Zespół jednego zawodnika? Tak miała wyglądać dla Walii okrutna prawda. W składzie debiutanta na mistrzostwach Europy znajdowali się tacy piłkarze jak Aaron Ramsey, Joe Allen czy Ashley Williams, ale oczy kibiców były skupione na jednej, centralnej postaci, którą jest gwiazda Realu Madryt. Teraz tendencja odwraca się, bo "Smoki" pokazały w swoich spotkaniach, że mają jedną z najbardziej solidnych, wyrównanych i stawiających na siłę całego zespołu ekip na całym turnieju. I to wystarczyło do tego, by zafundować swoim kibicom najpiękniejszy dzień w historii ich reprezentacji.
W starciu z Belgią mało kto dawał im szanse. Naszpikowana gwiazdami, wydająca się łapać swój właściwy rytm jedenastka pod wodzą Marca Wilmotsa okazała się jednak zespołem przecenianym, w którym dominowały indywidualności, a nie kolektyw. To prawdopodobnie koniec przygody szkoleniowca z tą drużyną, która miała sięgać po rzeczy wielkie, a tymczasem stała się jednym z rozczarowań całej imprezy. Walia zaś jest na przeciwnym biegunie.
W piątek podniosła się z kolan, grała z niezwykłą konsekwencją, potrafiła odrobić stratę, a później po fenomenalnym trafieniu Hala Robsona-Kanu wyjść na prowadzenie. To bramka, którą można oglądać godzinami, raz za razem. W stylu wielkiego Johana Cruyffa zmylił całą defensywę Belgów i pewnym strzałem pokonał Thibaut Courtois.
Co tylko podkreśla niecodzienność tego, co robią Walijczycy we Francji, strzelec tego gola od końca czerwca jest piłkarzem, którego nie łączy umowa z żadnym klubem i można domyślać się, że miał większą motywację do pokazania się potencjalnym pracodawcom niż gwiazdy wielkich klubów. Przede wszystkim jednak zapisał się na zawsze w historii walijskiej piłki.
- To były piękne gole. Szczególnie cieszę się z trafienia Sama Vokesa. Ciężko pracuje, ale zwykle jest rezerwowym, co nie jest łatwą rolą. Tym razem wszedł na boisko i pokazał co potrafi. Nasz wynik pokazuje, że nie należy bać się marzyć - powiedział Chris Coleman, selekcjoner kadry Walii.
Robson-Kanu to też w pewien sposób symbol tego, z jakich piłkarzy budował drużynę Coleman. Drugi napastnik, wprowadzony na boisko w 80. minucie Sam Vokes, po raz ostatni do siatki trafił w kadrze ostatni raz w marcu 2014 roku. Trudno wśród Walijczyków znaleźć piłkarzy, którzy stanowiliby o sile potęg. Za wyjątkiem Garetha Bale'a i Aarona Ramseya dominują piłkarze, którzy grają w średnich zespołach Premier League, ale kluczowe jest to, że potrafią realizować swoje zadania z wielkim poświęceniem.
Bale i Ramsey to dwa elementy, na których bazuje cała ofensywa, dwóch graczy, którzy jak na razie są w ścisłej czołówce zawodników turnieju. Reszta w porównaniu z nimi nie jest widowiskowa, nie prezentuje tego poziomu. Wystarczy napisać, że kwota, za którą skrzydłowy trafił do Realu Madryt z Tottenhamu (101 milionów euro według portalu Transfermarkt) przekracza wartość całej reszty powołanych piłkarzy reprezentacji Walii (przed startem Euro wycenianej na nieco ponad 98 milionów). Ale zespołu nie tworzą indywidualności, a wszyscy ci, którzy zlekceważyli "Smoki", chcąc skupić się tylko na zatrzymaniu Bale'a, musiały ponieść konsekwencje.
Prowadzący ich Chris Coleman jest byłym piłkarzem m.in. Swansea, Crystal Palace czy Fulham. W sumie rozegrał w karierze ponad 500 meczów, w tym 32 w reprezentacji Walii. W 2001 roku brał udział w wypadku samochodowym, który zakończył jego zawodniczą karierę. Nie chciał jednak rozstawać się z tym, czemu poświęcił kilkanaście lat. Początki w kadrze nie były jednak łatwe i przyjemne. Od momentu objęcia zespołu zaliczył katastrofalną serię 5 kolejnych przegranych spotkań, dostał jednak od władz federacji bardzo duży kredyt zaufania i spłaca go z nawiązką.
- Nie bójcie się marzyć. Możecie sobie wyobrazić, jak daleko do takiego momentu było cztery lata temu. To wspaniałe i zasłużyliśmy na ten sukces. Trzeba ciężko pracować, nie bać się marzeń i porażek, bo ażdy je ponosi. Ja zaliczyłem ich więcej niż sukcesów - powiedział Coleman po zakończonym sobotnim meczu.
Niesamowicie ważną postacią tej drużyny jest Joe Ledley. Piłkarz Crystal Palace wrócił do gry w ostatniej chwili przed startem turnieju, jego występ stał pod znakiem zapytania - pomocnik doznał groźnego urazu 7 maja w meczu ze Stoke. Początkowo podejrzewano, że uszkodzone zostało ścięgno Achillesa, okazało się jednak, że doszło do złamania kości. Walijczyk wykurował się jednak błyskawicznie i w drugiej połowie maja wrócił do lekkich treningów, zapowiadając gotowość do wyjazdu do Francji. Trener miał duży dylemat i musiał zaryzykować, ale tym razem odrobina hazardu popłaciła. Ledley to uosobienie tego, czym jest ta drużyna - czystym charakterem, zaciekłością i zaangażowaniem, które są niepodważalnymi atutami, którymi także można wygrywać mecze.
Krok za krokiem, apetyty na sukces rosły, a niemożliwe stawało się faktem. Z zespołu, którego obecność na turnieju była dla wielu zaskoczeniem, stali się jedną z największych sensacji.
- Najpierw byliśmy szczęśliwi z awansu na mistrzostwa, a później z wyjścia z grupy. Kocham moich kolegów z drużyny. Mamy wspaniałych fanów i mam nadzieję, że wszyscy wrócą do domu w doskonałych humorach. My będziemy się starali dalej wszystkich zadziwiać - zaznaczył Ashley Williams, kapitan drużyny, klubowy kolega Łukasza Fabiańskiego, jeden z bohaterów tej drużyny.
Walia już jest w euforii, a w półfinale turnieju na "Smoki" czeka Portugalia. Będą musiały poradzić sobie bez Aarona Ramseya, który będzie pauzował za kartki. Gareth Bale będzie musiał stanąć naprzeciwko Cristiano Ronaldo z nastawieniem, że to właśnie on jest przyszłością Realu Madryt. Na jego barkach niewątpliwie będzie spoczywał duży ciężar, ale po swoich bokach ma dziesięciu zawziętych piłkarzy, którzy pomogą mu go unieść.
Następny sen tego Euro trwa w najlepsze. Piłkarskie sukcesy Walii na przestrzeni lat można było policzyć właściwie na palcach jednej ręki. Tym razem jednak jest inaczej, udało się wyjść z cienia zawsze stawianej na piedestale Anglii. W ciągu ostatniego tygodnia wygrała tyle samo meczów fazy pucharowej, co jej wielki rywal przez dwie ostatnie dekady. Walia pokazała całemu światu jedną z tych drużyn, które kocha się oglądać. Może nie za piękno gry i boiskowe fajerwerki (choć i tych przecież nie brakuje), ale za serce i głód zwycięstwa. Co będzie dalej? Trudno wyrokować, jasne jest natomiast to, że takich obrazków jak te nigdy nie ma się dość:
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl