Akcja miała miejsce w nocy z 25 na 26 lipca 1944. Chodziło o przetransportowanie kurierów Rządu Rzeczpospolitej na uchodźstwie na tereny okupowanej Polski. W drodze powrotnej wśród pięciu ważnych pasażerów był oficer wywiadu AK kpt. Jerzy Chmielewski, pseud. "Rafał”, który wiózł tak wyczekiwane przez aliantów dane na temat tajnej broni Hitlera – bomby V-2 wraz z elementami pocisku, zdobytego przez Armię Krajową.
Schematy rakiet V-1 i V-2 z raportu AK, foto: wikipedia/Piotrus/lic. GNU
Wcześniejsze trudności techniczne
Pod koniec II wojny światowej w łączności powietrznej pomiędzy Polską Podziemną i władzami Rzeczypospolitej na Zachodzie zastosowano "Mosty". Odbywały się wtedy loty dwustronne z nocnym lądowaniem samolotu w okupowanym kraju.
Mimo że AK gotowość przyjmowania samolotów na podziemnych lądowiskach zgłaszała już w roku 1942, to okazało się, że Anglicy nie mieli odpowiednich maszyn. Stało się to możliwe dopiero po zajęciu przez aliantów południowych Włoch w 1943 roku, trasa z Brindisi do Polski była znacznie krótsza i bezpieczniejsza niż trasa Anglia – Polska. Ponadto do wytypowanej dla "Mostów” dwumotorowej Dakoty dobudowano duże zapasowe zbiorniki na paliwo.
Archiwalne dźwięki o akcji "Most III" w serwisie - Radia Wolności >>>
Dwustronna łączność lotnicza
W 1944 roku zostały zorganizowane trzy "Mosty". Ostatni z 25 na 26 lipca, tuż przed wybuchem powstania warszawskiego.
Pierwszy "Most" odbył się w nocy z 15 na 16 kwietnia 1944 roku na lądowisku oznaczonym kryptonimem "Bąk” pod Bełżycami w województwie lubelskim. Drugi z 29 na 30 maja na lądowisku o kryptonimie "Motyl”, położonym na łąkach Przybysławskich, pomiędzy rzeczką Kisielina i Dunajcem, na północny zachód od Tarnowa. Trzeci "Most" zorganizowano w tym samym miejscu co drugi.
"III Most"
Trzeci Most miał miejsce z 25 na 26 lipca 1944 roku i był operacją najważniejszą ze wszystkich. Zarówno ze względu na ludzi, którzy mieli z niego korzystać, jak i na to, co ze sobą wieźli.
Do Polski lecieli z Włoch: mjr Bogusław Wolniak, kpt. Kazimierz Bilski, por. Leszek Starzyński, oraz emisariusz rządu i naczelnego wodza do władz krajowych Jan Nowak, pseud. "Zych”.
Z Polski na zachód leciało pięciu pasażerów, w tym trzech wysłanników politycznych: Tomasz Arciszewski, pseud. "Stanisław” (przywódca PPS, wyznaczony przez podziemną Radę Jedności Narodowej na następcę prezydenta Rzeczypospolitej); emisariusz Rządu na Zachodzie doktor Józef Retinger, pseud. "Salamander”; Tadeusz Chciuk, pseud. "Marek Celt” (wysłannik premiera Stanisława Mikołajczyka i rządu emigracyjnego do władz Polski Podziemnej), wiózł on największą w dziejach Polski Podziemnej pocztę polityczną. Było też dwóch wysłanników wojskowych: wybitny oficer wywiadu AK kpt. Jerzy Chmielewski pseud. "Rafał” oraz por. Czesław Miciński.
Niezwykle cenna przesyłka
- Najważniejsze było to co wiózł ze sobą "Rafał" zarówno w głowie, w planach i dokumentach, jak i w kilku wielkich workach. W nich była główna przyczyna nagłości operacji - wspominał Tadeusz Chciuk-Celt, cichociemny, reporter Rozgłośni Polskiej RWE.
Im więcej bomb V1 spadało na Londyn, tym więcej przychodziło z Anglii alarmujących depesz do AK, w których powtarzały się słowa "najwyższa pilność" i "przyjaciele".
"Przyjaciele", czyli Anglicy nie mieli czasu, chcieli jak najszybciej widzieć u siebie specjalistę z wywiadu AK, a zwłaszcza chcieli mieć opis techniczny i części składowe drugiej tajnej broni Hitlera – bomby V-2, które zdobył wywiad AK.
Przygotowanie do odpalenia rakiety V-1, foto: wikipedia/Lysiak/Bundesarchiv
Tajemnice Wunderwaffe w rękach AK
- Żołnierze wywiadu Armii Krajowej w czasie II wojny światowej wydarli niemieckiemu wrogowi tajemnice Wunderwaffe – bomb V-1 i V-2, i może nawet zmienili w ten sposób bieg historii – mówił Tadeusz Chciuk.
Na podstawie różnych fragmentów V-2, które miały stemple lub znaki fabryczne, wywiad zidentyfikował 16 zakładów przemysłowych, rozsianych po całej Rzeszy, produkujących części składowe rakiety.
Więcej o roli Polaków w pojedynku z "latającą śmiercią" >>>
Właśnie dlatego podjęto ryzykowną decyzję przeprowadzenia "III Mostu" wcześniej niż planowano i w tym samym miejscu, w którym odbył się "II Most". Całą akcję zabezpieczało około 400 osób, w tym oddziały AK oraz mieszkańcy wsi położonych niedaleko od lądowiska.
Do "Motyla” różnymi drogami i środkami lokomocji przybyli pasażerowie z Warszawy. - Ciężarowym autem wysłano niezwykłą przesyłkę, części bomby V-2 i moją pocztę ukrytą w butlach tlenowych – opowiadał Tadeusz Chciuk.
Cudem wystartowali…
Położenie uczestników akcji było bardzo niebezpieczne. Sytuacja się komplikowała i, aby przeprowadzić operację, musiano czekać kilka dni. Wreszcie cudem udało się ją zrealizować z lądowiska "Motyl”, które 25 lipca 1944 roku znajdowało się pomiędzy stacjonującą za strumykiem kilkusetosobową piechotą Luftwaffe z jednej strony a umieszczoną za lasem kawalerią ukraińską z drugiej. Tadeusz Chciuk tak opisywał tę chwilę: - Na łące cisza, aż dźwięczała. Każdy z nas żył wtedy przede wszystkim uszami.
Przed startem samolotu pasażerowie przeżyli dramatyczne chwile. Kiedy już wszyscy siedzieli w samolocie okazało się, że podmokły grunt łąki sprawił, że samolot zakopał się w nim i nie mógł się poderwać. Dwie próby ruszenia maszyny zakończyły się niepowodzeniem. Rozważano zniszczenie samolotu.
Jednak, dzięki pomocy miejscowych ludzi i żołnierzy AK sytuację udało się opanować. Po rozładowaniu maszyny, pod jej kołami wykopano głębokie rowy idące stopniowo w górę, podłożono pod nie słomę i deski. Dakota po ponownym załadunku z powodzeniem wzbiła się w powietrze. Operacja "III Most” zamiast 6 minut trwała 1 godzinę 28 minut.
mk