Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Mdou Moctar i „Afrique Victime”. Tak wygląda przyszłość rocka!

Ostatnia aktualizacja: 25.05.2021 08:00
Tego, że najlepsza muzyka gitarowa pochodzi z Afryki Zachodniej – Sahelu i Sahary, nie trzeba już chyba nikomu udowadniać. Sam zresztą o tym pisałem na tych łamach przy okazji „Optimisme” Songhoy Blues. Jednak to, co robi na „Afrique Victime” tuareski gitarzysta Mdou Moctar powinno przekonać największych niedowiarków.
Okładka płyty Mdou Moctar - Afrique Victime
Okładka płyty Mdou Moctar - Afrique VictimeFoto: mat.pras.

Mdou długo czekał na ten moment. Równie długo rozwijał się jego styl. Od początku jedną z jego najważniejszych inspiracji był Abdallah Ag Oumbadougou, zmarły w zeszłym roku bard i innowator tuareskiego gitarowego grania zwanego tishoumaren. Tak, jak Moctar pochodzący z Agadezu, Oumbadougou w połowie lat 90. pisał i grał rewolucyjne pieśni. Zarówno pod względem treści – trwało jedno z wielu powstań Tuaregów – jak i formalnym – jako pierwszy korzystał z automatu perkusyjnego i syntezatorów. Pod wpływem jego muzyki młody Mdou zbudował własną gitarę (ten motyw pojawia się u wielu innych tuareskich gitarzystów). Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Oumbadougou był inspiracją także dla Bombino, innego genialnego gitarzysty z Agadezu, kilka lat starszego od Moctara.

Pierwszy album Mdou Moctara, „Anar”, zaskakuje i dziś, ponad dekadę od premiery. Styl zapoczątkowany na „Anou Malane” Oumbadougou wyciąga do ekstremum. Dźwięki gitary akustycznej zanurzone są w syntezatorach i szkicowych rytmach automatów, a wokal potraktowany jest absurdalną ilością autotune'a. Domorosły afrofuturyzm w wersji lo-fi – tak można najkrócej opisać to, co się tam dzieje. „Anar” stało się hitem saharyjskich komórek, w takiej formie, przekazanej przez Bluetooth, trafił na nie Chris Kirkley z raczkującego wtedy Sahel Sounds. Z Mdou współpracował do zeszłego roku, każdy kolejny album Moctara wydawany w tej amerykańskiej oficynie pomagał budować mu rozpoznawalność na zachodzie. Każdy był też inny. „Afelan” pokazywał szalone, weselne oblicze Mdou, jego surowość podkreśla fakt, że są to w zasadzie nagrania terenowe z Agadezu. „Akounak Tedalat Taha Tazoughai” to ścieżka dźwiękowa do pierwszego filmu w tamaszek, będącego jednocześnie hołdem dla „Purple Rain” Prince'a i ubarwioną biografią Moctara. Wreszcie „Sousoume Tamachek” to swoisty powrót do przeszłości, do piosenek akustycznych, idealnych na „pikniki na pustyni”, od nich swoje granie zaczynał Mdou.

Prawdziwy przełom przyszedł dwa lata temu, wraz z wydaniem „Ilana: The Creator”. Nagrana w studiu, z całym zespołem, była skokiem jakościowym. Poprawa brzmienia swoją drogą, ale Mdou wreszcie w stu procentach pokazał swoją nonszalancką wirtuozerię. Podbierał patenty od Hendrixa i Van Halena, ale był wierny tuareskiej tradycji. Jego muzyka, podobnie jak Bombino kilka lat wcześniej dumnie stała w rozkroku między zachodem a Nigrem. Nie tylko czerpał z rocka, ale ten gatunek zmieniał w coś własnego, nowego. Do tego długa trasa koncertowa, która potwierdziła status jednego z najlepszych współczesnych gitarzystów i załatwiła mu nowy kontrakt wydawniczy. W listopadzie 2019 roku widziałem występ Mdou w Paryżu. Niesamowite przeżycie, Moctar jest urodzonym gwiazdorem, władcą publiczności i cesarzem sceny.


asmaa hamzaoui bnat timbouktu 280.JPG
Asmâa Hamzaoui & Bnat Timbouktou na Nowej Tradycji 2019

Obiecuję, że już przechodzimy do „Afrique Victime”. Z jednoosobowego Sahel Sounds przeszedł do legendy muzyki niezależnej, Matador Records. I tak jego kolegami z wytwórni stali się Queens of the Stone Age, Stephen Malkmus czy Yo La Tengo. Mdou pasuje do tej ekipy gitarowych wizjonerów i wirtuozów, choć jego gra na gitarze jest zupełnie inna, wyrasta z innej tradycji. Nie tylko pod względem oprawy graficznej „Afrique Victime” jest kontynuacją „Ilany”. Nagrywali ją w różnych studiach podczas tej trasy sprzed dwóch lat, a piosenki wykluwały się na scenach. Dlatego mają tak luźny charakter i tak dużo, jeszcze więcej niż „Ilana" gitarowego blasku. Nad całością brzmienia i komfortem pracy ponownie czuwał basista zespołu. Jedyny nie-Tuareg w składzie, nowojorczyk Mikey Coltun.

Wydawało mi się, żę „Ilana” jest albumem kompletnym. Uwypuklała najlepsze strony tishoumaren – trans, pustynię, lekkość, wirtuozerię, taneczność, ale nie wpadała na mielizny znużenia (jak, niestety, ostatnie płyty Tamikrest czy nestorów gatunku Tinariwen). „Afrique Victime” jest krokiem jeszcze dalej. Mdou sięga jednocześnie głębiej do tradycji, do historii rocka, jak i do przyszłości. Zwalnia, wraca do pięknych akustycznych ballad, ale gdy przekręca przester i zaczyna siekać solówkami, zajmuje godne miejsce obok największych herosów gitary. W swojej grze jest, jak wspomniałem, bezczelnie nonszalancki. Karkołomne pasaże w jego rękach wydają się najprostszymi rzeczami pod słońcem. Nigdy jednak nie gra samolubnie, zawsze jest blisko zespołu. Dlatego ten album jest jednocześnie zwarty, zdyscyplinowany i pełen powietrze. Oczywiście, ogromna w tym zasługa pozostałych muzyków. Coltun doskonale dialoguje z Mdou i grającym na gitarze rytmicznej Ahmadou Madassane. Muzykę trzyma w ryzach grający na zestawie perkusyjnym i calabashu Souleymane Ibrahim. Gitary skąpane są w mgiełce efektów a choć nagrywali ją w drodze, „Afrique Victime” jest dużo bardziej złożona aranżacyjnie, pojawiają się i syntezatory, i nagrania terenowe z Agadezu.

Podobnie, jak na poprzednich płytach Mdou śpiewa o miłości, swojej żonie, problemach trapiących tuareskie społeczeństwo. Oczywiście w tamaszeku. Wyjątek robi w utworze tytułowym. „Afrique Victime” to wyśpiewana po francusku – języku nie do końca byłego kolonialisty – oskarżenie o wykorzystywanie Afrykanów i Afryki przez Zachód. Niger, jedno z najbiedniejszych państw świata, posiada przebogate złoża uranu, eksploatowane przez francuskie korporacje na bardzo korzystnych warunkach. Na graniach z Mali i Nigerią giną ludzie. Większość mieszkańców kraju ma bardzo ograniczony dostęp do energii elektrycznej. „Afryka jest ofiarą tak wielu zbrodni, jeśli będziemy o tym milczeć, zdziesiątkują nas” - śpiewa w refrenie Mdou. Takie silne zaangażowanie nie jest niczym nowym w tishoumaren. Ta muzyka bunt ma w swoim DNA. To jednak pierwszy raz, kiedy Moctar korzysta w tej sprawie z języka europejskiego, używa języka najeźdźcy, by wykrzyczeć swoje krzywdy. Z tym gniewem koresponduje muzyka. Od spokojnego, majestatycznego bluesa utwór przechodzi do wręcz punkrockowej galopady i wściekłości. Gdyby dźwięki gitary mogły zmieniać świat, w Nigrze byłoby już ani jednego skorumpowanego polityka, ani jednego islamisty, a uran ze złóż napędzałby lokalne elektrownie. Gdy Mdou śpiewa o innych sprawach jest dokładnie tak samo zaangażowany. Delikatne ballady gra z taką samą pasją, jak wściekłe solówki. Nie odpuszcza ani na moment. To jego czas i on doskonale o tym wie.

„Afrique Victime” jeszcze odważniej wychodzi ze świata world music do mainstreamowej alternatywy (wiem, że brzmi to jak oksymoron, ale cóż począć). Mdou nie traci ani na sekundę swojej tożsamości, mówi światu, bierzcie mnie takim, jaki jestem. I świat to ochoczo robi, bo – parafrazując Jona Landau – tak wygląda przyszłość rocka.

Michał Wieczorek


Mdou Moctar

"Afrique Victime"

Matador Records 2021

Ocena: 5/5

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.


Czytaj także

Sayonara na powrót punk folku

Ostatnia aktualizacja: 06.10.2020 10:55
Trafili w próżnię. Punk folk odszedł już w naszym kraju na karty historii, a i poważny showbiznes przeżył flirt z Mungo Staszczykiem (Pociskiem miłości), który w tym stylu był i irlandzki, i polski. To se ne vrati, jak mawiają bracia Czesi. A jednak – wróciło.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Humeniuk i inni – Ukraińcy w Nowym Jorku w latach 1928-1932

Ostatnia aktualizacja: 13.10.2020 08:00
Najsłynniejszym amerykańskim skrzypkiem z Polski był Ukrainiec Pawło Humeniuk (1883-1965). Urodził się w Podwołoczyskach (obecnie Підволочиськ), w tzw. Galicji Wschodniej, na wschód od Tarnopola, praktycznie już na granicy z Podolem.
rozwiń zwiń