Ach idzie głos pod obłoki, dziś w Warszawie żal głęboki,
O Maryjo nasza droga, w stolicy wielka żałoba.
Jaki smutek wielki w poście, jechali dostojni goście,
Dojechali do stolicy, wszyscy zostali zabici.
Żałoba zapanowała nie tylko w stolicy, ale w całej Polsce, to była wówczas największa katastrofa lotnicza w dziejach Polski. Trwał jeszcze PRL, samolot był radziecki, na informacje o katastrofie władzy nałożyły blokadę. Wieści o niej jednak rozchodziły się drogą ustną, jak za dawnych czasów wędrownych dziadów. Między innymi poprzez tę cytowaną pieśń, którą nagrałem 15 lat później w Grądach Zalewnych, wsi położonej w interiorze Puszczy Białej, między Pułtuskiem a Wyszkowem.
Aż się serca ludziom krają, ciała kawałki zbierają,
Tutaj ręka, tutaj noga, wielka rozpacz Matko droga.
Jak w klasycznej pieśni dziadowskiej i w tej również zawarte są, niby migawki filmowe, bardzo realistyczne obrazy, które w połączeniu z prostą melodią do pobożności mają pobudzać, w efekcie smutek rozpraszać, zatwardziałość serca zmiękczać, diabła do ucieczki zmuszać jak to określił w swoich pre-antropologicznych refleksjach na temat muzyki w końcu XV w. Johannes Tinctoris. Traf chciał, że właśnie w tej pieśniotwórczej tragedii na Okęciu zginął wybitny amerykański etnomuzykolog Alan P. Merriam, który zdążał był na warszawską konferencję naukową. Merriam dużo uwagi w swojej pracy badawczej poświęcał funkcjom oraz kontekstom muzyki, jej zdolności oddziaływania zarówno na jednostkę jak i na społeczeństwo. Uważany jest za prekursora antropologii muzyki, dziedziny, która nawiasem mówiąc w polskiej refleksji naukowej z trudem torowała sobie drogę, przyjęła się szerzej dopiero niedawno, choć nie jako osobna dyscyplina.
W PRL-u raczej nie ginęli na polskiej ziemi Amerykanie, a tu zginęła też oprócz Merriama cała reprezentacja Stanów Zjednoczonych w boksie, złożona zresztą prawie wyłącznie z czarnoskórych pięściarzy. Pamiętam, że któraś z gazet opublikowała wtedy listę ich nazwisk wraz ze zdjęciami. Jeden z kolegów wyszedł na dwór z tą gazetą: “ty widziałeś ile Murzynów zginęło w tym samolocie?” Pochyliliśmy się w kilku nad płachtą: małe paszportowe czarno-białe prostokąty na papierze gazetowym, jeden obok drugiego, twarze ciemne, zrastrowane, tym bardziej więc podobne do siebie. Niewiele było widać i nie wiadomo co powiedzieć, jedyne “o ja cię kręcę”. Ale jednak uparcie wpatrywaliśmy się w nie, w trybie “znajdź 10 szczegółów, którymi różnią się”. Po paru minutach udało się, każdy z nas miał na koncie trzy, cztery twarze “swoich”, których zindywidualizował. Policjant Jerzy Dziewulski, który pojawił się na miejscu katastrofy dosłownie kilka chwil po niej, wspomina, że jeden z bokserów jeszcze patrzył na niego i zamrugał. Dziewulski, który już w swojej karierze widział niejedno morderstwo, nie był w stanie tego wytrzymać i odwrócił się.
Anna Jantar
Najbardziej znaną ofiarą katastrofy była jednak Anna Jantar-Kukulska, ikona ówczesnej piosenki i celebrytka, jakbyśmy dziś powiedzieli. Wkrótce zaczęły krążyć plotki (sam je słyszałem wtedy na swoim podwarszawskim podwórku) o tym, że Edward Gierek w jednej wersji, a Maciej Szczepański, ówczesny szef radia i telewizji, w drugiej wersji, sprzedał Annę Jantar do haremu szejkom arabskim za tyle złota, ile ważyła [!], bo była w ciąży z synem premiera Jaroszewicza. Aby zatrzeć ślady romansu i transakcji z szejkami została zaplanowana katastrofa. Według folklorysty Dionizjusza Czubali, autora książki “Polskie legendy miejskie” plotki te, jak zresztą często w PRL, rozpuszczała ówczesna esbecja i było to elementem walki propagandowej w łonie władzy, w ramach której nowa ekipa rzucała ludowi na symboliczne pożarcie członków starej ekipy.
Samolot zaczął lądować, taśma była niegotowa
I w momencie się rozprysnął, straszne było widowisko.
I spadają ręce, nogi, ach mój Jezu słodki, drogi!
Z samolotu tego szczątki, w Polsce dopiero początki.
Ty wiesz Matuchno jedyna, jaka to była przyczyna,
Ty wiesz z jakiego powodu poległo tyle narodu.
Poszła wieść i do Rosyji, i do każdej familiji
Płacze niejedna rodzina, Matuchno nasza jedyna.
Widowisko było straszne, byłem na miejscu chyba dzień po katastrofie. Miałem 13 lat, stałem i patrzyłem, nie wiedząc jak zobaczyć to, co widzę. Obraz był tak nierzeczywisty, że aż teatralny, jak scenografia do apokalipsy – w fosie dawnego carskiego fortu leżała masa amorficznych, poskręcanych szczątków samolotu z kawałkiem ogona, co wyglądało jak monstrualne, rozgrzebane przez jakieś wielkie zwierzęta śmietnisko, a wokół na wszystkich drzewach i krzakach w ostrym jeszcze, przedwiosennym słońcu, powiewały płachty tiulu, który przywożono wtedy ze Stanów na handel, szczególnie na ślubne welony.
Siła uderzenia w ziemię była ogromna, a pasażerowie przypięci pasami, więc większość ciał poprzecinana była wpół. Jerzy Dziewulski opowiadał o “stojących na ziemi korpusach”. Do jakiego końca odnoszą się te “początki” z tekstu pieśni? Wprost do tego przyspieszenia historii, które wtedy nastąpiło (strajki, upadek Gierka)? Nie sądzę, widziałbym w tym raczej element ahistoryczny, odwołujący się do postawy ściśle religijnej, ludowej teologii upadku obyczajów, grzechu i kary, tradycyjnego tematu pieśni dziadowskich. Wskazuje na to dalszy ciąg tekstu. Chociaż jednocześnie trzeba pamiętać, że w porządku pozaracjonalnym, w planie boskim, nie ma przypadków.
Katastrofa wstrząsnęła Polską, była społecznym szokiem. Takie wydarzenia wchodzą już w przestrzeń mityczną i zupełnie drugorzędne były przyczyny techniczne wypadku, a też warto dodać, że badające je prace komisji rządowej utajniono. “Taśma była niegotowa”, zawiódł człowiek, a Bóg poprzez konkretne wydarzenia historyczne, jak to często czyta potoczna świadomość – chce nam coś ważnego przekazać.
Zwrot “poszła wieść do Rosyji” brzmi jak żywcem wyjęty z jakiejś pieśni powstałej pod zaborami, w istocie czasy były przecież podobne. Notabene kiedy przesłano “Moskalom” wyniki skrupulatnie, trzeba powiedzieć, przeprowadzonego dochodzenia, według którego istotną przyczyną katastrofy samolotu (oprócz tradycyjnej polskiej bylejakości w jego eksploatacji) był błąd konstrukcyjny maszyny, strona rosyjska oczywiście je zakwestionowała. Uznała je dopiero po latach, po katastrofie w Lasku Kabackim, której przyczyną była ta sama wada silnika Iła-62.
Wszystkie matki też płakały, gdy telegram otrzymały,
Tam się dzisiaj we łzach myją, że ich dzieci już nie żyją.
(…)
Co te matki przeżywają, wielką boleść w sercu mają
I do końca życia swego nie zapomną nigdy tego.
Jakie smutne teraz lata, bo zabija dziś brat brata,
Matkę rąbią w kawałeczki i chowają ją do teczki.
I z kwiatami ją wynoszą, przecież to i radia głoszą,
Ach Maryja, ach Maryja, sam się naród pozabija.
W narracji pieśni katastrofa samolotowa jest centralnym wydarzeniem, ale nie jedynym i ma swoje miejsce w łańcuchu przyczynowo-skutkowym, rozwijanym w ramach ludowej teodycei, której pieśń jest wyrazem podobnie jak inne, starsze pieśni dziadowskie typu Posłuchajcie proszę pilnie jak niebo płacze usilnie czy O polska Korono, co słychać o Tobie. Zresztą wątek zła, które rodzi zło jest nie tylko ludowy, a po prostu uniwersalny, pełna jest go chociażby literatura od Homera i Szekspira począwszy.
Pieśń wspomina również o dziś już zapomnianym, ale w 1980 roku bardzo głośnym, morderstwie – matkobójstwie, które spośród zbrodni obwarowane jest szczególnym tabu. Pracownicę telewizji Danutę Orzechowską, lat 41, morduje rodzona córka Katarzyna, po czym rozczłonkowuje ciało, głowę wkłada do garnka i wrzuca do Jeziorka Czerniakowskiego, gdzie matka lubiła przychodzić. Pozostałe części pakuje w walizkę oraz torbę, zawozi na Dworzec Centralny i zostawia tam w skrytce bagażowej wraz z bukietem kwiatów – na torbie leżą tulipan, żonkil i frezja.
Oczywiście jest tam też wspomniana aborcja (Matki dzieci też mordują i wcale ich nie żałują). Zbrodnie wynikają z zepsucia, erozji porządku społeczno-religijnego, nieco manichejskiego w istocie rozdzielenia cywilizacji życia od cywilizacji śmierci. Łańcuch zdarzeń lawinowo narasta i nikt nie wie dokładnie gdzie i kiedy się zaczął, który motyl wypił o tę jedną kroplę za dużo. O kroplę, o kieliszek (dziś popsuły się narody, przepełnione są gospody), o jeden błąd. Jeden grzech rodzi następny, jedna zbrodnia rodzi drugą, coraz potworniejszą, następnie przychodzą katastrofy, a wreszcie: jakie smutne teraz lata, chyba będzie koniec świata.
Pieśń jest ekspresją kobiecej pobożności maryjnej, śpiewaną na melodię poloneza suplikacją, która kończy się bezpośrednią prośbą o to, by Polska alkohol porzuciła. Formuła jest otwarta, w miejsce alkoholu można wstawić jakiś inny złotowórczy czynnik, ale to alkohol był tym pierwszoplanowym I bardzo konkretnym: Ratuj Polskę Matko miła, by alkohol porzuciła / Dodaj siły i opieki, by zerwała z nim na wieki / O to żony, matki proszą, cześć i chwałę Tobie noszą /Pociesz ich serca ściśnione, niech w Tobie mają obronę. Można by dodać: matki i żony o to proszą, które pijaka do domu noszą. To były jeszcze czasy nierozerwalnych małżeństw na wsiach. Znam nawet takie przypadki, kiedy żony zmieniały wiarę, przystępowały do Świadków Jehowy, by ratować mężów i związek.
Nagrania tej pieśni z Kurpiów Białych nigdy nie publikowałem, postanowiłem włączyć je do opublikowanej niedawno antologii “Polskie pieśni wędrowne, część I”, którą jako album cyfrowy można kupić na Bandcampie wydawnictwa In Crudo, a tym samym dołożyć się do pomocy poszkodowanym w wyniku wojny na Ukrainie.
Remek Mazur-Hanaj
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.