Prawdopodobnie jest to jedyny taki tekst w historii. Porządkując papiery po zmarłym mężu, Ola Watowa znalazła kilkadziesiąt stron napisanych jakby szyfrem. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że Aleksander pisał dziennik posługując się wyłącznie spółgłoskami. To był jego protest przeciwko doświadczeniu straszliwego bólu, jakiemu był poddany w ostatnich latach życia. A jednocześnie to rodzaj gry ze sobą i z językiem. Gry, do której przyzwyczaił się jako futurysta. To dlatego edycja "Dziennika bez samogłosek" zajęła wiele lat. Tekst ukazał się niemal 20 lat po śmierci Aleksandra Wata, w roku 1987. Powstał przejmujący zapis cierpienia, przemijania, rozważań o sprawach ostatecznych, ewolucji intelektualnej i duchowej jaką przeszedł dawny komunista. Lektura "Dziennika bez samogłosek" nie jest może łatwa, ale jednocześnie jest w niej coś bardzo krzepiącego. Dostajemy dowód, że nawet straszliwe przypadłości ciała, nie są w stanie odebrać nam rozumu i człowieczeństwa.