Przypłynął do USA w 1908 r. Grał i zajmował się lutnictwem (razem z bratem). Lata jego kariery przypadają na okres 1925-1940, kiedy to intensywnie nagrywał, a płyty z jego wiodącym udziałem sprzedawały się nawet w 100 tysiącach egzemplarzy. W połowie lat 20. środowiska imigrantów były jeszcze zwarte, choć już bardzo liczne i jako tako urządzone, przy czym wciąż byli to obywatele drugiej kategorii i musieli się imać ciężkiej pracy (huty, kopalnie). Pojawił się w naturalny sposób wśród nich popyt na kulturę, sentyment do ojczystych ziem, kraju lat dzieciństwa i młodości, potrzeba odreagowania i dowartościowania. Na tej fali rozpoczął się również prawdziwy boom na rodzimą muzykę ludową.
Można powiedzieć, że muzycznym ojcem tego bum! był właśnie Pawło Humeniuk. Zaczepiony przez menedżera wytwórni Okeh Records w ukraińskiej księgarni na Manhattanie, szybko znalazł się w studiu nagraniowym, by w idealnym momencie dokonać zapisów na swoją pierwszą płytę, która szybko ujrzała światło dzienne i od razu odniosła ogromny sukces. Istotne było to, że płyta zawierała mówione i śpiewane scenki z tradycyjnego wesela ukraińskiego. Ale równie istotna była postać Humeniuka. Dlaczego? Ucieknę się tu do anegdoty z moich badań terenowych na tzw. Podkarpaciu.
Otóż w okolicach Sanoka (a było to 13 lat temu) natknąłem się na ślady kapeli przedwojennej, która w pamięci starszych mieszkańców miała status legendarnej. Podobnej zresztą do tej Humeniuka: dwójka skrzypków, bas, puzon, trąbka lub klarnet. Jej trzonem było dwóch braci. W ramach akcji „Wisła” w 1947 roku zostali przesiedleni w okolice Braniewa (o ile dobrze pamiętam), a że też nie mogli być w pierwszej dekadzie XX w. wśród żywych, pogodziłem się, że wiedzę o kapeli będę już czerpał wyłącznie z drugiej, trzeciej ręki. Na szczęście jednak odnalazłem jednego z jej członków, który jako młody jeszcze chłopak, a utalentowany klarnecista, zdążył dołączyć do niej tuż przed wojną. Opowiedział mi trochę o braciach. W końcu pytam: „Panie Sławko, skoro obaj byli zdolni, to czemu jeden postawił dom z grajki, a drugi nie? ̶ Bo wie Pan, Franek był dobry muzyk i Antek był dobry muzyk. Ale Franek był w y ł ą c z n i e dobry”.
No więc Pawło Humeniuk to był wyłącznie dobry muzyk. Bardzo sprawny technicznie, ogrywał, zdobił, grał ładnym, barwnym dźwiękiem, a przy tym dobrze „ciął”, czyli gęsto smyczkował i umiał trzymać tempo, miał to „coś”. Jego gra i brzmienie kapeli kojarzy mi się z nagraniami klezmerów żydowskich sprzed stu i więcej lat. Słychać to wszystko zwłaszcza na jego pierwszej płycie CD, wydanej przez Arhoolie Records pod znamiennym tytułem „King of the Ukrainian Fiddlers” (pojawiają się tam też w kapeli cymbały).
Ale pretekstem do tego tekstu jest inna płyta, która miała swoją premierę dwa tygodnie temu. Nosi tytuł „Polka kanarek: ukraińska muzyka ludowa w NYC 1928-32”. Zawiera inne nagrania niż pierwsza, późniejsze nieco i nie jest to portret Humeniuka, ale odgrywa on oczywiście na płycie istotną rolę. Mamy tu kilka szlagierowych polek, włącznie z tytułową, którą Humeniuk gra z dęciakami, inne np. z pianinem w wersji bardziej salonowej. Z kolei w dwóch innych polkach, w wersji bardziej roots na dwoje skrzypiec i bas, prymistą jest inny dobry skrzypek ukraiński, któremu płyta oddaje honor - Michael Thomas (czy też Mihal Tomasa). Niestety o nim prawie nic nie wiadomo.
Sporo jest tu też utworów ze śpiewem, w wykonaniu Rosy Krasnowskiej (zanim została aktorką pracowała na zmywaku), Ewgena Zukowskiego (śpiew bardziej sceniczny) i Teodora Swystuna (śpiew bliższy ludowemu). Są to albo weselne piosenki albo odgrywane aktorsko kuplety z tradycyjnego wesela czy już takie, które ułożone zostały w Ameryce i traktują o dolach i niedolach emigrantów ukraińskich, ich emocjach i tęsknotach. Płyta zatem niesie większy od poprzedniej ładunek etnograficzny. W końcowych utworach mamy przykład dłuższej historii opowiedzianej w kilku częściach z muzycznym akompaniamentem skrzypiec i gitary. Bohaterka, Olena, wyprawia się w odwiedziny do „ridnoho kraju” zobaczyć po latach (i zapewne po raz ostatni) swoją matkę i rodzeństwo. Notabene we wczesnych latach 30. wśród Ukraińców w Pensylwanii i New Jersey tego rodzaju wodewilowe przedstawienia były bardzo popularne, a szczególnie inscenizowane przez amatorskie grupy muzyczno-teatralne wesela, które trwały nierzadko po pięć godzin.
Winyli z muzyką imigrantów z Europy Wschodniej wytwórnie amerykańskie opublikowały bardzo dużo (głównie Columbia Records), w wielotysięcznych nakładach. Odegrały one ogromną rolę kulturową w diasporze. Ewgen Zukowsky nagrał ponad 200 utworów, Humeniuk ponad 300 tylko tych firmowanych swoim nazwiskiem. Na przestrzeni kilkunastu lat tej hossy wydawniczej widać też jak ta pierwotnie dosyć rdzenna w stylu muzyka ewoluowała i amerykanizowała się. Cezurę stanowi tu rok 1940, kiedy to nastały nowe mody, a kapele ludowe zdominował akordeon, wtedy też przestał nagrywać Pawło Humeniuk. Ale warto pamiętać, że po 1925 r. to jego kapela, jego styl gry był wyznacznikiem trendów estetycznych i repertuarowych wśród diaspory, a jakość skrzypcowania wyznaczała poziom. Tyczyło się to również polskiej diaspory. Polscy artyści zaczęli nagrywać rok-dwa po Humeniuku, na fali sukcesów jego pierwszych płyt, on sam zresztą też nagrywał jako Paweł Humeniak & Polish Orchestra repertuar polski (oberki) czy szczególnie owe ponadetniczne, szlagierowe polki. Uważa się, że to on w sporej mierze przyczynił się do odrodzenia popularności polki.
W sumie płyta muzycznie nie tak porywająca jak poprzednia, ta będąca portretem Humeniuka, ale bardzo ciekawa.
Remek Hanaj
„Canary Polka: Ukrainian Folk Music in NYC 1928-32”
[Canary Records 2020]
Ocena: 3,5/5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.