Raczej żyjąc i pisząc utwierdzamy ją co dzień na nowo. Ma ona coś wspólnego z elementarnym podziałem na piękno i brzydotę, prawdę i fałsz, dobroć i okrucieństwo, wolność i tyranię. A przede wszystkim hierarchia oznacza szacunek dla tego, co wysokie, i raczej lekceważenie niż pogardę dla tego, co niskie.
*
Do poezji Brodskiego da się zastosować kategorię wzniosłości. W jego losach jako człowieka odpowiednikiem była ta górność myśli, którą Puszkin widział w Mickiewiczu: "On z wysoka spoglądał na życie".
*
W jednym ze swoich esejów Brodski nazwał Mandelsztama poetą kultury. Sam też był poetą kultury i chyba dzięki temu tworzył w zgodzie z najgłębszym nurtem swojego stulecia, w którym człowiek, zagrożony zniszczeniem, odkrył swoją przeszłość jako nie kończący się labirynt. Zagłębiając się w ten labirynt, dowiadujemy się, że cokolwiek przetrwało z przeszłości, jest wynikiem zasady hierarchicznego różnicowania. Obłąkany Mandelsztam w gułagu szukający jedzenia w śmietnikach to rzeczywistość tyranii i upodlenia skazana na zniknięcie. Mandelsztam recytujący paru współwięźniom swoje wiersze to wysoka chwila, która trwa.
*
Brodski swoimi wierszami zbudował most do poezji swoich poprzedniików, Mandelsztama, Achmatowej i Cwietajewej, ponad dziesięcioleciami nijaczonej rosyjskiej mowy. Nie był poetą politycznym, bo nie chciał wdawać się w polemiki z mało tego godnym przeciwnikiem. Zamiast tego uprawiał poezję jako szczególny rodzaj działania, nie podlegającego doraźnym miarom czasu.
*
Dążyć prosto do celu, nie dając się odciągnąć żadnymi domagającymi się uwagi głosami. To znaczy umieć rozpoznać, co ważne, i trzymać się tylko tego. To właśnie umieli wielcy Rosjanie i tego należy im zazdrościć.
*
Brodskiego życie i twórczość zmierza do spełnienia niby strzała do celu. Choć oczywiście jest to złudzenie, tak jak i w wypadku Puszkina czy Dostojewskiego. Trzeba więc to ująć inaczej. Los zmierza prosto do celu, natomiast ten, którym los rządzi, umie odczytać główne jego linie i, choćby niejasno, pojąć, do czego został powołany.
*
Zbiór wywiadów z Brodskim, Reszty nie trzeba, w układzie Jerzego Illga, jest dla mnie ciągłą okazją do zdziwienia. Pomyśleć, ile musiał zostawić na boku, a co dla innych było samą istotą dwudziestego wieku: marksizm-leninizm, sowietyzm, nacjonalizm, nietzscheanizm, freudyzm, surrealizm, tudzież parę tuzinów innych -izmów.
*
Mógłby angażować się jako dysydent, jak to robił jego przyjaciel Tomas Venclova. Mógłby myśleć o reformie państwa. Mógłby pisać wiersze awangardowe. Mógłby być freudystą. Mógłby hołdować strukturalizmoowi. Nic z tego.
*
Życie jak moralna przypowieść. Poeta uwięziony i skazany przez państwo, następnie przez państwo wygnany, i po jego śmierci szef państwa klęczący u jego trumny. I ta baśń przydarzyła się w naszym mało baśniowym stuleciu.
*
Przemawiał jak ten, kto ma autorytet. Prawdopodobnie w młodości był nieznośny przez swoją pewność siebie, odczuwaną przez otoczenie jako arogancja. Ta pewność siebie była środkiem obronnym w obcowaniu z ludźmi i maskowała jego wewnętrzną chwiejność, kiedy czuł, że musi tak postąpić a nie inaczej, choć nie wiedział dlaczego. Gdyby nie owa arogancja, nie rzuciłby szkoły na zawsze. Potem nieraz, jak sam przyznaje, tego żałował. Podczas jego procesu nikt chyba o mniejszej pewności siebie nie potrafiłby tak się zachować. On sam nie wiedział, jak się zachowa, ani nie przewidziały tego władze, czyli nie spodziewały się, że zrobią mu mimo woli reklamę.
*
Kiedy miał lat czternaście, zdał egzamin wstępny do szkoły marynarki wojennej i nie został przyjęty tylko z powodu rubryki narodowość. Próbuję go sobie wyobrazić jak kadeta? Oficera? Lermlontow?
*
I on, i jego petersburscy przyjaciele zachowywali się tak, jak rosyjskiej literaturze doradzał Aleksander Wat, życząc jej, żeby "oderwała się od nieprzyjaciela". Nie chcieli być ani sowieccy, ani antysowieccy, chcieli być a-sowieccy. Z pewnością Brodski nie był poetą politycznym. Niemniej napisał pewną ilość wierszy okolicznościowych (o pogrzebie Żukowa, o wojnie w Afganistanie, o murze berlińskim, o stanie wojennym w Polsce), a w swoim przemówieniu na Uniwersytecie Śląskim dziękował Polsce za jej wkład w obalenie wielkiego zła, czyli komunizmu. Na wiadomość, że Instytut i Akademia Sztuki i Literatury w Nowym Jorku przyjęły Jewtuszenkę w poczet swoich zagranicznych członków, wystąpił z tej instytucji na znak protestu.
*
Poddając się żywiołowi języka, czyli - bo dla niego to było to samo - głosowi Muzy, twierdził, że poeta powinien chcieć się podobać nie swoim współczesnym, ale swoim poprzednikom. Poprzednicy, których nazwiska wymieniał: Łomonosow, Kantemir, Dierżawin, Cwietajewa, Mandelsztam, Pasternak, Achmatowa. Jego królestwo rosyjskiej poezji trwało ponad i poza historią, zgodnie z jego przekonaniem, że język ma swoją własną wielkość i wybiera swoich, żeby mu służyli.
*
Był zdolny do uwielbiania. Mawiał, że byłby zadowolony, gdyby nazwano go epigonem Audena. Nie odrzucał piszących "wierszem wolnym", ale szczególny hołd złożył poetom metrycznym: Thomas Hardy, Robert Frost, Rainer Maria Rilke. Zgodnie ze swoim pojmowaniem poezji jako dialogu ponad wiekami, obcował z Horacym i Owidiuszem (w przekładach rosyjskich). Jak powiada, bardziej podobał mu się Owidiusz, ze względu na jego obrazy, ale mniej go ciekawił rytmicznie, bo zachowywał tradycyjny heksametr. Natomiast Horacy z jego ogromną rozmaitością metryczną strof zapraszał do współzawodnictwa.
*
Byłoby błędem wyobrażać sobie Brodskiego jako poetę bohemy - choć jeżeli ją określimy jako środowisko na uboczu społeczeństwa i państwa, w młodości należał do niej w Petersburgu. Imał się różnych zawodów i nie były to bynajmniej fikcje, żeby mieć dowód zatrudnienia. Nieraz "orał jak wół". O University of Michigan w Ann Arbor mówi z wdzięcznością, bo dał zatrudnienie "najleniwszemu człowiekowi pod słońcem" i nie znającemu angielskiego. Jako wykładowca traktował swoje obowiązki poważnie i chyba studenci dużo korzystali. Kazał im uczyć się na pamięć tysięcy wersów w ich języku - żaden inny profesor nie odważał się być tak staroświecki. Jeżeli student powiedział w klasie coś wyjątkowo głupiego (np. z repertuaru amerykańskiej politycznej naiwności) wyrzucał go za drzwi.
*
Jego zaciekłość samouka pozwoliła mu opanować angielski biernie jeszcze w Rosji, następnie dość szybko doszedł do swobodnego posługiwania się nim w mowie i piśmie. Zdumiewająca zręczność w pisanych po angielsku esejach i w rymowanych przekładach własnych wierszy mogła być tylko wynikiem tytanicznej, zaiste, pracy.
*
Polską poezję uważał za najciekawszą spośród jemu współczesnych euroopejskich. W Petersburgu docierała do niego chyba urywkami, ale ważnymi: od Norwida do Gałczyńskiego. Wśród jego przekładów są też moje wiersze. Kiedy, już na emigracji, przetłumaczył moją Elegię dla N.N., pomyślałem, że wyraża się w tym jego pogląd na poezję liryczną jako utrwalaną autobiografię, choć utrwalaną zaledwie w jednej dziesiątej. Uciekanie się do prozy u poetów widział jako wynik nacisku tych pozostałych dziewięciu dziesiątych. Mój Traktat poetycki czytał po rosyjku, w znakomitym przekładzie Natalii Gorbaniewskiej. Ukazał się jako Poeticzeskij traktat w 1982 roku nakładem Ardisu w Ann Arbor, firmy specjalizującej się w wydawaniu książek po rosyjsku.
*
Miał silne poczucie, że jest częścią gospodarstwa noszącego nazwę język rosyjski. Ponieważ poezja według niego jest najwyższym dokonaniem języka, był świadomy odpowiedzialności. Gdyby przeprowadzić analogię z gospodarstwem polskim, zrozumiałe będzie nasze przywiązanie do Krasickiego, Trembeckiego, Mickiewicza. Jednakże Młoda Polska jest pustym miejscem (z wyjątkiem Leśmiana) w porównaniu z tym, co się wtedy w Rosji działo, i dopiero poeci Skamandra mogą współzawodniczyć z pokoleniem akmeistów.
Czy jest wśród nich ktoś, do kogo można nawiązać, jak do Mandelsztama czy Achmatowej? Dla mnie to był Iwaszkiewicz, ale kanon zaraz się rozwiewa z powodu wersyfikacyjnego przewrotu.
*
Mawiał do swoich studentów, że pewnie u nich nietęgo ze znajomością Dekalogu, ale że mogliby się nauczyć, bo zaledwie siedemnaście: dziesięć przykazań i siedem grzechów głównych - a razem podstawa naszej cywilizacji. Jego Muza, czyli duch języka, była, jak mówił, chrześcijańska, stąd w jego poezji tematy ze Starego i Nowego Testamentu.
*
Szczodrość była cechą jego natury. Przyjaciele zawsze czuli się obficie obdarowani. Był w każdej chwili gotów pomóc, zorganizować, urządzić. A przede wszystkim pochwalić. Jego szczodrość najlepiej widoczna w rozmowie z Wołkowem o Achmatowej. Jakie pochwały jej wielkości, mądrości, dobroci i wspaniałości serca! Dla niego wielkość poety i wielkość człowieka były nierozdzielne. Może się mylę, ale nie znam wypadku, żeby chwalił jakiegoś poetę, równocześnie przyznając, że jako człowiek był mierny. Już to, na przykład, że Robert Frost był wielki w swoich wierszach, wystarczało, żeby nie zaglądać do jego biografii. Zgodne to było z jego przekonaniem, że estetyka poprzedza etykę i nawet jest jej źródłem.
*
Najgłębsze, co powiedział o Achmatowej, i chyba najgłębsze z tego, co powiedziano o tzw. procesie twórczym w ogóle, jest stwierdzenie, że bardzo męczyła się pisząc Requiem. Jej ból z powodu uwięzienia syna był prawdziwy, ale pisząc o tym czuła fałsz, właśnie dlatego, że następowało tutaj przesunięcie uczucia w formę. A forma wykorzystuje sytuację uczuciową dla swoich celów, niejako pasożytuje na niej.
*
Chciał być użyteczny. Rzucił pomysł rozpowszechniania w Ameryce antologii poezji amerykańskiej w milionach egzemplarzy przez umieszczenie jej w hotelach i motelach razem z Biblią. Zdążył założyć Akademię Rosyjską w Rzymie, na wzór Akademii Amerykańskiej w tym mieście. Był świadomy związków literatury rosyjskiej z Italią (Martwe dusze Gogola były napisane w Rzymie, w wierszach jego i w wierszach Mandelsztama Wieczne Miasto jest stale obecne, pisał o Wenecji, w której był zakochany). Do Rosji wrócić nie zamierzał. Słuszne więc jest, że będzie miał grób w Wenecji, jak Strawiński i Diagilew.
*
Z myślenia o Brodskim chcę wyciągnąć korzyść pedagogiczną. Czy mamy taki stosunek do naszego języka jak on do rosyjskiego? Że to największy skarb Rosjan, zaraz po ikonie? Czy ja sam nie buntuję się przeciwko szelestom, syczeniom polszczyzny, a jeszcze gorzej, wszelkim "prze", "przy"? A jednak to moja ojczyzna, mój dom i moja szklana trumna. Cokolwiek w nim zrobiłem, to tylko mnie ratuje.
*
I czy umiemy, tak jak on, czcić naszych poprzedników? Czy tylko wydziwiać i kąsać? I dlaczego w domu literatury, której siłą zawsze była poezja, nagle zabrakło nisz dla wielkich poetów? Mickiewicz, Słowacki, Norwid - ale gdzie ci z naszego stulecia? Czy Gombrowicz, Schulz, Witkacy zastąpią piękną plejadę Skamandra?
*
Studium porównawcze poezji Brodskiego i poezji polskiej musiałoby wyjść od różnych praw rządzących dwoma językami. Może coś dałoby porównanie rosyjskich wierszy Leśmiana (Piesni premudroj Wasilissy) z jego polską twórczością? Tudzież inna przeszłość, też tematyczna, i inne tło kulturalne po roku 1918.
*
Jak daleko może wiersz oddalić się od swojej pierwotnej funkcji mnemotechnicznej? Dla Brodskiego fonetyka i semantyka były nierozdzielne. Oczywiste to dla Rosjanina, dla którego wiersz, jeżeli nie wraża się w pamięć, nie jest w ogóle wierszem. Mimo innych praw polszczyzny, jeszcze wiersze Skamandra można było umieć na pamięć, a odnosi się to też do wierszy Gałczyńskiego.
*
Odejście od miar metrycznych i rymów zdaje się zbiegać w czasie z ogromnym przewrotem w życiu społeczeństw dwudziestego wieku, który ma coś wspólnego z wybuchem ilości. Gdyby, jak się to robi z przesadą w Polsce, Francję obrać za wzór artystycznych prądów, ostatni poeta piszący wierszem metrycznym, Paul Valery, stoi na granicy, za którą zaczyna się upadek znaczenia poezji, aż znika ona całkowicie z rynku księgarskiego. Być może coś podobnego, w różnych okolicznościach, odbywa się w innych krajach. Rozproszkowanie frazy na słowa i szczątki zdań świadczy, że skończyło się trwające stulecia współżycie poezji z wierszami Horacego, Wergilego i Owidiusza. Oni to wyznaczali miary poetom różnych języków. Jeżeli kto chce, może zastanowić się nad dziwną równoległością przemian w szkole i w literaturze: przewrót w wersyfikacji zbiega się w czasie z programami szkoły średniej już bez łaciny.
*
Brodski lubił język angielski, może dlatego, że w obliczu wersyfikacyjneego przewrotu angielski zdaje się zachowywać większą, by tak rzec, muskularność. Z różnych powodów, które można by było wyliczyć, koniec rymowanego wiersza ery wiktoriańskiej dał okazję do nowej modulacji frazy, a że rym w angielskim nie miał tego znaczenia co np. we włoskim (szekspirowski jambiczny pentametr był "biały"), jego usunięcie nie stanowiło jaskrawego odejścia od praktyki poprzedników. Niemniej jednak zastanawia u Brodskiego nie tylko ocena Frosta jako największego chyba amerykańskiego poety stulecia, ale również pochwała Edwina Arlingtona Robinsona (1869-1935), który uchodzi za nazwisko z zamierzchłej ery. Ciekawy też jest całkowity brak wpływu, w wierszach czy eseistyce, Walta Whitmana.
*
Jak wiadomo jedyna elegia na śmierć T. Eliota (1965) została napisana po rosyjsku, przez Brodskiego. Eliot już wtedy znajdował się w literackim "czyśćcu", co zwykle jest reakcją na okres szczytowej sławy. A w Rosji wtedy dopiero go odkryto. Później, jak Brodski przyznaje, rozczarowały go Cztery kwartety. W ogóle cały nurt modernizmu (w anglosaskim znaczeniu słowa) uważał za niezdrowy dla sztuki poetyckiej.
*
O polityce swego stulecia mówił używając pojęć datujących się ze starożytności: imperium, tyran, niewolnik. Bynajmniej jednak, w zastosowaniu do sztuki, nie był demokratą. Po pierwsze, uważał, że poezją w każdym społeczeństwie znanym z historii interesuje się niewiele więcej niż jeden procent ludności. Po drugie, nie może być mowy o równości między poetami, z wyjątkiem kilku najlepszych, co do których nie jest stosowne używać przymiotnika "większy", "mniejszy". Najzupełniej egalitarny w swoich odruchach, przeciwnik podziału na inteligencję i lud, w zastosowaniu do sztuki był tak arystokratyczny jak Nabokov i Gombrowicz.
*
Myśląc ciągle o nim po jego śmierci, staram się nazwać lekcję, którą nam zostawił. W jaki sposób człowiek bez ukończonej szkoły, bez żadnych studiów uniwersyteckich, stał się powagą uznaną przez luminarzy wiedzy humanistycznej? Był rozumny, a nie każdemu to dane. Ale zaważyło też co innego. Petersburskie środowisko jego pokolenia, ci właśnie a-sowieccy młodzi poeci i tłumacze, to byli pożeracze książek. Ich oczytanie we wszystkim, co znajdowali w bibliotekach i antykwariatach, było zawrotne, a uczyli się też, jak Brodski, polskiego, żeby czytać literaturę zachodnią dostępną tylko w tym języku. Lekcja, jakiej dostarcza jego życiorys, jest optymistyczna, bo wskazuje na zwycięstwo świadomości nad bytem. Także jednak każe się zastanowić, czy wśród młodego pokolenia polskich literatów istnieją grupy o podobnej woli samokształcenia.
*
"Pozwalałem sobie na wszystko, prócz skargi" - to powiedzenie Brodskieego powinno być przedmiotem rozmyślań wszystkich młodych zrozpaczonych i myślących o samobójstwie. Więzienie przyjmował filozoficznie, bez gniewu, szuflowanie nawozu w sowchozie uważał za pożyteczne doświadczenie, wygnany z Rosji - postanowił zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło, nagrodę Nobla równał z dotychczasowymi zmiennymi kolejami losu. Takie postępowanie zalecali starożytni mędrcy, ale niewielu ludzi umie tak postępować w praktyce.