Tadeusz Woźniak na początku kariery rozpoczynał od muzyki bigbitowej, miał romans z rockiem, a jego folkowa przeszłość to efekt dojrzałego wyboru. Płyty i radio zmieniły muzyczną tradycję i praktykę.
Witold Górka spytał, kiedy w życiu Tadeusza Woźniaka pojawiła się gitara? - To było w momencie zanim zacząłem uczyć się baletu. Teresa, najbliższa mi wiekiem siostra, przywiozła z jakiegoś obozu gitarę, na której potrafiła już zagrać kilka funkcji. Ona mnie tego, co sama umiała, nauczyła. Bardzo mnie to wciągnęło. Chodziłem za mamą i jęczałem tak długo, aż kupiła mi gitarę za 507 złotych. Pamiętam, bo były to spore pieniądze jak na nasze możliwości. To musiał być rok 1962. Zacząłem się uczyć i grać te podwórkowe piosenki. Później doszły takie, jak „Dajana" i "Dom Wschodzącego Słońca". Pamiętam też, że z późniejszym znanym choreografem, Tadeuszem Wiśniewskim, zakładaliśmy zespół. On grał na fortepianie, a ja na gitarze. Pierwsze zetknięcie z bigbitem nastąpiło dość przypadkowo, za sprawą Gośki Antoszewskiej, z którą byliśmy dość zaprzyjaźnieni. Pewnego dnia Gośka wspomniała, że ma się odbyć koncert, namówiła mnie i wtedy usłyszałem koncert bigbitowy. W dużej hali filharmonii grali Czerwono-Czarni. To było przeżycie… - wspominał Tadeusz Woźniak.
Woźniak przyglądał się jazzmanom, ale ciągle najwięcej miejsca artysta poświęcał Sławie Przybylskiej, Jerzemu Połomskiemu, Nataszy Zylskiej, Marii Koterbskiej i Jerzemu Michotkowi. Takie było początki twórcy "Zegarmistrza Światła".
***
Tytuł audycji: Historia polskiego folku
Prowadził: Wojciech Ossowski
Data emisji: 15.02.2020
Godzina emisji: 7.50
gs