Historia

Tragiczny napad stulecia w Warszawie - zbrodnia już przedawniona

Ostatnia aktualizacja: 22.12.2020 05:40
56 lat temu, 22 grudnia 1964 roku, miał miejsce zuchwały napad w Warszawie - łupem złodziei padła ogromna suma pieniędzy, a śmierć poniósł jeden z konwojentów, drugi został ciężko ranny. Jak do tej pory sprawcy nie zostali rozpoznani i schwytani... choć teraz już policja ich nie poszukuje z uwagi na przedawnienie się zbrodni. Cała Polska żyła tym polskim napadem stulecia, jak wielu zwykło go nazywać.
Dom Pod Orłami (budynek Banku Towarzystw Spółdzielczych), projektu Jana Heuricha przy ul. Jasnej 1, róg ul. Zgoda,
Dom Pod Orłami (budynek Banku Towarzystw Spółdzielczych), projektu Jana Heuricha przy ul. Jasnej 1, róg ul. Zgoda,Foto: PAP/Longin Wawrynkiewicz

Relacje w prasie i w radiu - to były główne media informacyjne - kładły nacisk na próbę znalezienia dwóch przestępców, których rysopisy były bardzo dokładne. Milicja Obywatelska przesłuchała ponad 10 tysięcy podejrzanych, zebrała wiele dowodów, zorganizowała obławę blokując drogi wyjazdowe z Warszawy w bardzo niedługim czasie po napadzie. Niestety te wszystkie działania nie przyniosły wyczekiwanego sukcesu. Ale od początku...

Na stronach portalu "histmag.org", w artykule "Zbrodnia doskonała w gomułkowskiej Warszawie" Bartłomiej Międzybrodzki tak opisuje początek zdarzenia: "22 grudnia 1964 roku o godzinie 18.35 pod budynek tak zwanego »Banku pod Orłami« na ulicy Jasnej, gdzie mieścił się VIII Oddział Narodowego Banku Polskiego, podjechał samochód marki Warszawa. Było to charakterystyczne auto, wykorzystywane przez pracowników Straży Przemysłowej Centralnego Domu Towarowego. Proweniencję pojazdu zdradzał napis umieszczony na drzwiach oraz tylne okna częściowo zamalowane zieloną farbą. Samochodem tym, na zmianę z oznakowanym Żukiem, codziennie około 18.30–18.45 przywożono do banku utarg CDT".

Należy dodać, że zdarzenia te miały miejsce w okresie poprzedzający święta Bożego Narodzenia i sklepy pełne były kupujących, a utargi dzienne wynosiły znaczące sumy pieniędzy, szczególnie w przypadku tak dużych i popularnych centrów handlowych jak to miało miejsce w przypadku Centralnego Domu Towarowego. Marek Kozubal w artykule "Zagadka napadu stulecia" (Rzeczpospolita) tak opisuje te zdarzenia: "Sprawców było dwóch. Napadli na konwój przewożący utarg z Centralnego Domu Towarowego w Warszawie, zastrzelili konwojenta, drugiego postrzelili i zrabowali worek, w którym było 1 336 500 zł, czyli ponad 700 ówczesnych miesięcznych pensji. Strzały padły 22 grudnia 1964 r. o godz. 18.35, gdy z oznakowanej warszawy wysiedli konwojenci i kasjerka. Sprawcy napadu »rozpłynęli się«. Pomimo zakrojonych na wielką skalę działań milicji nie udało się ich zatrzymać".

W relacji Międzybrodzkiego dane te nabierają dokładniejszego kształtu: "W wyniku napadu życie stracił jeden ze strażników, drugi został ranny. Skradziono utarg dzienny CDT o wysokości 1 336 500 zł. Według GUS przeciętne miesięczne wynagrodzenie w 1964 roku wynosiło 1 867 zł, zatem łupem bandytów padła kwota stanowiąca równowartość około 716 średnich krajowych pensji".

Jak widać, zrabowana kwota pieniędzy była rzeczywiście przeogromna... dla ówczesnego Polaka trudna do wyobrażenia - musiałby na nią pracować ponad 59 lat. Stąd podekscytowanie każdą nową informacją śledztwa było wielkie. Edytowane w gazetach portrety pamięciowe dwóch napastników spowodowały chęć znalezienia ich wśród tłumów mijanych przechodniów, mieszkańców osiedli i "szemranych" znajomych. Milicja otrzymywała podobno ogromną liczbę anonimów ze wskazaniem podejrzanych. Pojawiły się także przypuszczenia, że zbrodni dokonało dwóch funkcjonariuszy SB... i że zostali przez "swoich" odnalezieni i zabici, a cała sprawa była zwyczajnie zatuszowana, by nie podważać autorytetu Milicji Obywatelskiej.

Międzybrodzki opisuje bezpośrednie działania MO zaraz po napadzie: "Na miejscu napadu milicyjni technicy znaleźli osiem łusek. Trzy z nich zostały odstrzelone z pistoletu użytego w trakcie napadu na kasjerkę sklepu obuwniczego w 1957 roku oraz przy dwóch przestępstwach z 1959 roku (morderstwo milicjanta i skok na UPT-57). Pozostałych pięć łusek pochodziło z pistoletu zabitego milicjanta. Choć zebrano wszystkie łuski, milicja miała duży problem z ustaleniem liczby strzałów".

Świadkowie napadu, a było ich piętnaście osób, przedstawiali podobne wersje zdarzeń... jednak różniły się one dostrzeżonymi szczegółami. Każdy ze świadków znajdował się w bardzo dużym stresie po tych tragicznych przeżyciach. Niektórzy z nich twierdzili wręcz, że było dziewięć strzałów, choć ta dziewiąta łuska nie została nigdy odnaleziona. Tak samo relacjonowano kwestie liczby napastników: "Część świadków informowała o dwóch sprawcach, inni zeznawali o istnieniu trzeciego (kierowcy) lub nawet czwartego (pomocnik, który na ulicy Moniuszki przy banku PKO miał podać jednemu z uciekających pokrowiec na zrabowany worek). Niektórzy widzieli mężczyzn o podobnych rysopisach w pobliżu ulicy Jasnej godzinę, dwie lub trzy przed napadem, zarówno przed samym bankiem, jak i na klatce budynku przy ulicy Hibnera 5". Obecnie jest to ulica Zgoda.

Prowadzone poszukiwania nie przyniosły sukcesu. Niestety śmierć poniósł jeden z konwojentów, a drugi został ciężko ranny. Działania bandytów były bezwzględne i brutalne. Media pod koniec XX wieku i na początku naszego stulecia informowały, że pojawili się nowi świadkowie, że przychodziły do redakcji anonimy z dużą liczba zgadzających się szczegółów, jednak prokuratura zmuszona była odstąpić od wszczęcia śledztwa z uwagi na przedawnienie się zbrodni. 

PP

Zobacz więcej na temat: HISTORIA PRL napad