Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Folk na emeryturze

Ostatnia aktualizacja: 22.03.2022 08:00
U nas jeszcze nie ma tego zjawiska. Są oczywiście muzycy rockowi, a szczególnie jazzowi aktywni po siedemdziesiątce – nagrywają, zapełniają różne gremia, a też i koncertują.
fragment okładki albumu Emmanuelle Parrenin Targala
fragment okładki albumu Emmanuelle Parrenin "Targala" Foto: mat. pras.

Jedynym aktywnym spośród pierwszego chronologicznie środowiska, można powiedzieć, z całą pewnością folkowego, skupionego wokół grupy Osjan, jest Milo Kurtis. Wprawdzie jeszcze nie ma siódemki „z przodu”, to życzmy mu, żeby, o ile to możliwe, nie zwalniał obrotów przez następne lata. Zdarzają się incydentalnie folkowe projekty z zapraszanymi muzykami ludowymi jak np. ciekawy łódzki Almost Dead Celebrities ze skrzypkiem Eugeniuszem Rebzdą. Ale chyba jedynym regularnym zespołem, duetem dokładnie, jest tu Żywizna Raphaela Rogińskiego z córką legendarnego kurpiowskiego śpiewaka Stanisława Brzozowego – urodzoną w 1939 Genowefą Lenarcik, która bez kłopotów potrafi wciąż śpiewać puszczańską, wysiłkową przecież emisją głosu. Oczywiście warto tu wspomnieć mieszane składy młodzieży z miasta ze starszyzną wiejską in crudo, ale to oczywiście trochę już inne zjawisko.

 W krajach zachodnich, gdzie zjawisko folkowego odrodzenia towarzyszyło hippisowskiej rewolucji mamy dziś całe rzesze folkowych seniorów, a wśród nich artystów wyjątkowych, zasłużonych i dla folku, emblematycznych w poszczególnych krajach. Szczególne wrażenie robią na mnie śpiewaczki z racji na kruchość i organiczność tego instrumentu jakim jest głos, że wymienię tu chociażby Brytyjki Shirley Collins, Vashti Bunyan czy Francuzki Brigitte Fontaine oraz Emmanuelle Parrenin. Najnowszy album tej ostatniej pt. „Targala, la maison qui n'en est pas une” miał swoją premierę raptem kilka dni temu i jemu chciałem poświęcić dzisiaj uwagę.

W krajach zachodnich, gdzie zjawiska folkowego odrodzenia towarzyszyło hippisowskiej rewolucji mamy dziś całe rzesze folkowych seniorów, a wśród nich artystów wyjątkowych, zasłużonych i dla folku w poszczególnych krajach emblematycznych. Remek Hanaj

 Parrenin, rocznik 1949, jest nie tylko śpiewaczką, grała w swojej karierze przede wszystkim na lirze korowej, dulcymerze, szpinecie, perkusjonaliach. Ostatnio używa także elektroniki. Nagrywała  również w terenie muzykę tradycyjną, praktykowała taniec, zajmowała się terapią sztuką. Zadebiutowała w 1974, lecz jej najbardziej uznana, bardzo nowatorska i wciąż świeża płyta „Maison rose” ukazała się trzy lata później. Stylistycznie muzyka Parrenin od początku była ciekawym, eklektycznym zjawiskiem. Z jednej strony osadzona w piosence francuskiej i ludowej muzyce francuskiej, zwłaszcza z Owernii, z drugiej dzięki delikatnemu głosowi i akustycznym dźwiękom impresyjnie balansowała między piosenką a barwnym, akwarelowym krajobrazem , między lekką psychodelią, a folkiem progresywnym, doprawionym czasem nawet nieco jazzowo. Klasyczny, można powiedzieć, avant-folk w tym bardziej eterycznym wydaniu, pasuje tu też określenie „postfolk”. Muzyka przystępna, a przy tym złożona i biżuteryjnie wycyzelowana, dzieło wysokiej próby.

 Dziś twórczość Parenin jest niewątpliwie żywą inspiracją dla francuskiego avant-folku (chociażby Sourdure, notabene także związanego z regionem Owernii), a jej ostatnia płyta jest potwierdzeniem świetnej formy artystycznej i klasy, razem z „Maison rose” i „Maison cube”składa się na spójną trylogię, w gruncie rzeczy jedną, ale wciąż inną opowieść. Tym razem, na co wskazuje już tytuł, z pewną rysą, pęknięciem czy nawet z nutą niepokoju i smutku, które wcześniej nie były tak wprost obecne w jej muzyce, co może mieć związek z pandemicznym okresem, w jakim płyta powstawała. Sama autorka zresztą to zasugerowała w jednej z wypowiedzi. Klimat jaki tworzy muzyka Parrenin jest unikalny, jeśli miałem jakiekolwiek skojarzenia, słuchając ostatniej płyty, to były to dalekie echa irlandzkiego albumu Hectora Zazou czy węgierskiego duetu  Irén  Lovász & László Hortobágyi.

 To muzyka jeszcze bardziej niż wcześniej ambientalna, rozwijająca się w krajobraz i przekształcająca się w krajobrazie zarówno zewnętrznym jak i wewnętrznym. Podobnie jak wcześniej (a może nawet jako całość jeszcze bardziej) nieschematyczna w swojej strukturze i narracji. I tak samo nieinwazyjna, a nawet powiększająca wolną przestrzeń. Do nagrania płyty Parrenin zaprosiła podobnych sobie oryginałów, a zarazem znakomitych muzyków, w rezultacie powstał całkiem spory zespół, który stworzyli – Quentin Rollet (znany chociażby ze współpracy z Nurse With Wound, The Red Krayola, The Legendary Pink Dots), Etienne Jaumet i Cosmic Neman (Zombie Zombie), Léo Margue, Philippe Foch, EatGas, Gaspar Claus.

 Nagrany w zeszłym roku album jest bardziej niż poprzednie multietniczny (słychać tu i Azję, i Afrykę) jeśli chodzi o styl oraz instrumentarium. To muzyka stara i nowa zarazem, bardzo uniwersalna. I aktualnie brzmiąca w obecnym czasie wojny – jako coś zupełnie jej przeciwnego, z historiozoficznym żalem głosząca miłość. A głos Emmanuelle Parrenin młody, urodziwy, życiodajny, bezczasowy. I niebiańsko ziemski.

Remek Hanaj

Emmanuelle Parrenin

„Targala, la maison qui n'en est pas une”

[Johnkôôl, 2021]

Ocena: 4/5

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.