15 rzeźb, które do Warszawy trafiły z Tel Awiwu, przedstawiają najbardziej dramatyczne sceny z historii obozu zagłady w Treblince, m.in. wybuch buntu więźniów 2 sierpnia 1943 r. - IPN rozpoczyna prezentację rzeźb Samuela Willenberga, niezwykłego świadka, ale też twórcy historii - powiedział prezes IPN Jarosław Szarek. Przypomniał, że Samuel Willenberg miał być jedną z ofiar Holokaustu, ale ocalał po to, aby opowiedzieć historię. - Wielki człowiek, który zostawił nam testament... Spełnieniem tego testamentu z 2016 r. jest pokazanie rzeźb ukazujących zagładę w Polsce - podkreślił Szarek.
Poinformował, że IPN przez rok będzie pokazywał rzeźby pokazywał w Polsce. - Zaczynamy od Warszawy, następnie Lublin, Białystok, Szczecin, Gdańsk, Częstochowa, a następnie będą pokazywane w Sobiborze i w Treblince, o czym marzył Samuel Willenberg - dodał.
Wdowa po Samuelu Willenbergu Ada Krystyna Willenberg opowiadała, że kiedy jej mąż skończył 70 lat, zapisał się na kurs rzeźbiarski, aby przedstawić historię Treblinki w rzeźbach. - W te rzeźby włożył bardzo dużo uczuć. (...) Każdą tę rzeźbę opłakiwał - stwierdziła. Wskazując na figurę "Pamięci Rut Dorfman" wspominała: "jak on rzeźbił tę dziewczynkę, to płakał przy niej, bo pamiętał całą rozmowę, jaką z nią prowadził".
Rzeźba ta przedstawia 19-letnią Rut Dorfman, której Willenberg podczas pracy w komandzie fryzjerskim obcinał włosy. Było to tuż przed jej przejściem do komory gazowej. Rzeźba ukazuje siedzącą młodą dziewczynę z na wpół ogoloną głową. - W jej ślicznych oczach nie dostrzegłem ani lęku, ani smutku. Malował się w nich tylko bezimienny żal. Matowym głosem zapytała mnie, jak długo będzie się męczyć. Odpowiedziałem, że tylko kilka minut. Jakiś ciężar spadł nam z serca i łzy zakręciły się w naszych oczach - napisał w jednej ze swoich książek autor wystawy.
Każda rzeźba to był płacz
- Jak rzeźbił ojca, który zdejmował buty dziecku, wiedząc o tym, że za chwilę we dwójkę pójdą do komory gazowej, też płakał - wspominała. - Każda rzeźba to był płacz, ale też kłótnia między nami, bo ja nie chciałam, żeby on tyle rzeźbił, bo to jest drogie i obciążające uczuciowo - przyznała. Dodała, że "teraz nie żałuje, bo jednak pozostawił coś po sobie". - Tego, co tu widzicie, nie trzeba podziwiać jako dzieła artysty rzeźbiarza, tylko człowieka, który włożył w to całe swoje uczucie, całą swoją tragedię - dodała.
Willenberg wspominała, że po wojnie wraz z mężem organizowali wyjazdy z Izraela do Polski. - Byliśmy w obozach, w Oświęcimiu, w Majdanku, tam wszędzie wchodziliśmy do budynków, gdzie można było się ogrzać, gdzie można było słuchać dokładnie, co się w tym obozie działo. W Treblince nie zostało nic, po buncie oni sami więźniowie go zniszczyli, a resztę Niemcy zburzyli - mówiła. Dziś Ada Krystyna Willenberg walczy, aby w Treblince, na terenie byłego obozu, powstał jakikolwiek upamiętniający to miejsce budynek. - Jedna rzecz, którą nam się udało zrobić, to kupić kamień węgielny - sami go postawiliśmy - podkreśliła. Wyraziła nadzieję, że wystawa przyczyni się do jego powstania. - Rzeźby wtedy trafią właśnie tam, już nie będą w Tel Awiwie, będą w Treblince - poinformowała.
Od 29 stycznia można oglądać wystawę
Wystawa będzie otwarta dla publiczności od 29 stycznia w Centrum Edukacyjnym IPN "Przystanek Historia". Będzie jej towarzyszyć film dokumentalny "Ostatni świadek z Treblinki"; z wystawą będą związane również warsztaty edukacyjne.
Samuel Willenberg urodził się w 1923 roku w Częstochowie. W czasie wojny był żołnierzem Wojska Polskiego, walczył również w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie w 1950 r. wyemigrował do Izraela; był odznaczony orderem Virtuti Militari. Wcześniej był więźniem obozu w Treblince. Brał udział w buncie więźniów tego obozu 2 sierpnia 1943 r. O dramatycznym zrywie, w którym wzięło udział ponad 800 więźniów, napisał książkę "Bunt w Treblince". Tak zapamiętał 2 sierpnia 1943 r.: "Było upalnie i słonecznie. Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Ten dzień był dla nas dniem wyjątkowym. Mieliśmy nadzieję, że spełni się w nim to, o czym od dawna marzyliśmy. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy".
Więźniowie podpalili część budynków obozowych, nie udało im się jednak zniszczyć komór gazowych. Tylko niewielka ich część posiadała broń i amunicję, którą wynieśli ze zbrojowni SS, pozostali mogli stanąć przeciw dobrze uzbrojonej załodze obozu jedynie z siekierami, nożami, prętami lub młotami.
Do więźniów próbujących przedostać się przez obozowe ogrodzenie strzelano z wież strażniczych. Większość z uciekających zabito. Z obozu udało się jednak zbiec ok. 200 osobom. Część pozostałych po buncie osadzonych Niemcy natychmiast zabili, a pozostałych wykorzystali do likwidacji obozu i zacierania śladów zbrodni.
PAP/IAR/dad