- Pięknieje ta nasza Warszawa! – rozmarzyła się druga rozmówczyni.
I tu mnie dopiero ruszyło. Pięknieje? Co i jak? Wyszłam rano z domu. Chciałam kupić gazetę, ale nasz kiosk coraz później się otwiera, co zależy od widzimisię kioskarki, skądinąd bardzo miłej młodej pani. Potem poszłam na pocztę z rachunkami – nomen omen przy 13-nastym numerku zaciął się automat je wydający, panie w okienkach fukały, a my, petenci, staliśmy potulnie w tradycyjnej kolejce. Zaszłam potem do perfumerii, bo w promocji mieli moje ulubione mydełko, ale znów go nie było, więc to nie był przypadek, tylko po prostu fałszywa przynęta.
Tramwaj oczywiście nie przyjechał według rozkładu, bo czy to takie ważne dziesięć czy dwadzieścia minut w tę lub tamtą stronę? Kto by się przejmował pasażerem, i tak pojedzie, jak będzie musiał.
Rzeczywiście wypiękniała moja okolica wokół stacji Metra Politechnika, ale jednocześnie opustoszały okoliczne sklepy i straszą puste wnętrza z brudnymi szybami. Pewnie czynsz także podrożał, jeśli tu tak pięknie.
Pomijam już opisywane w lokalnej prasie i pokazywane w lokalnej telewizji, nowe ścieżki rowerowe, urywające się nagle na chodniku lub na jezdni, i prowadzone po torach. Nie radzę też zagłębiać się w okoliczne uliczki, bo tam nic się nie zmieniło i dalej są dziury w jezdniach i chodnikach, a psie kupy dookoła.
I wszystko to bym zniosła, nawet dość cierpliwie, z tak zwanym stoickim spokojem, gdyby nie pewna nowość. Skasowano przystanek tramwajowy, w jedną stronę, przy placu Zbawiciela z kierunku Ochoty. Teraz trzeba iść od metra, i choć nie jest to daleko, ale zależy jak dla kogo. Dawniej też nie było tu wysepki tramwajowej, wysiadało się od razu na jezdnię, i była to okazja do okazywania sobie wzajemnych grzeczności i pomocnego podawania ręki. A przede wszystkim było bliżej. Bliżej do kościoła i do dwóch przychodni lekarskich, w tym jedna rehabilitacyjna, że już nie wspomnę o przedszkolu. Więc można się domyślić, że dla tych ludzi, powiem nawet jaśniej – dla nas, starszych, to było błogosławieństwem, te kilkadziesiąt metrów mniej.
Zebrano więc podpisy o przywrócenie przystanku – i w kościele, i w tych przychodniach. No i czekamy, czy przywrócą nam ten przystanek, czy nie.
Przyznam się Państwu, że nie jestem dobrej myśli. Bo jeśli przystanek przywrócą, to będzie znaczyło, że rzucono nam, na pocieszenie, kawałek wyborczej kiełbasy. A jeśli nie przywrócą, to będzie znaczyło, że władza po prostu ma nas w nosie i nawet lekceważy głos swoich wyborców. I co zrobić, żeby w tej sytuacji zacząć pozytywnie myśleć – sama tego nie wiem.
Elżbieta Nowak