Donald Tusk podczas obrad szczytu UE-Ameryka Płd., źr. premier.gov.pl
Premier Donald Tusk spędził kilka dni w Ameryce Łacińskiej, gdzie uczestniczył w szczycie Unia Europejska - Ameryka Południowa i Karaiby. Udział w nim był jedynym ściśle roboczym dniem jego tygodniowej podróży. Przy okazji wraz z żoną pojechał z wizytą do Chile i Peru, gdzie obejrzał stolicę Inków – Cusco, starożytne miasto Machu Picchu, degustował wino w najsłynniejszej winnicy Chile Concha y Toro, pojechał na wycieczkę w Andy i przejechał się koleją budowaną przez Ernesta Malinowskiego na przełęczy Ticlio. Podczas międzylądowania udało mu się zwiedzić stolicę Brazylii. Była to pierwsza w historii wizyta polskiego premiera w Limie i Santiago de Chile. Jednocześnie wyprawa do Ameryki Łacińskiej była najdłuższą dotychczasową podróżą zagraniczną Donalda Tuska. Zdaniem analityków oprócz udanego urlopu premiera i jego małżonki, którzy w miłej atmosferze wypoczęli, zwiedzali piękne miejsca i przywieźli ze sobą kilka ładnych pamiątek, nie przyniosła ona Polsce zbyt dużo namacalnych korzyści.
Premier Donald Tusk na szczycie UE-Ameryka Południowa, źr. premier.gov.pl
„Niefortunna wypowiedź”
„To podróż mojego życia” – powiedział o podróży do Ameryki Południowej Donald Tusk hiszpańskiej gazecie "El Mundo". W Brasili podczas międzylądowania mówił z kolei dziennikarzom: „każdy chciałby, nawet niezależnie od tego, czy w roli premiera, dziennikarza, każdy w Polsce chciałby zobaczyć i Brazylię i Peru, i Chile. Więc nie ukrywam, że z tego względu to jest chyba też najbardziej atrakcyjna podróż zagraniczna”. Dodał, że bardzo zadowolona z niej jest także jego żona, Małgorzata Tusk. Szef rządu przyznał, że pisała ona pracę magisterską o architekturze meksykańskiej i jest "absolutnie zakochana" w kulturze inkaskiej.
Wypowiedzi szefa rządu wywołały falę krytyki. Komentatorzy i posłowie zaznaczali, że premier za pieniądze podatnika zafundował sobie urlop w jednym z najpiękniejszych miejsc świata. O tym, że wypowiedzi te były niefortunne mówił we wtorek w wywiadzie telewizyjnym Grzegorz Schetyna. - Kontekst wizyty spowodował, że dziennikarze śmiali się – tłumaczył. Zdaniem Marka Zająca z dziennika „Polska” premier stał się ofiarą populistycznego wizerunku, jaki starał się kreować. - Jeśli politycy PO mówili, że prezydent Polski mieszka w bardzo drogich hotelach, a pacjenci nie mają łóżek w szpitalach, a ich rządy będą zupełnie inne, to nie ma się co dziwić krytyce – tłumaczył w Polskim Radiu.
Służbowa turystyka
W mediach jeszcze przed wylotem pojawiły się informacje o turystycznym aspekcie służbowego wyjazdu premiera. „Dziennik” zauważył, że wyjazd ten ma w przeważającej części charakter rozrywkowy. „Z sześciu dni (podróży-red.) jako ściśle roboczy planowany jest tylko jeden” – pisała gazeta. Udział w szczycie UE-Ameryka Południowa przedłużony do kilkudniowej podróży może kosztować nawet 1,6 mln złotych – obliczył „Dziennik”. Gazeta napisała, że tak duże koszty wynikają z długości podróży oraz dużej liczebności polskiej delegacji. Wykorzystywanie służbowej podróży do prywatnych celów skrytykowali posłowie. Zdaniem Janusza Piechocińskiego z PSL-u premier powinien wziąć urlop na czas prywatnej części swojego wyjazdu. - Fatalnie zostało to rozegrane. Bo pan premier mógł sobie wziąć trzy dni urlopu i razem z małżonką wykorzystać to w czasie tego wojażu. A wtedy nie byłoby tych złośliwości i kąśliwości. Jeśli poprzednio tak mocno wybijało się elementy taniego państwa, a także samoograniczenie premiera, to później trzeba bardzo na to zwracać uwagę - tłumaczył w Polskim Radiu wiceprezes ludowców. Na rozdźwięk między retoryką taniego państwa a praktyką wskazywała także Katarzyna Piekarska z SLD. - Zazdrość jest mi uczuciem obcym. Ale cóż, najlepszy samochód to służbowy, najlepsza podróż to ta za pieniądze podatnika, jak rozumiem. Myślę, że pan premier trochę wpadł we własne sidła. Bo cały czasy mówił „tanie państwo, tanie państwo”, a potem jak się słyszy, że to jest podróż życia, w Andy za ponad milion złotych, to trudno uniknąć przeliczania, ile by za to było wyprawek, obiadów dla głodnych dzieci, o które się pan premier upomniał – mówiła w radiowej Trójce. Według wyliczeń posłów Prawa i Sprawiedliwości, za 1 mln 600 tys. zł, które wydano na podróż premiera do Ameryki Południowej, można byłoby kupić obiady dla 150 tysięcy niedożywionych dzieci, czy 400 komputerów dla uczniów, opłacić 833 roczne abonamenty na internetowe łącza dla szkół, czy ufundować 133 roczne stypendia dla uzdolnionych uczniów. Posłowie Iwona Arent i Joachim Brudziński pytali, jak ma się program "taniego państwa" do wyprawy szefa rządu do Peru i Chile. - W swoim expose pan premier mówił o tanim państwie, o głodnych dzieciach. Jak się ma oszczędne państwo do wydatków na podróż życia pana premiera. Dlaczego tyle kosztuje nas wszystkich PR pana premiera – pytała posłanka Iwona Arendt. Z kolei Joachim Brudziński ocenił, że po sześciu miesiącach rządów PO "mamy do czynienia z potrzebą odpoczynku” - Szef jedzie w Andy – zaznaczał. - To był wyjazd o charakterze wypoczynkowym. Oczywiście każdy ma do tego prawo, ale jest pytanie, czy państwo powinno za to płacić – zastanawiał się Jarosław Kaczyński.
Ważna podróż
Decyzji o podróży premiera do Ameryki Południowej bronili działacze Platformy Obywatelskiej. Grzegorz Schetyna przypomniał, że premier wziął udział w ważnym szczycie, który niemal w ogóle nie został w Polsce zauważony. Szef MSWiA dodał, że źle się stało, iż klimat i kontekst tak ważnej podróży zagranicznej był "zły i prześmiewczy". Wskazał na złe rozłożenie akcentów podczas relacjonowania wizyty Tuska w Ameryce. O sensowności podróży szefa rządu przekonywał także szef MSZ, Radosław Sikorski. Zaznaczył, że wizyta Tuska w Ameryce to nie tylko "podróż życia", ale także wymierne korzyści. Andrzej Halicki w „Sygnałach dnia” przekonywał, że podróż była ważna i potrzebna. Zaznaczał, że media za bardzo skupiają się na jej turystycznych aspektach. Tłumaczył, że dzięki wizycie Donalda Tuska wzmocniona została pozycja Polski w Unii Europejskiej oraz Ameryce Łacińskiej. – Bardzo mocnym zobowiązaniem liderów państw Unii Europejskiej była obecność sześciu najważniejszych reprezentantów UE w komplecie i zaproszenie skierowane do Polski, żeby właśnie wśród tej szóstki był lider nowych państw członkowskich, jakim jest Polska. To jest bardzo mocne wyróżnienie – mówił Halicki. – To było bardzo ważne spotkanie (szczyt UE-Ameryka Płd. –red.), od kilku lat nie było podobnego w tamtym obszarze. Wymiana handlowa z krajami Ameryki Łacińskiej może nie jest naszym priorytetem, ale rezultaty tego spotkania są niezwykle prestiżowe – dodawał. Zarzuty odpierał także szef Kancelarii Premiera, Tomasz Arabski. – Donald Tusk nie pojechał na prywatną wycieczkę w Andy, tylko na wizytę kluczową dla relacji Polska-Ameryka Łacińska. Cały czas był przy tym w pracy, nawet na Machu Picchu – mówił. Decyzji o wyjeździe bronił także sam premier. Przekonywał, że jego wizyta w Peru i Chile, podobnie jak udział w szczycie UE- Ameryka Łacińska, była istotna przede wszystkim ze względu na relacje gospodarcze Polski z tymi krajami. – Ta wizyta będzie miała swój ciąg dalszy jeśli chodzi o naszą misję gospodarczą. Bardzo cenię sobie na przykład spotkanie w cztery oczy z prezydentem Brazylii, bo rozmawialiśmy nie tylko o stosunkach polsko-brazylijskich, ale przede wszystkim o gospodarce – podkreślał premier. – Rolą premiera jest uczestniczenie w takich wydarzeniach jak szczyt Unia Europejska-Ameryka Łacińska, trudno sobie wyobrazić, żeby szefa rządu nie było w takim miejscu – wtórowała mu rzeczniczka rządu, Agnieszka Liszka.
Innego zdania byli jednak przywódcy dużej części czołowych krajów Unii Europejskiej. Wielu z nich uznało, że spotkanie w Limie nie jest warte lotu przez pół świata. Kanclerz Niemiec, Angela Merkel, choć na szczyt przyjechała, to tylko na chwilę, robiąc sobie przerwę w podróży służbowej po krajach Ameryki Południowej. Na szczycie zabrakło natomiast premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna, szefa włoskiego rządu Silvio Berlusconiego oraz prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego. Analiza przebiegu i skutków szczytu pozwala - zdaniem części komentatorów - stwierdzić, że decyzja o pozostaniu w kraju była słuszna. Przywódcy zajmowali się głównie walką z ubóstwem i wykluczeniem społecznym, globalnym ociepleniem oraz ochroną środowiska. Obrady zakończyły się przyjęciem mało znaczącej deklaracji, w której obiecali, że będą starali się zmniejszyć liczbę ubogich, współpracować w walce z globalnym ociepleniem oraz postarają się rozwiązać problem drożejącej żywności.
Donald Tusk podczas sesji roboczej Szczytu uczestniczył w podstolikach tematycznych na rzecz zwalczania ubóstwa, nierówności i wykluczenia oraz w podstoliku na rzecz trwałego rozwoju, zmian klimatycznych i energii. Podczas szczytu szef polskiego rządu rozmawiał z prezydentami: Brazylii - Luizem Inacio Lula da Silvą, Kolumbii - Alvaro Uribe, Meksyku - Felipe Calderonem i Argentyny- Cristiną Kirchner. Po szczycie w Limie Tusk spotkał się z prezydentem Peru Alanem Garcią Perezem, od którego otrzymał order "El Sol del Peru" (Słońce Peru) - najwyższe odznaczenie peruwiańskie. W trakcie swojego pobytu w Peru szef rządu zwiedził także Machu Picchu – legendarne miasto Inków, leżące na wysokości ponad 2 tys. metrów n.p.m. W Andach peruwiańskich jechał także koleją zbudowaną przez polskiego inżyniera Ernesta Malinowskiego w latach 70. XIX wieku, odwiedził szkołę jego imienia, złożył kwiaty pod pomnikiem poświęconym Polakowi i obejrzał prekolumbijskie zbiory muzeum w Limie. Po zakończeniu wizyty w Peru, premier pojechał do Chile. Spotkał się tam m.in. z prezydent Michelle Bachelet. Podczas rozmów wskazywał na potrzebę zacieśnienia współpracy gospodarczej między Polska i Chile. Według niego, szczególnie ożywienie potrzebne jest w handlu i inwestycjach. Po spotkaniu premier zwrócił uwagę, iż oba kraje równocześnie rozpoczęły transformację systemów politycznych. Podkreślił, że Chile oraz pozostałe kraje Ameryki Łacińskiej są dla Polski bardzo interesującym rynkiem. Michelle Bachelet zaznaczyła wagę współpracy gospodarczej obu krajów. Zdaniem prezydent, Polska jest dla Chile głównym partnerem handlowym i politycznym spośród państw z tej części Europy.
Opozycja oraz część komentatorów zarzuca premierowi, że ponad tygodniowa podróż nie przyniesie Polsce wymiernych zysków. Zarzuty te odpiera szef dyplomacji, Radosław Sikorski. - Wizyta Donalda Tuska w Ameryce Południowej przyniosła Polsce korzyści – przekonywał. - W Peru premier podpisał trzy umowy dotyczące ważnych spraw gospodarczych i wojskowych, spotkał się z prezydentem Brazylii, Kolumbia właśnie zniosła nam wizy... A Chile jest krajem, który jako pierwszy stworzył system prywatnych kont emerytalnych, na którym nasz jest wzorowany – mówił w telewizji Sikorski. Zdaniem niektórych publicystów do listy wymiernych korzyści minister zapomniał dodać: peruwiańską czapeczkę zawiązywaną pod szyją, szalik z wełny młodych lam i makatkę z widokiem Andów, które premier przywiózł do Polski.
Stanisław Żaryn