pierwsze zauważać, a po drugie umieć je jeszcze utrwalić. Ja miewam to szczęście. A teraz widzę więcej niż wówczas, gdy miałem 20 lat.
Czy podczas fotografowania towarzyszą Panu bardziej emocje, czy może jakieś obmyślone wcześniej założenia racjonalne lub antropologiczne?
Podejście racjonalne istnieje o tyle, że może mi się podobać jakieś miejsce, sytuacja, okoliczności, światło lub jakieś miasto. Wówczas przyczajam się i czekam na jakąś sytuację, która być może się zdarzy. Koniecznie muszą w niej wziąć udział ludzie, ponieważ zdjęcie bez człowieka nie jest dla mnie nic warte. Moja fotografia bez niego jest płytka. Oczywiście nie chodzi o to, by usiąść i czekać na taką sytuację cały dzień. Albo sytuacja ta zdarzy się w przeciągu chwili, albo nie zdarzy się nigdy. Myślę że towarzyszące mi podczas fotografowania emocje, są zwykłymi emocjami artystycznymi, w tym sensie, że zapominam wówczas o istniejącym świecie i kieruje mną wtedy pewien instynkt.
Dlaczego najchętniej fotografuje Pan w dużych miastach? Czy ma Pan jakichś ulubionych przedstawicieli nurtu fotografii reportażowej?
Jestem takim trochę miejskim partyzantem. Pochodzę z miasta, łatwiej mi się w nim poruszać, wiem jak się tu zachować, jest ono dla mnie naturalnym środowiskiem. Albo być może jeszcze nie wziąłem się za inne tematy... Jednak im bardziej zatłoczone, większe, trudniejsze do życia czy poruszania się miasto, tym dla mnie lepszy temat do zdjęć, lepsze obserwacje, większa szansa, że trafi się na coś, co jest wyjątkowe i zdarza się tylko raz. Opanowywanie wielkomiejskiego chaosu, znikanie w nim, bycie jego częścią jest moją potrzebą. Chaos miasta mnie wciąga.
Co do ulubionych przedstawicieli fotografii reportażowej, to na pewno wspomniany już wcześniej Cartier-Bresson. Wierzę, że jego zdjęcia były uwiecznieniem właściwego momentu, a nie wykreowaną na potrzeby marketnigu sytuacją. On nie był do tego po prostu zdolny.
Drugim nazwiskiem, które bym wymienił, jest Annie Leibovitz. Wprawdzie nie kojarzy się ona bezpośrednio z fotografią reportażową, ale zajmowała się nią w swoim życiu, właściwie od niej zaczynała swoja karierę. Leibovitz jest genialna na swój sposób, bo przekuła nieprawdopodobny talent w komercję. Potrafi zarobić na rzeczach, których inni by się bali albo wstydzili. Posiada nieprawdopodobny zmysł komercyjny, nie tracąc przy tym swoich niesłychanych zdolności.
Oglądając Pana prace zauważyłem, że większość z nich powstała poza Polską. Czy zagraniczne podróże podejmuje Pan pod kątem robienia zdjęć, czy na odwrót, fotografie powstają przy okazji pobytu za granicą?
Rzeczywiście jest coś takiego, że zdjęcia łatwiej mi się robi poza Polską. Może za granicą jestem bardziej ciekawy i więcej umiem zauważyć. Ja nie potrafię na przykład fotografować Warszawy. Robiłem już parę prób i za każdym razem byłem rozczarowany. Mimo że kocham to miasto, uważam za swoje - choć się w nim nie urodziłem - to jednak nie potrafię robić tu zdjęć. Może muszę do tego dopiero dojrzeć.
Natomiast im bardziej rośnie we mnie świadomość, jak ważne jest dla mnie robienie zdjęć, tym moje podróże stają bardziej świadomymi wyprawami. Dawniej było tak, że decydował o tym przypadek - albo spędzane w danym miejscu wakacje, albo podróże służbowe, często przedłużane dla fotografii. Teraz to zmieniam.
Co przedstawiają i z jakich okresów pochodzą zaprezentowane na wystawie fotografie?
Zaprezentowane na wystawie zdjęcia pochodzą z ostatnich czterech lat. Ponieważ poprzednia publiczna prezentacja moich fotografii miała miejsce pięć lat temu, wprowadziłem cezurę czasową, tak by pokazać jedynie to, co zdarzyło się później. Z wyborem prac miałem niesamowity problem. Podobnie zresztą z tytułem wystawy - „Podejrzane przypadki”. Zainspirowały mnie słowa moich przyjaciół odnośnie jednej z fotografii - „tego to chyba nie złapałeś, to jest podejrzane...”.
„Podejrzane” po pierwsze dlatego, że dla niektórych ludzi moje zdjęcia są podejrzanie przypadkowe. „Podejrzane” po drugie, że bywam zwykłym podglądaczem. Nawet wchodząc w relacje z fotografowanymi ludźmi, muszę takim podglądaczem pozostać, żeby uchwycić rzeczy, których oni nie chcą pokazać albo o których nie wiedzą, że je pokazują. Podwójne znaczenie mają także „przypadki” – po pierwsze dlatego, że zdjęcia przedstawiają przypadki najróżniejszych emocji, uczuć, najróżniejszych dziwnych, zabawnych bądź też wzruszających sytuacji, po drugie, bo są to przecież zawsze przypadkowe sytuacje.
Do kogo adresuje Pan swoją wystawę?
Mówię to trochę żartem, ale jest w tym sporo prawdy, że chcę co parę lat w jednym miejscu, a więc na wernisażu, zgromadzić ludzi, których lubię. Na szczęście mam duże grono znajomych, wielu przyjaciół, a to okazja żeby się spotkać. Choć oczywiście chcę wyjść z tym co robię do szerszego grona odbiorców. Przychodzi tu przecież mnóstwo ludzi. Chcę w ten sposób sprawdzić, czy te moje wzruszenia działają na innych. Interesuje mnie, jak zdjęcia są odbierane, chcę to zobaczyć, dowiedzieć się, co kogo wzrusza, bawi, denerwuje, jakie emocje towarzyszą mu podczas oglądania moich zdjęć. Mam taką nadzieję, że tą wystawą trafię po prostu do wrażliwych ludzi.
Wystawę prac Rafała Olejniczaka można oglądać do 19 grudnia w Foto-Galeria-Caffe Studio 18 przy ul. Brackiej 18 w Warszawie.