- Jeśli Polska zrealizuje swoje plany, to będzie miała więcej czołgów niż Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania razem wzięte - podkreśla Jamie Shea, były wieloletni wysokiej rangi urzędnik Kwatery Głównej NATO, a obecnie ekspert związany z kilkoma instytucjami naukowymi, m.in. z Uniwersytetem w Exeter i think-tankiem Chatham House.
- Polski rząd doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożeń na jakie kraj jest narażony zarówno ze strony Rosji, jak i Białorusi, i wychodzi z założenia, że członkostwo w NATO, bez względu na to, jak pożyteczne, nie może zastąpić zdecydowanych działań na rzecz obrony na poziomie narodowym. Biorąc pod uwagę rozległe, stosunkowo płaskie terytorium, które - jak pokazuje historia - może zostać szybko i z katastrofalnymi skutkami zaatakowane przez obce armie, nie dziwi fakt, że Polska kładzie nacisk na konwencjonalną obronę lądową i powietrzną - podkreśla Shea, który był m.in. rzecznikiem NATO w czasie interwencji w Kosowie (1999r.) oraz Zastępcą Asystenta Sekretarza Generalnego Sojuszu ds. nowych wyzwań związanych z bezpieczeństwem (2010-2018).
Bezpieczeństwo zależne od współpracy
- Oznacza to, że aspekt obrony morskiej na Bałtyku będzie musiał w większym stopniu należeć do NATO i być współdzielony ze Szwecją, Danią, Niemcami oraz USA i Wielką Brytanią. Obrona przed niekonwencjonalnymi zagrożeniami, takimi jak cyberataki lub sabotaż infrastruktury krytycznej, a także bezpieczeństwo energetyczne i odporność społeczna będą również wymagały wysokiego stopnia współpracy z UE i transatlantyckimi partnerami Polski - analizuje ekspert.
Jak zaznacza: "Polska z pewnością przejęła rolę lidera w zakresie obrony konwencjonalnej w NATO i jeśli jej plany zakupowe zostaną zrealizowane, będzie miała więcej czołgów niż Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania razem wzięte".
Wzmocnić przywództwo Polski w Sojuszu
- Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy Polska może poprawić swoje relacje z Niemcami i zachęcić Berlin do budowania przyszłej konwencjonalnej obrony NATO wokół wspólnych polsko-niemieckich ciężkich dywizji pancernych oraz zintegrowanej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej - zastanawia się Jamie Shea.
Przypomina, że jeśli nasz kraj osiągnie wyznaczony sobie cel, jakim jest wydawanie 4 proc. PKB na obronność, to będzie to dwukrotność celu wyznaczonego przez NATO, co jest unikalne w Europie. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę trudności, jakie mają inne europejskie państwa - Niemcy, Francja, Włochy - w osiągnięciu tego celu.
- Wzmocni to przywództwo Polski i znaczenie Europy Środkowo-Wschodniej w Sojuszu - przewiduje Shea.
Inwestycje obronne przyniosą korzyści
- W przeszłości szybki wzrost gospodarczy pozwolił Prawu i Sprawiedliwości zapewnić wyborcom jednocześnie wydatki obronne, jak i socjalne. Ta równowaga finansowa i budżetowa może być trudniejsza do utrzymania w przyszłości, jeśli tempo wzrostu gospodarczego w Polsce spadnie, a wydatki na obronność znacznie wzrosną - ostrzega.
Wyjściem z tej potencjalnej sytuacji byłoby zapewnienie, by inwestycje obronne przynosiły realne korzyści polskiej gospodarce, uważa ekspert. - Rząd powinien zadbać o to, żeby wydatki na obronność przynosiły korzyści polskiej gospodarce pod względem produkcji krajowej, transferu technologii, bezpośrednich inwestycji zagranicznych w ramach offsetu za duże kontrakty obronne. Powinny one sprzyjać tworzeniu miejsc pracy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów w przemyśle wytwórczym i technologicznym w Polsce. W ten sposób rząd będzie mógł argumentować, że "broń i masło" nie wykluczają się wzajemnie - konkluduje Jamie Shea.
PAP/IAR/dad