Bramki stadionu otwarto już o godzinie 18, a po 19 warszawski Stadion Narodowy był już prawie pełny i wszyscy z niecierpliwością czekali na występ legendy. Powszechnie wiadomo było co zagra i zaśpiewa, bo koncert ten był częścią trasy koncertowej "Out There!" i na każdym z nich wykonywał podobny zestaw swoich nieśmiertelnych hitów. A było ich 30, z których większość to kompozycje własne jeszcze z okresu działalności The Beatles. Co istotne, był to jego pierwszy koncert w Polsce.
Publiczność dopisała, choć bilety nie były tanie, bo najlepsze miejsca kosztowały 1100 złotych, a najtańsze, gdzieś na obrzeżach publiczności, 242 złote. Jednak wszyscy byli zgodni, że za prawie trzy godziny koncertu jednej z największych gwiazd muzyki popularnej, cena nie była wygórowana. Warto było usłyszeć nieśmiertelne hity The Beatles, jak choćby "Eight days a week", "Lady Madonna", "Back in the U.S.S.R.", "Hey Jude", "Get back", "All My Loving", "And I Love Her", "Let it Be" czy "Yesterday" bezpośrednio ze sceny, na żywo i do tego można było je śpiewać razem z autorem i wykonawcą, a publika często nuciła wspólnie z McCartneyem jego przeboje.
Portal TVP Info tak opisuje te wydarzenia: "Już na godzinę przed planowanym początkiem koncertu McCartneya, trybuny Stadionu Narodowego były niemal wypełnione. Do Warszawy zjechali fani twórczości basisty The Beatles i The Wings z całej Polski a także z Francji, Niemiec i Czech. Koncert na Stadionie Narodowym był pierwszym z zaledwie trzech, jakie sir Paul zaplanował w Europie podczas swojej światowej trasy koncertowej Out There!" Po czym dodaje: "Cześć Polacy, dobry wieczór Warszawo! – przywitał się z widownią w naszym języku, ubrany w białą koszulę i czarny płaszcz, sir Paul. – Przykro mi, że nie potrafię powiedzieć więcej po polsku, ale to dla mnie bardzo trudny język – tłumaczył. – To dla mnie wspaniała chwila, chcę się nią nacieszyć – powiedział muzyk, po czym stanął nieruchomo na środku sceny, słuchając głośnej owacji widowni, która zaśpiewała, obchodzącemu kilka dni temu 71. urodziny muzykowi, »Happy Birthday«. – Pamiętaliście! – nie krył radości i zdumienia McCartney".
Trzeba przyznać, że piękne urodziny wyprawił sobie Paul McCartney w Warszawie, która ponownie zakochała się w jego muzyce bez pamięci, choć każdy pamiętał teksty śpiewanych piosenek na wyrywki. "Koncert zakończył trzema krótkimi utworami zamykającymi album »Abbey Road«: »Golden Slumbers«, »Carry That Weight« i »The End«. Ostatecznie zszedł ze sceny około północy. McCartney, który 18 czerwca obchodził swoje 71 urodziny, był w sobotni wieczór w znakomitej formie, serwując publiczności blisko trzygodzinny występ. – Nie chcemy, ale musimy już iść. Byliście wspaniali, dziękujemy wam bardzo – pożegnał się z publicznością na Stadionie Narodowym". Co ciekawe, portal TVP Info dorzuca jeszcze ciekawe fakty dotyczące instrumentarium i wykonawstwa, bo najpierw stwierdza, że "Muzyk co chwilę zmieniał instrumenty – koncert rozpoczął grając na swojej charakterystycznej gitarze basowej marki Hoefner, następnie »przesiadał się« na fortepian, gitary elektryczne i akustyczne. Przygotował także efektowną scenografię koncertu – podczas wykonania »Live and Let Die«, ze sceny buchały płomienie".
Główna część koncertu zakończyła się utworem "Hey Jude", z przedłużonym finałem, w trakcie którego publiczność podniosła w górę przygotowane wcześniej karki z napisami: "Hey" i "Paul". McCartney zniknął ze sceny, ale tylko na chwilę. Bisowanie rozpoczął od "Day Tripper", pierwszego "narkotycznego" utworu The Beatles, a następnie "Get Back"; nie mogło zabraknąć również jednego z najsłynniejszych utworów autorstwa McCartneya, ballady "Yesterday", odśpiewanej przy akompaniamencie gitary akustycznej i głośnym śpiewie widowni. Koncert zakończył artysta trzema krótkimi utworami zamykającymi album "Abbey Road": "Golden Slumbers", "Carry That Weight" i "The End". Ostatecznie zszedł ze sceny około północy.
PP