Dla takich piłkarzy ogląda się mecze - tak w skrócie można by podsumować występ zawodnika, który jednym tchem był wymieniany wśród najlepszych piłkarzy angielskiej Premier League ubiegłego sezonu, i który przyćmił inne francuskie gwiazdy w meczu otwarcia Euro 2016.
29-latek ma za sobą sezon życia, w którym jego gwiazda rozbłysła w pełni. Piątkowe popisy podczas inauguracji wielkiego turnieju pokazały, że nie stało się to bez przyczyny.
Reprezentacja Francji odkryła go późno, a spotkanie z Rumunią było dopiero jego 19. w koszulce "Trójkolorowych". Kredyt zaufania, którym obdarzył go Didier Deschamps, był spłacany każdym finezyjnym dotknięciem piłki, podaniem, techniczną sztuczką. A wreszcie asystą przy bramce Oliviera Giroud i bramką w samej końcówce, która dała gospodarzom zwycięstwo.
Na boisku nie było nikogo, kto bardziej zasłużyłby na tego gola.
- Gdyby mi ktoś powiedział, że uda mi się taki strzał, to bym nie uwierzył - przyznał po meczu. I chyba jest w tym trochę fałszywej skromności, bo kibice mieli już w ostatnich latach okazję oglądać ładniejsze gole w jego wykonaniu.
Payet był w piątkowy wieczór zjawiskowy, pełnił kluczową rolę w swoim zespole. Kiedy schodził z boiska, z jego oczu płynęły łzy, które na Stade de France oglądało 70 tysięcy ludzi, a do nich trzeba oczywiście dołożyć miliony przed telewizorami.
I wystarczy pomyśleć, że w tym momencie wszyscy, którzy cieszyli się z przepięknej urody bramki, mają pewien dług wdzięczności względem ojca tego nieszablonowego pomocnika - to właśnie dzięki niemu ta kariera mogła w ogóle się ziścić.
W wieku 17 lat zawodnik pochodzący z Reunion, wyspy na Oceanie Indyjskim, leżącej blisko 10 tysięcy kilometrów od Paryża, zastanawiał się nad tym, czy nie zakończyć gry w piłkę po nieudanej przygodzie we Francji. Wyjechał tam właściwie jako dziecko, mając tylko 12 lat. Musiał wrócić z podkulonym ogonem, kiedy 4 lata później odprawiono go z kwitkiem z Le Havre, mówiąc mu na odchodnym, że nie jest wystarczająco dobry, by pozostać w ówczesnym drugoligowcu.
- Byłem zdruzgotany, nie chciałem nawet słyszeć o tym, by kiedykolwiek wracać do Francji. Chciałem zostać u siebie i grać w piłkę tutaj, na Reunion - wspominał.
Określony jako zbyt drobny do dorosłej piłki, zaczął grać w Saint-Pierroise, lokalnym klubie, jako nastolatek mierząc się ze znacznie starszymi zawodnikami. Okrzepł, zmężniał, do tego nabrał też pewności siebie. Kiedy nadarzyła się kolejna szansa, po długich rozmowach z ojcem i wujem dał się przekonać do tego, by spróbować jeszcze raz wedrzeć się do poważnej piłki. Sięgnęło po niego Nantes, gdzie udało mu się przebić. Trzeba też wspomnieć o tym, że już wtedy śledziły go oczy milionów. Nie za sprawą tego, że zyskał miano jednego z największych talentów świata, następców czołowych piłkarzy w historii.
Chodziło o dokument, w którym przez 10 miesięcy pokazywano losy młodych francuskich zawodników, dopiero wkraczających na scenę dużej piłki - L'Academie du Foot. Ze wszystkich, którzy pojawili się w tym programie, tylko on dotarł na szczyt.
Początki nie były łatwe - w pierwszy meczu rezerw Nantes opuścił boisko z czerwoną kartką za uderzenie głową rywala. Oprócz piłki udało mu się ukończyć kurs sprzedaży i marketingu, zaliczył staż w butiku Lacoste.
W debiucie w Ligue 1 zagrał zaledwie siedem minut. W drugim spotkaniu, przeciwko Metz, trafił do siatki przy pierwszym uderzeniu na tym poziomie rozgrywek. Już wtedy pokazywał to, co miało znać się jego znakiem firmowym - nieszablonowe zagrania, kapitalną technikę użytkową, zdolność do mijania przeciwników z niezwykłą łatwością i wizję, która pozwalała mu otwierać drogę do bramki kolegom.
Droga do tego, by mówił o nim cały piłkarski świat, była jednak długa i kręta. Nantes pożegnało się z ligą w jego debiutanckim sezonie, przeszedł do Saint-Etienne, następnie grał w Lille i Olimpique Marseille. Błyszczał właściwie wszędzie, ciągle jednak czegoś brakowało do tego, by zyskać należny mu rozgłos i szacunek, który mógł skutkować tym, by któryś z selekcjonerów odważnie postawił na niego w reprezentacji. Były także momenty mniej chwalebne, jak choćby starcie z innym francuskim kadrowiczem, Blaisem Matuidim, kiedy grali razem w barwach Saint-Etienne. Po dawnej urazie nie został nawet ślad, a przynajmniej nie widać go było na boisku.
Zadebiutował w 2010 roku w meczu z Rumunią. W cztery minuty zaliczył asystę, popisał się tym także w kolejnym spotkaniu w eliminacjach do Euro 2012. Grał jednak ogony i zrezygnowano z niego bez żalu. Wrócił po 3 latach, ale znów jego pozycja nie była nawet bliska jego marzeniom. Wystarczy napisać, że turniej we Francji to pierwsza impreza reprezentacyjna, na którą dostał bilet. Momentem przełomowym był transfer do West Hamu w 2015 roku.
W jeden sezon Payet był w stanie podbić Premier League, czarować rzutami wolnymi i strzałami z dystansu, stając się dzięki temu ulubieńcem kibiców. To dzięki niemu "Młoty" zajęły zaskakująco wysokie 7. miejsce na koniec sezonu. Kosztował zaledwie 10 milionów funtów, a klub z Marsylii musiał rozstać się z nim z powodu kłopotów finansowych. To jednak nie wyjaśnia do końca tego, w jaki sposób przez lata pozostawał poza radarem czołowych europejskich klubów. 28 lat, bo w tym wieku trafił do Anglii, to dla piłkarza wiek zaawansowany, w którym co prawda można objawić swój talent, jednak będzie temu towarzyszyło poczucie, że czasu na rzeczy wielkie nie zostało zbyt dużo.
Źródło: YouTube.com/Martovskyi
Notował występy tak spektakularne, że Didier Deschamps nie mógł przejść obok tego obojętnie. Wciąż jednak więcej mówiło się o Paulu Pogbie czy Antoine'ie Griezmannie jako o gwiazdach pierwszego formatu. Już pierwszy mecz z Rumunią, inauguracja wielkiej imprezy, pierwszej w karierze Payeta, pokazał, że to on może czarować kibiców i sterować poczynaniami kadry, która jest wymieniana w gronie faworytów turnieju.
Jeśli dotychczas grał bez nadmiernej presji, w zespołach, które nie były potęgami.
"Graj tak, jak lubisz, daj to, co masz do zaoferowania" - tak doradzał mu jeden z trenerów, którzy wprowadzali go do Ligue 1. Choć może wydawać się to banalne, to w ten sposób często można wyciągnąć coś z zawodników dysponujących ogromnych potencjałem. Kreatywnych, potrafiących skraść uwagę kibiców.
- Będę szczery. Na początku sezonu, porównując się z niektórymi zawodnikami, nie sądziłem, że znajdę się w tym miejscu. Czułem presję w momencie przyjazdu na stadion, ale chciałem bawić się grą. To wszystko jest rezultatem ciężkiej pracy i poświęceń - mówił.
Czekaliśmy na wielkich piłkarzy, na start tej imprezy, emocje, bramki, fantastyczne podania, łzy radości. Bardzo dużo z tego było już podczas inauguracji. Payet szturmem zdobył serca francuskich (i nie tylko) kibiców. Z piłkarza, który jeszcze niedawno był gdzieś na obrzeżach wizji Deschampsa, w jeden wieczór stał się tym, który uratował początek turnieju. A to może być dopiero początek, bo przecież wszyscy wiedzą, jak wysoko mierzą Francuzi.
Źródło: x-news/Foto Olimpik
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl