Ukraińska wicepremier Iryna Wereszczuk zaznaczyła w wywiadzie dla telewizji 1+1, że w ogarniętym działaniami wojskowymi Bachmucie wciąż znajduje się trzydzieścioro dzieci. Przed rosyjską inwazją w mieście mieszkało ich 12 tysięcy.
Iryna Wereszczuk powiedziała, że rodzice pozostających w Bachmucie dzieci odmawiali ewakuacji albo bali się, że nie przeżyją drogi. - Ich stan psychiczny nie pozwala im realnie ocenić niebezpieczeństwa. Wydaje im się, że przebywanie w piwnicy, ale we własnym domu, jest łatwiejsze i bezpieczniejsze niż ewakuacja. Twierdzą, że w czasie podróży będą ostrzeliwani. Niestety, mają rację, wróg strzela w pojazdy pancerne, którymi wywożeni są ludzie. Widziałam, jak wyglądają maszyny po ewakuacji. Rosjanie celują w te pojazdy, bo wiedzą, że są w nich dzieci - powiedziała.
Mimo że dróg ewakuacji z Bachmutu jest bardzo niewiele i są one niebezpieczne, w ciągu ostatniego miesiąca z miasta ewakuowano 903 osoby, w tym 324 dzieci. Iryna Wereszczuk dodała, że ewakuowani trafiają do specjalnie utworzonego na Doniecczyźnie hubu, w którym pracują psychologowie, wolontariusze i przedstawiciele administracji wojskowej. Ludzie odpoczywają tam jeden lub dwa dni po tym, jak przebywali w piwnicach po trzy-cztery miesiące. Następnie proponuje się im wyjazd, na przykład na Zakarpacie. - Od razu na dworcu ewakuowani otrzymują dwa-trzy tysiące hrywien, paczki z pomocą humanitarną, jedzeniem i niezbędne lekarstwa - podkreśliła ukraińska wicepremier.
Z oddalonego o kilkanaście kilometrów od Bachmutu Czasiw Jaru ewakuowano już wszystkie dzieci. Szef administracji wojskowej miasta poinformował, że ostatnie wywieziono z miasta przedwczoraj.
IAR/dad