Na transmisję z wtorkowego meczu z Koreą Południową zapraszamy do radiowej Jedynki. Na stanowiskach komentatorskich w Chorzowie zasiądą Andrzej Janisz i Filip Jastrzębski. Początek spotkania o godzinie 20.45. Relację tekstową przeprowadzi też portal PolskieRadio.pl.
To był pierwszy mundial biało-czerwonych po 16 długich latach. Trudno dziwić się, że cały kraj żył wyjazdem Polaków do Korei i Japonii. I nawet po latach trudno uwierzyć, jak spektakularną katastrofą zakończył się tamten turniej.
"Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor" - właśnie taki scenariusz został zrealizowany, zresztą w kolejnych turniejach idealnie wpasowali się w niego zawodnicy Pawła Janasa i Leo Beenhakkera.
Z jednej strony ten turniej był jak spełnienie marzeń, z drugiej towarzyszyła mu presja, bardzo wymagające warunki, do których nie przywykli piłkarze i konieczność gry przeciwko gospodarzom, którym podczas tego turnieju pomagały ściany. Wystarczy przypomnieć sobie, jak piłkarski świat komentował starcia Koreańczyków z Włochami i Hiszpanią, którym towarzyszyła atmosfera skandalu z sędziami w roli głównej.
Grupa, do której trafiliśmy, miała nie być specjalnie wymagająca - wspomniana już Korea Południowa, daleka od opinii wymagającego rywala, raczkujące w wielkim futbolu Stany Zjednoczone i Portugalia, którą wielu uważało za zespół, z którym można pokusić się o niespodziankę. Ba, niespodziankę... Według zapowiedzi Jerzego Engela, na ten turniej jechaliśmy po medal. Niestety, zapowiedzi te z perspektywy czasu i tego, jak się zaprezentowaliśmy, można uznać za kuriozalne.
Źródło: DotknijFutbolu.TV
To nic nowego, że jesteśmy bardzo dobrzy w pompowaniu balonika. Nastroje były podniosłe, wypowiedziom selekcjonera wtórowali piłkarze, nieustannie pozostający w świetle fleszy, występujący w reklamach, udzielający odważnych wywiadów. Do tego wszystkiego doszły jeszcze spory związane z podziałem pieniędzy za awans i kontrakty reklamowe. Wiele mówiło się też o konflikcie z dziennikarzami.
Trudno powiedzieć, na ile wszyscy w ten sukces wierzyli, a na ile dawali się ponieść atmosferze.
"Mamy zespół, który wygrywa, kiedy chce i jak chce. Trzeba od razu zaatakować i strzelić gola? Nie ma sprawy. Tak grają tylko ci, którzy znają swoją wartość i są nieprawdopodobnie mocni psychicznie. Drużyna Engela taka jest" - to tylko jeden z cytatów z prasy przed rozpoczęciem mistrzostw. To dobrze pokazuje, że kontakt z rzeczywistością po prostu się urwał.
Wydaje się, że wszyscy zapomnieli o tym, że nie jesteśmy potęgą. Miała być forma, rywale rozpracowani, a historyczny wyczyn w zasadzie wydawał się jedynie formalnością. Gdyby mistrzostwa odbywały się w promocji drużyny i selekcjonera, prawdopodobnie wszystko poszłoby zgodnie z planem. Problem w tym, że w Azji trzeba było grać w piłkę.
Na boisku nie zostało nic ze wszystkich zapowiedzi, a zawodników miał też rozbić fakt, że Jerzy Engel nie zabrał na mundial Tomasza Iwana.
Już mecze towarzyskie przed mundialem pokazały, że wcale nie musi być tak różowo, a tysiące ludzi niekoniecznie będą witać piłkarzy wracających z Korei z medalem. 4 czerwca 2002 roku nastąpiło zaś prawdziwe obnażenie tego, z czym Polacy wyruszyli na podbój turnieju.
Źródło: acaciakwonht2
Do przerwy przegrywaliśmy 0:1 po błędzie w kryciu i golu Hwang Sun-honga. Dobre w naszym wykonaniu był jedynie pierwszy kwadrans, po którym gra zupełnie siadła. Biało-czerwoni nie potrafili się otrząsnąć, po wznowieniu gry stracili drugą bramkę po trafieniu Yoo Sang-chula. Nie nawiązali walki, nie potrafili dogonić wyniku. Rywale byli lepsi praktycznie pod każdym względem.
Szeroko komentowane było także... wykonanie hymnu przez Edytę Górniak, które mocno zdezorientowało zawodników i kibiców przed telewizorami.
Euforia opadła błyskawicznie, do wszystkich doszło momentalnie, że zamiast walki o medale możemy zostać świadkami kompromitacji. W drugim meczu biało-czerwoni polegli z kretesem, przegrywając 0:4 z Portugalią. Do ostatniego przystąpili w całkowicie zmienionym składzie. W spotkaniu o honor zwyciężyli USA 3:1, ale nie miało to już większego znaczenia - ostatnie miejsce w grupie stało się faktem.
Traumę z 2002 roku udało się przynajmniej w jakimś stopniu przezwyciężyć po blisko dekadzie - biało-czerwoni zmierzyli się z Koreą Południową w towarzyskim spotkaniu za czasów Franciszka Smudy i zremisowali 2:2. Gole w tym spotkaniu zdobyli Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski.
Wiemy, że we wtorek z azjatyckim rywalem zagra zupełnie inny zespół. Czas na to, by odnieść pierwsze zwycięstwo w historii meczów z tym przeciwnikiem.
ps, PolskieRadio.pl