- Są dwie opcje: albo protesty zmuszą Łukaszenkę do ustępstw w jakiejkolwiek formie, albo postawi on na swoim. Ale niezależnie od tego, co się wydarzy, Białoruś już nie będzie taka, jak była - powiedział Poczobut.
Według niego system, który stworzył Łukaszenka, w tej postaci, w jakiej go znamy, skończył się. - Z początku skończył się gospodarczo, a teraz politycznie. Faktycznie jedyną podporą Łukaszenki są teraz resorty siłowe. Jeżeli nie będzie poparcia z ich strony albo jeżeli będą się zachowywać neutralnie, Łukaszenka natychmiast przestałby być prezydentem Białorusi - uważa rozmówca PAP.
Niebywała skala protestów
Według niego obecne protesty powyborcze różnią się od poprzednich przede wszystkim niebywałą skalą, gdyż zazwyczaj koncentrowały się w Mińsku, a teraz odbywają się na terenie całego kraju. - Wczoraj był protest we wsi i OMON spacyfikował wieś. Czegoś takiego jeszcze nie było w historii Białorusi - zauważył.
Drugim bezprecedensowym zjawiskiem jest jego zdaniem skala przemocy ze strony władz, gdyż nigdy wcześniej nie stosowały one aż tak drastycznych środków jak strzelanie kulami gumowymi, granaty, gaz łzawiący czy wojsko na ulicach.
00:46 10573189_1.mp3 Białoruskie władze znęcają się nad zatrzymanymi - podały rosyjskie media niezależne. Materiał Macieja Jastrzębskiego (IAR)
Poczobut uważa, że o skali protestów zdecydowała arogancja Łukaszenki, który nie stworzył nawet pozorów, że oficjalne wyniki wyborcze są zgodne z prawdą. - Możemy tylko domniemywać, ile procent ludzi go popiera: 15 czy 30. W mojej ocenie 2/3 społeczeństwa głosowała przeciwko niemu Kiedy polityk ma mniejszościowe poparcie i nagle ludzie dowiadują się, że wynik wyborczy jest taki sam jak zawsze, wyszli na ulicę - powiedział.
Zaskoczony Łukaszenka
W jego ocenie Łukaszenka spodziewał się, że uda mu się spacyfikować protesty, ale kiedy trwały nadal na terenie całego kraju, stało się jasne, że to sytuacja bardzo dla niego trudna.
- Kiedy na drugi dzień (po wyborach - PAP) protesty były kontynuowane, po raz pierwszy w historii pojawiły się wątpliwości, czy zdoła utrzymać władzę" - ocenił. Stąd, według niego bezprecedensowa przemoc ze strony władz.
Cichanouska niczym gwiazda
Poczobut podkreślił, że Swiatłana Cichanouska nie była przywódcą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu i nie organizowała protestów. - Ona nie była politykiem, wodzem, nie postrzegano jej jako obrończyni. Gdy jeździła po kraju, spotykano się z nią jak z gwiazdą muzyki pop, celebrytką. Nie rozczarowała więc Białorusinów tym, że odjechała. A gdy zobaczyli te dwa nagrania wideo, dla wszystkich było oczywiste, że to wynik presji. Na tle przemocy, która się odbywa, to było potwierdzeniem amoralności władzy - powiedział.
00:51 10573175_1.mp3 Na Białorusi wniosek o odejście ze służby podpisało już kilku milicjantów. Niezależne media informują, że nie chcieli uczestniczyć w prześladowaniu uczestników powyborczych akcji protestu. Materiał Włodzimierza Paca (IAR)
- Siła i słabość tych protestów polega na tym, że są spontaniczne. Gdyby organizował je jakiś związek zawodowy albo ruch społeczny czy partia polityczna, już by zostały zdławione, bo wszystkich by posadzili - powiedział.
Zachód milczy
Ocenił przy tym, że obecną przemoc będzie trudno opanować, bo Łukaszenka nie ma bariery. W ocenie Poczobuta chociaż można było się spodziewać, że dojdzie do przemocy po wyborach, Zachód nie zareagował, co odczytane zostało przez władze Białorusi jako milcząca akceptacja. - Skutkiem tego jest ta sytuacja. Teraz zatrzymać tę przemoc już jest bardzo trudno, bo jeśli Łukaszenka 9 sierpnia zaczął od pewnego poziomu przemocy, to jej złagodzenie oznaczałoby zachęcenie ludzi to protestowania - wskazał.
Poczobut powiedział, że w początkowej fazie w protestach brali udział zarówno ludzie młodsi, jak i starsi, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Kiedy jednak władza zastosowała przemoc i "wyjście na ulicę oznacza faktycznie bycie gotowym do udziału w walkach ulicznych", wieczorami protestuje młodzież. Ale w środę np. po raz pierwszy były na terenie całego kraju łańcuchy kobiet przeciw przemocy.
- Oprócz tego odbywają się szeregu przedsiębiorstw próby rozpoczęcia strajku. Na razie są nieudane, ale np. w Grodnie było spotkanie administracji z robotnikami, zwołane pod presją robotników. Bardzo wyraźnie wyczuwa się, że oni są po stronie protestujących i nie można wykluczać, że dzisiaj albo jutro rozpocznie się strajk - powiedział.
Skonstatował, że Białorusini mają teraz do wyboru: albo walczyć i zwyciężyć, albo będą mieli "dyktaturę wojskowego typu, która już bez skrupułów będzie stosować przemoc".
PAP/IAR/dad