PolskieRadio.pl: Japonia weszła do II wojny światowej jako skrajnie militarystyczne państwo. Dziś oficjalnie nie ma armii, ale jej Siły Samoobrony to de facto jedno z najsilniejszych wojsk świata. Czy w takim razie wojna i trauma ponuklearna zmieniła coś w światopoglądzie Japończyków?
Dr Marcin Lisiecki*: To bardzo trudne do stwierdzenia. Bo jak sprawdzić militarystyczne, agresywne skłonności społeczeństwa? Można mówić o zachowaniu jednostek, o pewnych trendach. Ale podobne trendy i zachowania odnajdziemy w Polsce, Rosji, w innych krajach. Japonia nie jest tutaj wyjątkowa.
Żeby zrozumieć, jaka Japonia wkraczała w II wojnę światową trzeba cofnąć się do początku stulecia. Na przełomie XIX i XX wieku Japonia wchodziła w wymuszoną głównie przez Stany Zjednoczone modernizację i otworzyła się na kontakty ze światem zachodnim. Właśnie wtedy, u schyłku okresu Meiji (tym terminem określa się czas gwałtownej modernizacji państwa), kiedy rozpoczęła się I wojna światowa w Europie, Japonia wzięła w niej udział. Dziwiono się wówczas, że Japończycy potrafią tak wielkodusznie zachowywać się wobec jeńców wojennych.
Dwadzieścia lat później Japonia była rządzona przez totalitarny, agresywny reżim wojskowy, który dopuszczał się zbrodni. Ta zmiana była po części wynikiem tego, że I wojna światowa właściwie nie skończyła się na Dalekim Wschodzie w roku 1918. O ile Europa przeżywała w dwudziestoleciu międzywojennym czas względnego wyciszenia, to w Azji konflikty wciąż trwały. Stan permanentnej wojny doprowadził do wypaczenia idei Kokutai.
Czym było Kokutai?
To pojęcie pojawiło się w myśli japońskich neokonfucjonistów w XVIII wieku. Zostało ono przekształcone w okresie Meiji w coś, co pomogło Japończykom kształtować tożsamość narodową. Samo pojęcie można tłumaczyć jako "charakter narodowy". To było coś, co miało charakteryzować Japończyków jako wyjątkowy naród. To ono doprowadziło do narodzenia się w Japonii agresywnego, szowinistycznego nacjonalizmu. Był on mocno związany z boskim kultem cesarza i kreowany przez militarystów. Od lat 30. XX w. władzę przejęli wojskowi. To oni dążyli do konfrontacji z innymi krajami.
Ta agresywność objawiała się w istnieniu represyjnego aparatu państwowego. W Japonii działała nie tylko tajna policja, ale także Ministerstwo ds. Kontroli Myśli, które miało „chronić” państwo przed wywrotowcami. Złą sławą okryła się tzw. Grupa 731, która była odpowiedzialna za wyłapywanie Koreańczyków, Chińczyków i Mandżurów w celu przeprowadzania na nich eksperymentów medycznych. Tu jesteśmy już bardzo blisko totalitaryzmu na kształt III Rzeszy.
Czy Amerykanie, którzy okupowali Japonię po II wojnie światowej wyplenili tę ideologię?
Bardzo się starali, ale nie do końca się to udało. Pozostał w pewnym stopniu m.in. kult cesarza, którego wciąż nazywa się Tenno. Amerykanom wydawało się, że słowo jest dosłownym tłumaczeniem tytułu cesarza w rozumieniu świata zachodniego. W pojęciu Tenno zawiera się natomiast boski charakter cesarza. Mimo oficjalnego odebrania cesarzowi boskiej czci, cały nadnaturalny bagaż pozostał w pojęciu do dziś używanym.
To zostawia otwartą furtkę do interpretacji zapisów dyktowanej przez Amerykanów konstytucji. W przedwojennej ustawie zasadniczej cesarz jest "głową państwa". W nowej konstytucji Amerykanie wprowadzili – w ich mniemaniu osłabiające pozycję cesarza – pojęcie „symbolu państwa” i nie do końca je wyjaśnili. Pozostawienie przy tym tytułu Tenno powoduje, że cesarz symbolizuje całą – nawet tę niechlubną – tradycję państwa. W moim odczuciu w tej materii niewiele się zmieniło.
Czy to znaczy, że jest to widoczne na dzisiejszej scenie politycznej Japonii?
W pewnym stopniu tak. Japońska scena polityczna jest bardzo konserwatywna. Idea Kokutai została zniesiona, ale w jej miejsce zajęła idea Nihonjin ron, której sednem jest podkreślanie, że Kraj Kwitnącej Wiśni ma "specyficzny typ kultury" i to na odrębności kultury się skupia. Jest ona jednak pozbawiona charakterystycznego dla Kokutai szowinizmu.
Utrzymuje się też pewien stopień rezerwy wobec Stanów Zjednoczonych. Np. z ostrą krytyką za tendencje prozachodnie spotkał się kilka lat temu ówczesny premier Jun’ichirō Koizumi. To jednak powoli się zmienia. Z moich rozmów z młodymi Japończykami wynika, że irytuje ich konserwatyzm sceny politycznej. Symboliczne znaczenie ma też to, że dopiero teraz zezwala się na badania archeologiczne w miejscach tradycyjnie określanych jako grobowce pierwszych, na wpół legendarnych cesarzy. Do tej pory było to nie do pomyślenia ze względu na ich boski status.
W jaki sposób wydarzenia sprzed 73 lat wpłynęły na kulturę Japonii?
W japońskiej kulturze masowej widoczna jest wyraźnie poatomowa trauma. Świadczy o tym chociażby seria niemal 30 filmów o ziejącym atomowym ogniem potworze Godzilli (jap. Gojira), który uważany jest za ucieleśnienie traumy wybuchu bomby atomowej, poczucia zagrożenia. Również w produkcjach japońskiego molocha anime, studia Ghibli, trauma poatomowa, czy szerzej – powojenna, stają się tematem przewodnim. Opowiadają o tym m.in. filmy "Grobowiec świetlików" i "Zrywa się wiatr".
Istotne jest też to, że eksplozja dwóch bomb atomowych spowodowała, że Japończycy postrzegają swój udział w II wojnie światowej wyłącznie w charakterze ofiar. Trauma poatomowa doprowadziła do całkowitego wyparcia wszystkich okropieństw, jakich dopuścili się Japończycy na okupowanych terenach, wliczając w to masakry i wojskowe ćwiczenia z bagnetami na żywych jeńcach. Innym przykładem jest to, że pod japońską okupacją masowo zmuszano chińskie, koreańskie i mandżurskie kobiety do prostytucji. Po wojnie złożyły one pozew zbiorowy, domagając się od rządu Japonii odszkodowania. Ich dążenia przez kilkadziesiąt lat strona japońska ignorowała.
Do takiego mechanizmu wyparcia doprowadzili zresztą sami Amerykanie.
Zrzucając dwie bomby atomowe…
Chodzi nie tylko o sam straszliwy fakt nalotów atomowych. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że Amerykanie w czasie wojny, jak i w trakcie powojennej okupacji z neokolonialną wyższością patrzyli na Japończyków. W samych Stanach Zjednoczonych propaganda antyjapońska była bardzo silna, a Amerykanów japońskiego pochodzenia zamykano w obozach odosobnienia. Naloty dywanowe na japońskie miasta, prowadzone wbrew konwencjom, pochłonęły życie setek tysięcy cywilów. Pierwotnym celem drugiego ataku atomowego było miasto Kokura, ale ze względu na złą pogodę wybrano Nagasaki, co pokazuje, że Amerykanom nie zależało nawet na konkretnym celu.
Warto też zwrócić uwagę na to, że oficjalnym powodem zrzucenia obu bomb na Hiroszimę i Nagasaki było amerykańskie dążenie do jak najszybszego i możliwie najmniej krwawego (sic!) zakończenia wojny. Tymczasem z dokumentów japońskich z tamtego okresu wynika, że generalicja dążyła już wówczas do rozpoczęcia rozmów pokojowych. Mimo alianckiej doktryny zmuszenia przeciwników do bezwarunkowej kapitulacji i mimo działającej nadal machiny propagandowej, w której namawiano Japończyków do walki do końca, władze w Tokio prowadziły zakulisowe starania o zawarcie rozejmu. Jako ciekawostkę dodam, że japońscy decydenci liczyli w tej materii na wsparcie Watykanu. Prezydent USA, Harry Truman wiedział najprawdopodobniej, że Japonia jest gotowa do zakończenia wojny.
W świetle tych informacji wysoce prawdopodobna wydaje się teza, że oba atomowe naloty były pokazem siły przygotowanym dla ZSRR. Aktem założycielskim zbliżającej się zimnej wojny.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski
*Dr Marcin Lisiecki – filozof i politolog. Wykładowca na Wydziale Politologii i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Badacz kultury Japonii. Autor pracy "Idea kokutai. Kokutai-no hongi jako manifest nacjonalizmu japońskiego"