- Ostatnią kroplą, która przepełniła kielich cierpliwości, były próby heroizacji bandytów i przestępców wojennych, przeprowadzenie w tym celu imprezy dla białoruskiej młodzieży w Brześciu. A w Grodnie - udział destruktywnej grupy osób narodowości polskiej pod kierownictwem niektórych działaczy tak zwanej polskiej emigracji w nielegalnych akcjach – oświadczył Łukaszenka.
Strona białoruska twierdzi, że do "heroizacji zbrodniarzy" doszło na wydarzeniu poświęconym obchodom dnia żołnierzy wyklętych, organizowanym przez organizację polską z Brześcia, ponieważ rzekomo miał być w jego trakcie wychwalany Romuald Rajs ps. "Bury", jeden z "wyklętych", który odpowiada za zbrodnie na białoruskich cywilach na Podlasiu w 1946 r. Z informacji PAP wynika jednak, że informacje, na które powołuje się strona białoruska, nie są zgodne z prawdą, a spotkanie było poświęcone lokalnym działaczom, którzy po wojnie w Brześciu i okolicach pielęgnowali ślady polskości i byli za to represjonowani.
Napięte relacje
W związku z udziałem w tym wydarzeniu białoruskie MSZ poleciło polskiemu konsulowi w Brześciu Jerzemu Timofiejukowi opuścić Białoruś. W odpowiedzi Polska uznała za persona non grata dyplomatę z ambasady Republiki Białorusi w Warszawie. Potem białoruskie MSZ poleciło, by dwóch polskich dyplomatów - konsul generalny w Grodnie i konsul z tej samej placówki - opuściło terytorium Białorusi. W odpowiedzi MSZ wydaliło dwoje białoruskich konsulów z placówek w Białymstoku i Warszawie.
Łukaszenka powiedział we wtorek, że stosunki polityczne z Polska nigdy nie były idealne, ale strona białoruska przez długi czas tolerowała "napaści i zarzuty" pod swoim adresem oraz dążyła do kompromisu, wykazując się elastycznością. - Wychodziliśmy z założenia, że sąsiadów się nie wybiera. A oni są dla nas rzeczywiście ważni - oznajmił.
Łukaszenka atakuje Polskę
- Ale okazało się, że to konstruktywne podejście jest traktowane w Warszawie jako słabość. Deklarowaną jeszcze w czerwcu zeszłego roku gotowość polskiej strony do wyjścia nam naprzeciw w wielu sferach zmieniły zarzuty sfałszowania wyborów (prezydenckich na Białorusi z 9 sierpnia 2020 r. - przyp.red.), popieranie naszych obecnych zbiegów i ich kompanów, udzielenie azylu zbiegłych zdrajcom i ekstremistom, ekstremistycznym zasobom internetowym. A potem doszło do sankcji - oświadczył Łukaszenka.
Według niego Polska prowadziła "podwójną grę", bo śpiewając "pieśni przyjemne dla ucha", jednocześnie prowadziła "inną grę przy pomocy służb specjalnych i innych struktur".
Odnosząc się do zarzutów prześladowania mniejszości polskiej na Białorusi, Łukaszenka oświadczył, że była to "zgodna z prawem reakcja organów ochrony prawa na niezgodną z prawem działalność niektórych obywateli Białorusi nazywających siebie Polakami". Dodał, że niektórzy przypominają sobie o swoich narodowych korzeniach tylko wtedy, gdy łamią prawo, a nie wtedy, gdy trzeba zrobić coś pożytecznego dla państwa, którego są obywatelami.
"Żyje u nas niemało Polaków, ale to nasi Polacy"
- Owszem, żyje u nas niemało Polaków, ale to nasi Polacy; ich ojczyzna to Białoruś - oświadczył. Dodał, że jeśli ktoś chce wyjechać, to nie będzie zatrzymywany.
Prezes Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andżelika Borys oraz szefowa struktur tej organizacji w Lidzie, Irena Biernacka, usłyszały w piątek w Mińsku zarzuty w ramach sprawy karnej o "podżeganie do nienawiści". W czwartek zarzuty postawiono innym członkom kierownictwa ZPB, Andrzejowi Poczobutowi i Marii Tiszkowskiej. Prokuratura interpretuje działania aktywistów ZPB jako "rehabilitację nazizmu". Wskazany artykuł zagrożony jest karą pozbawienia wolności od pięciu do 12 lat.
Łukaszenka powiedział, że Białoruś zawsze przestrzegała praw wszystkich mniejszości, a z polskim narodem Białorusinów łączy wielowiekowa historia i oba kraje nie mają między sobie nieuregulowanych kwestii terytorialnych czy majątkowych.
- Nigdy nie wspominaliśmy o okupowaniu przez Polskę znacznej części białoruskiego terytorium w latach 20. i 30. zeszłego wieku. Ale widocznie nadszedł czas, by powrócić do tego tematu i dokładnie go zbadać z udziałem historyków i politologów, co zresztą już zaczęliśmy robić - dodał.
PAP/dad