Pan Przemysław prosi, by nie publikować jego nazwiska - jak wyjaśnia, nie chodzi mu o rozgłos, ale o opowiedzenie tego, co udało się mu zrobić, co widział i słyszał na Ukrainie, by w ten sposób zachęcić innych do pomocy Ukraińcom, którzy na co dzień zmagają się okropnościami wojny. Przyznaje jednocześnie, że wypowiada się podając tylko imię, ze względów bezpieczeństwa, w tym jego rodziny i współpracowników.
- Jak wybuchła wojna, pierwsze, o czym pomyślałem, to jak mogę pomóc. Kupiłem materace i inne rzeczy i powiedziałem moim chłopakom: jedziemy po wasze rodziny. Na granicy z Ukrainą byłem 26 lutego. Niestety ludzie, których miałem tam odebrać, nie dotarli. Powiedziałem sobie, że skoro już jestem, to jadę dalej. Przekroczyłem granicę i przejechałem sto kilometrów. Trwało to mniej więcej cztery godziny, ze względu na punkty kontrolne, na każdym wjeździe i wyjeździe z miasta, na każdym większym skrzyżowaniu dróg. Odebrałem wtedy jedną rodzinę. Druga nie zdecydowała się na wyjazd, ze względu na chorobę rocznego dziecka, które dostało gorączki - powiedział Przemysław.
Pierwsza podróż zmieniła wszystko
Wspominając swą pierwszą podróż na Ukrainę po rosyjskiej agresji, podkreślił, że udało mu się zabrać wtedy do Polski jeszcze kilka osób, które spotkał po drodze - wszyscy, uciekając przed wojną, przeszli już w tym czasie trzydzieści kilometrów w kierunku granicy.
- I właśnie wtedy, gdy zobaczyłem na własne oczy, co się dzieje na Ukrainie, co przeżywają tam ludzie, jak wyposażeni są ci, którzy właściwie na zasadzie pospolitego ruszenia stanęli do obrony swego kraju, że wielu rzeczy brakuje, choćby ubrań, latarek, postanowiłem, że trzeba zrobić coś więcej. Po powrocie do Polski powiedziałem chłopakom, że organizujemy fundusze i zakupy. Drugi wyjazd to był już efekt tej zbiórki, wśród moich pracowników i znajomych. Wtedy też pojechała większość moich pracowników, młodych chłopaków, którzy zdecydowali, że wracają na Ukrainę, żeby walczyć z rosyjskimi najeźdźcami - podkreślił przedsiębiorca z Płocka.
Podróże liczone w dziesiątkach
Jak przyznał, od początku wojny był na Ukrainie już 21 razy - z ostatniego wyjazdu wrócił 8 czerwca. - Po tym pierwszym, kolejne wyjazdy były już z pomocą humanitarną, jak żywność, środki higieny, leki oraz z wyposażeniem dla obrony terytorialnej Ukrainy, przede wszystkim chodziło o dostarczenie odpowiedniej odzieży, jak kurtki, czapki, ochraniacze. Z kolei w drodze powrotnej zabierałem uchodźców. Przewiozłem w sumie do Polski około siedemdziesięciu osób, w różnym wieku od roku do 80 lat. W trasie zbierałem też informacje, co jeszcze dostarczyć w następnym transporcie, co jest najbardziej potrzebne. W ten sposób nawiązywały się kontakty, także dzięki moim pracownikom, z którymi mam cały czas kontakt, ale też poprzez spotkania z ludźmi na miejscu. Początkowo docierałem do miejscowości położonych bliżej granicy z Polską, tak do stu kilometrów, może trochę więcej. W miarę upływu czasu, były to już rejony położone dalej na wschód Ukrainy- opowiada Przemysław.
Na Ukrainie, dostarczając tam własnym transportem pomoc humanitarną, odwiedził m.in. Łuck, Żurawno, Sokolniki, Bukowel, Żytomierz, Borodziankę i Kijów.
Żywność, leki, lodówki, plac zabaw
- Oprócz, żywności czy leków, woziłem też lodówki i inny sprzęt kuchenny, także ubrania, wszystko co potrzebne do choćby namiastki normalnego, codziennego życia. Podczas jednego z wyjazdów zawiozłem wyposażenie placu zabaw dla domu dziecka w Żurawnie. Po oswobodzeniu przez wojska ukraińskie Borodzianki dostarczyłem tam żywność, która była najbardziej potrzebna. Kolejne transporty to była pomoc organizowana przez ludzi z Płocka, parafię św. Krzyża, przedszkole Słoneczna Kraina, czy lokalne firmy. I było tak, że jechałem na Ukrainę z tymi darami, wracałem, spałem nockę, i ponownie wyruszałem w drogę. Nie miałem już wtedy czasu sam organizować zbiórek. Za to w gromadzenie darów, które potem wiozłem, zaangażowało się wielu moich znajomych. Umawialiśmy się, co jest potrzebne, i oni to zbierali” - relacjonuje przedsiębiorca z Płocka.
Coraz więcej wspierających
Podkreśla, że w kolejnych tygodniach wojny do angażujących się w pomoc dla Ukrainy dołączały kolejne osoby prywatne, organizacje czy instytucje, i to nie tylko z Polski.
- Jeszcze w marcu nawiązałem kontakt z jedną z fundacji z Łucka, zajmującą się pomocą dla wojska i pomagającą w organizacji transportu dzieci do Polski, które zostały sierotami wojennymi. Gdy Rosjanie zajęli Czarnobyl, dzięki pomocy z jednej z firm pozyskaliśmy za 200 tys. zł specjalne kombinezony ochronne, które zawiozłem na Ukrainę. Niedawno rozpocząłem współpracę z Fundacją Potrzebującym Płock. Połączyliśmy siły, żeby organizowana dla Ukrainy pomoc była bardziej efektywna. Na Dzień Dziecka, udało się zebrać upominki i słodycze dla prawie trzech tysięcy najmłodszych Ukraińców. Zaangażowało się też starostwo z Płocka. Zawieźliśmy wszystko na dwa samochody, w różne rejony Ukrainy, w tym do Żytomierza i Borodzianki. Ostatnio w drodze na Ukrainę towarzyszyli mi Wietnamczycy mieszkający w USA z Vietnamese Eucharistic Youth Movement, którzy zawieźli tam dary za pięć tysięcy dolarów - wspomina Przemysław.
Jak przyznaje, ze względu na skalę zniszczeń i cierpienia, trudno mu mówić o wszystkim, co widział na Ukrainie i co słyszał tam od ludzi, którzy są ofiarami rosyjskiej agresji.
Od granicy towarzyszy wojna
- Pamiętam dwie dziewczyny, 17, 18 lat, które uciekały z Kijowa. Ich tata poszedł walczyć, mama została, ale poprosiła, żeby one uciekały. Zabrałem je do Polski. Pamiętam kobietę z dzieckiem, która ukryła się w piwnicy i prosiła o pomoc, że chce wydostać spod ostrzału. Dzwoniliśmy do niej, że będzie korytarz, że wtedy, jeżeli uda się jej przejść, zabierzemy ją z dzieckiem. Płakała. My mieliśmy łzy w oczach. Wtedy nie udało się jej pomóc. Później dowiedziałem się, że ostatecznie szczęśliwie się uratowała. Gdy zabierałem Ukraińców do Polski, płaczące kobiety i dzieci, które zostawiały mężów, ojców, raczej nie rozmawialiśmy po drodze o wojnie. Starałem się pocieszać, że jedziemy w bezpieczne miejsce, że zaopiekujemy się nimi, że będzie dobrze. Ale do granicy wojna nam towarzyszyła. Za oknem auta mijaliśmy uciekających pieszo ludzi, zniszczone domy, postrzelane ściany. Trzeba było uważać na wyrwy na drogach. Raz bardzo nisko i bardzo blisko naszego samochodu przeleciały dwa wojskowe śmigłowce. Nie wiedzieliśmy czy to ukraińskie, czy rosyjskie” - mówi Przemysław.
Podczas ostatniej, jak dotąd, podróży na Ukrainę spotkał się tam z żołnierzami, którzy po odprawie wyruszyli autobusem na front - wśród nich był jeden z jego pracowników.
- Od jednego z moich pracowników, który służy w ukraińskim wojsku dostałem informację, że potrzebna jest woda pitna, że potrzebne są leki, witaminy, węgiel lecznicy, bo zdarzają się problemy żołądkowe, zatrucia. Jedna z osób z fundacji w USA przyjechała do Płocka. Zrobiliśmy zakupy, także ubrania i żywność, i zawieźliśmy na Ukrainę. Na miejscu, siedemdziesiąt kilometrów od granicy z Polską, miałem zostawić wszystko przed jednostką, ale oficer, który tam dowodził, gdy dowiedział się, że jestem z Polski, że staram się pomagać od początku wojny, zaprosił mnie na odprawę. Tuż po niej żołnierze wyjechali walczyć. Pożegnałem się z moim pracownikiem, mówiąc, do zobaczenia, bo wierzę, że jak wojna się skończy, znowu się spotkamy - podkreślił przedsiębiorca z Płocka.
Krzyż Odznaki Miłosierdzia
Za dotychczasową pomoc dla Ukrainy otrzymał od metropolity kijowskiego i zwierzchnika autokefalicznego Kościoła Prawosławnego Ukrainy Epifaniusza krzyż Odznaki Miłosierdzia.
- Ten order to dla mnie ogromne wyróżnienie, zaszczyt. Na pewno będę działał dalej. Co prawda teraz muszę zrobić dwutygodniową przerwę, żeby podratować zdrowie. Ale potem znowu będę w drodze. Plan jest taki, żeby uzbierać najpotrzebniejsze wsparcie bezpośrednio dla walczących ukraińskich żołnierzy. To będzie odzież, bielizna na zmianę, także żywność, witaminy i lekarstwa. Może uda się też zebrać pieniądze i zakupimy drona oraz kamerę noktowizyjną. Cały transport chcemy dostarczyć dwadzieścia, trzydzieści kilometrów od linii frontu. Jesteśmy wstępnie umówieni, że tam zostanie od odebrany - mówi Przemysław.
Jak podkreśla, pomoc dla Ukrainy, dla zwyczajnych obywateli, niewinnych ofiar tej wojny, dla walczących żołnierzy, broniących swego kraju i swych rodzin, jest ciągle potrzebna i wciąż potrzebna jest mobilizacja, aby chcieć pomagać.
"Nie możemy zapominać"
- Nie możemy zapominać nawet na chwilę, że pomoc musi na Ukrainę systematycznie docierać. Tam, gdzie trwają działania wojenne lub trwały jeszcze do niedawna ludzie żyją w strasznych warunkach, po prostu cierpią. Nie można zostać obojętnym. To, co robią tam "orkowie", jak mówią Ukraińcy na rosyjskich żołnierzy, to jest przerażające. Zabijają, gwałcą, rabują, niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze. To nie są żołnierze, to jest dzicz. Trudno inaczej ich nazwać, gdy widzi się zniszczenia, słyszy Ukraińców, którzy doznali niewyobrażalnej krzywdy. Mam w głowie taki obraz: leje deszcz, ksiądz wychodzi by rozdać chleb, ustawia się kolejka, w tej ulewie rośnie tłum ludzi, każdy dostaje jeden bochenek, jeden, żeby starczyło dla wszystkich. Widziałem to. Nie można w takiej sytuacji nie pomagać - powiedział Przemysław.
PAP/dad