Ale ponieważ mam ciepło w domu, więc go właściwe nie używałam i służył w razie niespodziewanych wizyt gości z noclegiem. Odkąd zamieszkała ze mną wnuczka, po wnuku, który się ożenił i poszedł z żoną na swoje wynajęte, to ona bardziej potrzebowała tego koca, bo jest zmarzluchem. Prałam go zwykle rzadko, bo i nie miał wiele okazji, by się zabrudzić. Starałam sie robić to latem, podczas upałów, żeby dobrze wysechł rozwieszony swobodnie na balkonie.
Budzę ci się ja któregoś dnia, idę rano do łazienki gdy moja lokatorka poszła już do pracy na ranną zmianę, a tu widzę ten koc, jak się suszy pod sufitem. Wnuczka prowadzi w domu życie „nocnego marka” i pranie w pralce też wtedy uskutecznia, gdy ja już sobie leżę i czytam albo słucham radia. Dotykam koca – nawet suchy, widocznie był dobrze odwirowany. Tylko że zamiast puchatego misiaczka wisi sztywny, skurczony łach. No i co by Państwo zrobili na moim miejscu?
Najpierw wzięła mnie złość, że nie zapytała, jak prać. Pewnie chciała być samodzielna, co samo w sobie jest chwalebne. Lecz jak się czegoś nie wie, to trzeba by zapytać. Ale żeby zapytać, trzeba mieć w sobie cnotę pokory. A jak wiadomo, z pokorą u młodych ludzi to trudna sprawa. Bo jak można nie wiedzieć, jak uprać zwykły koc, jeśli się już wszystko wie o świecie?
Na szczęście starzy ludzie tę pokorę już mają, nauczyło ich tego życie. I wiedzą, że głupi koc nie zasługuje na wojnę domową. Na pewno! A Państwo jak myślą, bo może ja się mylę?
Elżbieta Nowak