Pomimo rozgromieniu w kraju struktur mediów niezależnych i wsadzeniu kilkudziesięciu dziennikarzy do więzień białoruski system mediów państwowych ma wciąż do wykonania zadanie specjalne: codziennie przekonywać tutejsze społeczeństwo, że czarne to białe – i odwrotnie. Nie byłoby to łatwe zadanie, gdyby nie równoległe istnienie za wschodnią granicą Białorusi drugiego analogicznego systemu propagandy, który w znacznym stopniu zdominował białoruski rynek medialny. Kłamanie na dwa głosy bowiem okazuje się być łatwiejsze – i skuteczniejsze. Zwłaszcza, że Rosja na dezinformację i agitację wydaje o krocie więcej.
Na domowy użytek
Białoruska propaganda państwowa w odróżnieniu od kremlowskiej nie ma jednak ambicji światowych. Wystarcza jej działanie na rzecz prania mózgów własnych rodaków, tak by wierzyli telewizorowi bardziej niż coraz większym pustkom w swoich lodówkach. Ale przede wszystkim musi przekonać Białorusinów do wiary w rządzącego od trzydziestu lat krajem "światłego przywódcę", który pod koniec stycznia ma ponownie zostać prezydentem na kolejną kadencję.
Według ostatniego sondażu mińskiego, prorządowego ośrodka badania opinii Ekoom, Łukaszenka jest obecnie obdarzany zaufaniem aż 80,4 procent Białorusinów. Pamiętając 87 procent głosów oddanych na Putina w ostatnich rosyjskich pseudowyborach, białoruski przywódca milicjantów i urzędników katujących własny naród nie powinien przecież wypaść gorzej. Potwierdził to zresztą na początku bieżącego tygodnia własny propagandysta Łukaszenki Ihar Tur, który w Telegramie napisał, że prognozowany wynik szefa białoruskich władz w styczniowych "wyborach" powinien przekroczyć 90 procent poparcia.
ZOBACZ TEŻ: Na Białorusi nasilają się represje wobec przedstawicieli kultury oraz opozycji
Trzeba przypomnieć jednak, że w Mińsku realne poparcie dla Łukaszenki przed wyborami 5 lat temu wynosiło 24 procent. Znamienne jest to, że w 2020 roku Instytut Socjologii Akademii Nauk Białorusi przeprowadził wśród mieszkańców Białorusi taki właśnie sondaż - o zaufanie do Łukaszenki. Wtedy wyniki badania staraniami władz utajniono, ale one i tak wyciekły do Internetu. Okazało się, że poziom zaufania do Łukaszenki w stolicy kraju, zamieszkałej przez 20 procent ludności dziewięciomilionowej Białorusi wyniósł 24%. Prawdziwość tych liczb potwierdził później ówczesny dyrektor Instytutu Socjologii Hianadź Korszunau, który po przegranych przez Łukaszenkę wyborach wyjechał z kraju w obawie przed prześladowaniami.
"Piękna" przyszłość prezydenta
Potem na Białorusi było 5 lat nieprzerwanych represji politycznych i setki tysięcy zatrzymanych oraz skazanych w sprawach administracyjnych oraz karnych o rzekomy "ekstremizm" i inne przestępstwa przeciwko "praworządności" i "ładowi konstytucyjnemu". Kolejne setki tysięcy Białorusinów w obawie przed represjami wyjechały z kraju do Gruzji, Litwy, i - najwięcej – do Polski. I stał się cud – poparcie dla Łukaszenki na Białorusi przed kolejnymi "wyborami" pod koniec roku 2024 wzrosło raptem do 80 procent.
Delikatnie mówiąc, obrona tego obrazka środkami zwyczajnej propagandy medialnej jest praktycznie niewykonalna. Dlatego władze łukaszenkowskie sięgnęły do bezpośredniego fałszowania faktów. Innymi słowy – do masowego tworzenia tak zwanych fakenewsów w mediach reżimowych. Przede wszystkim na temat opozycji białoruskiej, ale też nie zapominają o sąsiadach. Na pierwszym miejscu oczywiście jest o Polsce, chociaż mocno dostaje się także Litwie.
"Ile razy Polska wtrącała swój świński ryj?"
Warto przytoczyć zaledwie jeden cytat z ulubionego pupila Łukaszenki - propagandysty reżimowego w drugim pokoleniu Ryhora Azaronka. Z jego autorskiego programu telewizyjnego pod wymownym tytułem "Tajne sprężyny polityki".
CZYTAJ TAKŻE: Dwóch agentów Mińska pod fałszywą tożsamością wjechało do Polski
"Życie niczego was nie uczy. Ile razy Polska wtrącała swój świński ryj do polityki światowej? Panowie, pewnego dnia wszystko w końcu zrozumiecie. Otrzymacie na co zasłużyliście. Znowu będą rozbiory. A w Karcie Narodów Zjednoczonych zostanie zapisane, że cała ludzkość zgadza się co do tego, że podmiot państwowy z nazwą Polska nie powinien już istnieć. Tak by przyszłe pokolenia już nigdy naiwnie nie uwierzyły w słowa: "Wybaczcie, nie będziemy już tak robić" – grzmiał z ekranu nagrodzony niedawno przez Łukaszenkę odznaczeniem państwowym propagandysta.
To jest tylko drobny przykład wierzchniej warstwy codziennego ataku na zdrowy rozsadek przeciętnego Białorusina, który włącza w domu od czasu do czasu telewizor podłączony do krajowej anteny. Bo to oczywiście nie wszystko. Najciekawsze rzeczy dzieją się głębiej – w Internecie oraz komunikatorach, zwłaszcza w bardzo popularnym w krajach postsowieckich Telegramie.
Tajne sprężyny polityki w TG
Po systemowym rozgromieniu pięć lat temu niezależnych mediów władze Białorusi stworzyły siatkę własnych kanałów w Telegramie. Zaczęły one obficie zasiewać glebę drugorzędnych białoruskich mediów własną narracją na aktualne propagandowo tematy.
Trudno bowiem wyobrazić sobie coś bardziej inercjalnego od finansowanej przez władze państwowe Białorusi, ukazującej się raz w tygodniu gazety lokalnej. A regionalnych jednostek jest w kraju aż 118. Tematyka tekstów tych wydawnictw jest niezmienna od dziesięcioleci: siewy, żniwa, skuteczni urzędnicy państwowi, kroniki kryminalne oraz profilaktyka przestępczości i alkoholizmu w regionie.
Nowe zadanie propagandy
Ale po burzliwych wydarzeniach 2020 roku propagandystom doszło nowe "zadanie" – walka z tak zwanym ekstremizmem, czyli z dążeniem Białorusinów do życia bez Łukaszenki. I tu źródłem "natchnienia redakcyjnego" w ostatnich kilku latach nagle stały się kanały w Telegramie prowadzone przez białoruskie resorty siłowe oraz propagandystów, których rzucono na ten kierunek. I teraz sieją prawomyślność reżimową na białoruskiej prowincji.
Artykuły ukazujące się w ciągu ostatnich paru lat równolegle w kilkunastu do kilkudziesięciu gazetach rejonowych finansowanych przez państwo były niczym wyjęte z jednej kserokopiarki. Bo to przecież nic zdrożnego w dzisiejszych czasach skopiować dziennikarsko z odpowiednim rewritingiem niezły tekst kolegów po fachu z bardziej dofinansowanej redakcji. Tylko że w przypadku białoruskich "rejonówek" to nieco inny mechanizm.
Znaczna część z tych przedruków to świadome "fejki" rozpowszechniane przez propagandę łukaszenkowską dla – jak to się powiada na Białorusi – podtrzymania osuwających się spodni. W tym miejscu warto chyba podziękować w imieniu cechu białoruskim resortom siłowym za ich nieudolność w zaaresztowaniu znacznej części dziennikarzy zlikwidowanych w kraju mediów niezależnych. Gros z nich wyjechało do państw UE, gdzie wciąż ma szanse na kontynuowanie swojej pracy skierowanej na zwalczanie propagandy łukaszenkowskiej oraz rzeczonych fałszerstw informacyjnych.
Polska jako siła "anty fake’owa" dla Białorusi
W transmitowanym z Warszawy białoruskojęzycznym kanale telewizyjnym Biełsat przez kilka lat ukazywał się na antenie program "Łukawyja nawiny" będący zrozumiałą dla Białorusinów grą słów odsyłającą do nazwiska białoruskiego dyktatora oraz do codziennych praktyk "fejkowych" białoruskich mediów reżimowych (biał. łukawyj – pol. bałamutny, pokrętny - przyp.red.).
Autorzy programu wyłapywali w ciągu tygodnia najbardziej jaskrawe przykłady kłamstw łukaszenkowskich urzędników oraz mediów reżimowych na temat sytuacji społecznej na Zachodzie oraz upiększania obrazka telewizyjnego na Białorusi. Dodawali dowcipny komentarz z podaniem rzeczywistych faktów dotyczących tematu. Obecnie ten antyfake’owy program funkcjonuje w ramach OCCRP – Centrum do spraw badania korupcji oraz przestępczości zorganizowanej i nazywa się Weekly Top Fake.
Według informacji podanej przez autorów projektu ich zespół składający się z pięciu osób w czasie trwania programu wydał ponad 100 odcinków Tygodnika Top Fake, z których każdy demaskował od 4 do 6 fejków białoruskiej propagandy. W ciągu minionego roku odcinki tego programu na wszystkich platformach łącznie (Youtube, Facebook, Instagram, TikTok) obejrzało ponad 25 milionów widzów z różnych krajów.
Z tych informacji wynika, że w trakcie ostatnich kilku lat propaganda w Mińsku dopuściła się co najmniej 400 twardych fałszerstw w materiałach na antenach telewizyjnych i łamach papierowych. Tak więc w myśl zasady – jeden raz to nie raz. Drugi raz – to jest raz. - A co dopiero czterechsetny.
Kłam i rządź!
I - o paradoksie! Na Białorusi dwa lata po przegranych przez Łukaszenkę wyborach uchwalono odpowiedzialność karną za publikację fakenewsów. Artykuł 369/1 Kodeksu Kryminalnego przewiduje obecnie karę do 4 lat pozbawienia wolności - z grzywną lub bez - za rozpowszechnianie wiadomości "dyskredytujących Republikę Białoruś". W porównaniu z Rosją to i tak łagodnie, bo tam za to samo dla wojskowych zażądano kary śmierci, która teoretycznie nie jest tam wykonywana w związku z moratorium, ale wciąż jeszcze ustawodawczo tego nie uchwalono.
Oczywiście, według białoruskiego ustawodawcy, fakenewsy to wyłącznie domena opozycji. Inaczej przecież być nie może. Władze oraz media państwowe w Mińsku są niczym królowa brytyjska – poza wszelkim podejrzeniem. Witryna sieciowa niezależnego Białoruskiego Centrum Śledczego jest zablokowana na Białorusi, a cała jej zawartość uznana przez władze za "ekstremistyczną". Dziennikarze grupy śledczej mieszkają obecnie poza granicami kraju, aby uniknąć prześladowań ze strony reżimu.
Propaganda: Polska chce aneksji zachodniej Ukrainy
A propaganda donosi, że Polska na serio przygotowuje się do aneksji zachodniej Ukrainy i że rząd Polski zamierza wysłać wojska do przygranicznych ukraińskich obwodów i przeprowadzić tam referendum w sprawie ich przyłączenia. Tak przynajmniej twierdzi na państwowym kanale telewizyjnym Białoruś-1 Maksim Osipau, pracownik prezydenckiej gazety SB.Belarus Segodnia.
"Nie tak dawno temu duży portal internetowy w Belgii - Modern Diplomacy - doszedł do wniosku, że Polska ponownie przygotowuje się do aneksji zachodniej Ukrainy. To belgijskie źródło specjalizujące się w sprawach międzynarodowych opublikowało charakterystyczną mapę i przypomniało, że Polska ma szczególne prawa do Ukrainy" – opowiadał Osipau. Na dowód swoich słów przytoczył zrzut ekranu opublikowanego jakoby dwa lata temu 27 października przez Modern Diplomacy artykułu.
Fikcyjne zachodnie artykuły
W rzeczywistości w Modern Diplomacy nie ma takiego artykułu. Każdy może to sprawdzić. Tego dnia w dziale "Wiadomości ze świata" w tym portalu ukazały się tylko dwa artykuły, żaden z nich nie dotyczył oczywiście polskich przygotowań do referendum w sprawie aneksji zachodniej części Ukrainy.
ZOBACZ TEŻ: Więźniowie sumienia z Białorusi uhonorowani muralem na warszawskiej Woli
Ale artykuł pod tym samym tytułem, z tym samym obrazkiem "mapowym" istnieje. W całkiem innym źródle. Bo w moskiewskim wydaniu "Mieżdunarodnaja Żyzn". Nie jest to jednak artykuł własny serwisu, ale opowieść o pierwotnym źródle z polskiego Dziennika Politycznego. Link prowadzi bezpośrednio do tego artykułu z bardzo charakterystyczną mapą, którą rzekomo znalazł białoruski propagandysta Maksim Osipau w nieistniejącym artykule na stronie Modern Diplomacy. To jedna z dezinformacyjnych praktyk bliźniaczych reżimów Białorusi i Rosji.
Na marginesie tych spraw - ocenę wiarygodności politycznej polskiego Dziennika Politycznego autor woli pozostawić polskim czytelnikom, ufając w ich zdolność do myślenia krytycznego w dzisiejszym zawirowanym przez rozmaite czynniki polu medialnym Rzeczpospolitej. Być może Łukaszenka i Putin są w tym kontekście całkiem przypadkowymi nazwiskami? Kto to wie…
Z Mińska dla Polskiego Radia – Jan Krzysztof Michalak