"Od 26 lat żyjemy w kraju, w którym wszystko jest zabronione. Zabronione jest myślenie, mówienie, protestowanie, stanie, klaskanie komukolwiek innemu niż Łukaszenka. Pandemia COVID-19 uświadomiła nam, że możemy dokonać cudów jako społeczeństwo obywatelskie. […] W tym czasie państwo nie zrobiło nic, pozostawiło nas na łaskę losu, fałszując statystyki zakażonych i przypadków śmiertelnych. […] Ludzie umierali, a Łukaszenka mówił, że nic się nie dzieje, że umierają słabeusze. […] Nie będziemy milczeć. Poczuliśmy się ludźmi. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Cały naród stanął do walki o swoje prawa" - cytatem z wypowiedzi Swiatłany Cichanouskiej zaczyna się książka "Marsz Białorusi".
- Marsz Białorusi" to zbiór świadectw uczestników, które wcześniej ukazały się w mediach i w internecie. "Publikacja ta pokazuje esencję wydarzeń i to, jak głęboko społeczeństwo białoruskie zostało nimi dotknięte. Ono już nie przejdzie do porządku nad rządami Łukaszenki - powiedział prezes Ośrodka KARTA Zbigniew Gluza.
- Zbieranie świadectw oporu, który miał miejsce latem i jesienią ubiegłego roku na terenie Białorusi rozpoczęliśmy zaraz, gdy się zaczął. Doszliśmy do wniosku, że trzeba to robić na bieżąco, choćby dlatego, że świadectwa, umieszczane tam w internecie, z różnych powodów znikały - mówił.
"Trzeci akt radykalnego przełomu na Wschodzie"
W ocenie Gluzy, wydarzenia białoruskie to "trzeci akt radykalnego przełomu na Wschodzie". Jak wskazał, poprzednie to Sierpień 80, oraz Majdan 2013/14. - Ukraińcy z Majdanu powoływali się na Solidarność jako na podstawowy wzorzec, punkt odniesienia. Natomiast dla Białorusinów tym odniesieniem stał się Majdan - stwierdził. Wszystkie te wydarzenia zostały udokumentowane przez Ośrodek KARTA. - Historię Sierpnia 80 podjęliśmy w 20-lecie tych wydarzeń i okazało się, jak trudno po tak długim czasie udokumentować je dzień po dniu. Dokumentację Majdanu podjęliśmy tuż po nim, w 2014 roku. Książka "Ogień Majdanu" ukazała się po roku. Teraz, kiedy po sfałszowaniu wyborów zaczął się bunt w Mińsku, zrozumieliśmy od razu, po skali reakcji społeczeństwa, że to trzeci etap wydobywania się społeczeństw spod presji dominującej Wschód Europy - powiedział Gluza.
- Wcześniej współpracowaliśmy z białoruską Kartą ’97, działającą na rzecz obrony praw człowieka i zrzeszającą opozycyjne siły polityczne przeciw Łukaszence, nawiązującą nazwą – tak jak my – do czechosłowackiej Karty 77. To nasi naturalni sprzymierzeńcy. Wydaliśmy wówczas książkę inicjatora Karty97, Andreja Sannikaua "Białoruska ruletka" – z opisem wyborów prezydenckich na Białorusi w 2010 roku. Sannikau stał się wówczas głównym kontrkandydatem dyktatora. Następnie został aresztowany, musiał emigrować i obecnie przebywa w Polsce. Także ten kontekst podpowiadał, że obecny bunt Białorusinów to zmiana zasadnicza w rzeczywistości publicznej tego kraju - opowiadał.
Świadectwa białorusinów ukazują bestialskie represje Łukaszenki wykonywane rękoma funkcjonariuszy OMON-u. "Najstraszniejszy był dla mnie moment, gdy szesnastoletniego chłopaka w RUWD [Dzielnicowy Urząd Spraw Wewnętrznych] kopano w żołądek, a on krzyczał i skręcał się" - opowiada w książce Alaksandr Browko.
"Zatrzymali mnie na dworcu. Wracałem z protestu. Najpierw jeździliśmy po mieście. A może i poza jego granicami. Chciałem usiąść. W tych milicyjnych autobusach są ławeczki. Powiedzieli, że mam się kłaść na podłogę. Że siedzieć mogą ludzie, nie ja. Po kilku godzinach jazdy leżeliśmy warstwami, jeden na drugim. Były też dziewczyny. Nie można było oddychać. Bili nas. Nie wiem, czym. Leżałem twarzą do ziemi ze skrępowanymi rękami. Bardzo bili. Wydaje mi się, że nie tylko pałkami, że w pewnym momencie też łańcuchem" - wspomina Iwan Aleksandrowicz.
Strzelali w plecy
Zdaniem reanimatolog Katsiaryny Miarżynskas "wiele ofiar bało się pójść do klinik państwowych, bo gumowa kula w jakimkolwiek miejscu w ciele jest dowodem, że to sprawa kryminalna". - My musimy zgłaszać to władzom. […] Większość kul trafiała w plecy, tył nóg i pośladki. Łatwo zrozumieć, że strzelali nie do tych, którzy się na nich rzucali, ale do tych, którzy uciekali przed nimi - wyjaśnia w "Marszu Białorusi".
Dyrektor Międzynarodowego Centrum Inicjatyw Obywatelskich "Nasz Dom" Olga Karach porusza temat tabu, który, jak zaznacza, dotyczy zwłaszcza mężczyzn. - Po zatrzymaniu w więzieniach gwałcono nie tylko mężczyzn i kobiety, ale także nasze dzieci. Mówimy o nastolatkach - chłopcach, dziewczynach. Nie gwałcono ich w zwykły sposób, ale policyjnymi pałkami, butelkami lub patykami. Są pęknięcia szyjki macicy, pęknięcia odbytnicy, wielu nastolatków stało się niepełnosprawnymi - mówi.
Po aresztowaniach uczestnicy protestów byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach, jedna z uczestniczek wspomina, że w celi zaprojektowanej dla czterech osób były 23 dziewczyny. "W tym dwie alkoholiczki. Smród. Nie było czym oddychać. Nie było gdzie spać. Na podłodze była woda. […] W wilgotnym pomieszczeniu nie było w ogóle powietrza" - wspomina.
"Rozebrali nas do naga, poniżali, obrażali, zmuszali do przysiadów"
Swój pobyt w więzieniu opisała też dziennikarka Biełsatu Lona Szerbinska. "Dozorczynią była blondynka w czarnej masce, w mundurze MSW. Rozebrali nas do naga, poniżali, obrażali, zmuszali do przysiadów. Dozorczyni dziewczynom, które miały okres, wyrwała podpaski. Po rewizji nie zdążyłam się ubrać, w staniku i niezapiętych spodniach wypchnięto mnie na korytarz. Tam, wzdłuż poplamionych krwią ścian, stali nadzy mężczyźni, z rękami założonymi na plecach. Cały czas słychać było krzyki bitych i poniżanych ludzi. Nie było produktów higienicznych. Jedna dziewczyna rozerwała pelerynę i rozdawała kobietom kawałki materiału na krytyczne dni. Przez długi czas brakowało chusteczek, używałyśmy papieru toaletowego. To też się skończyło. Następnie strażnik przeszedł korytarzem, odrywał papier z rolki i podawał po kawałku do każdej celi. Miałyśmy plastikową butelkę i wodę, myłyśmy się najlepiej, jak potrafiłyśmy. W celi był straszny smród, ale trzeciego dnia przestałyśmy go czuć. […] Pod byle pretekstem wyprowadzali nas z celi i ustawiali nas pod ścianą. Nadzorująca kobieta szydziła z nas wszystkich. Jeśli nogi nie były dostatecznie szeroko rozstawione, podchodziła i kopała po wewnętrznej stronie uda, mówiąc: "Suko, szerzej rozłóż nogi". Jedna z nas, która miała krytyczne dni, powiedziała jej, że nie może rozłożyć nóg, bo ma miesiączkę. Ta uderzyła ją w nogi, mówiąc, że to nie przeszkadza w rozłożeniu nóg. "Domowe" podpaski wypadły na podłogę. Mnie kopnęła w brzuch. Zażądała, żebym szeroko rozstawiła nogi, trzymając ręce z tyłu i nisko się schylając. Jej zdaniem nie schyliłam się wystarczająco".
Zdaniem Gluzy wydarzenia na Białorusi "to zmiana zasadnicza dla Polski - jeden z elementów racji stanu". - Gdyby Białoruś doszła do formuły bliższej państwa demokratycznego, byłby to głęboki oddech dla Polski. Cel społeczeństwa białoruskiego i polskiego w wymiarze politycznym i społecznym jest ten sam - powiedział. Gluza podkreślił, że "Majdan był wyrazistym wzorcem buntu, teraz został on wzmocniony przez Białoruś, która zawsze była uważana za bezkształtny kraj, gdzie społeczeństwo nie ma znaczenia". - Polscy politycy uznawali Łukaszenkę za adekwatnego zwierzchnika "państwa-kołchozu", za akceptowalnego człowieka na tym miejscu. Uważam, że to kompromitujący sposób myślenia, szczególnie w kraju, z którego wyszedł tak zasadniczy impuls przeciw komunizmowi. Polska powinna stawać po stronie społeczeństwa w każdym wypadku i teraz tak się w końcu stało. Cała polska scena polityczna nie uznaje ostatnich białoruskich wyborów. A społeczeństwo białoruskie dało znak bardzo wyraźnego wyboru. To podobne do głosu Majdanu – opowiedzenie się za przynależnością do Europy, za wartościami zachodnimi - przyznał.
Tezę Gluzy potwierdzają świadectwa Białorusinów, ale też wypowiedź Cichanouskiej, która podkreśla: "Nie chcemy żyć w strachu i kłamstwie. Chcemy mieć prawo do życia, prawo do wolnych wyborów. Jesteśmy spokojnym narodem. Ci, którzy biorą nas za tchórzy, mylą się. Dzisiaj Białoruś się obudziła. Nie jesteśmy już opozycją, bo to my jesteśmy większością".
Cichanouska przyjęła rolę liderki
Świadectwa zawarte w książce pokazują fundamentalną zmianę, jaką przeszła Białoruś w ciągu tych miesięcy. "Opowieści świadków w "Marszu Białorusi" kończą się w grudniu 2020 r. w momencie, kiedy protesty zaczęły zanikać w warunkach zimy i bestialskich represji. Wprowadziły one jednak trwałą zmianę w świadomości zbiorowej. Władza przestała być akceptowana" - dodał. W ocenie prezesa Ośrodka KARTA "charakterystyczne jest to, że na czele buntu nie było przywódców politycznych". - Swietlana Cichanouska przyjęła rolę liderki nie jako reprezentantka sceny politycznej, lecz społeczeństwa. To jak erupcja oddolnej niezgody, która u podstaw narusza zastygłą rzeczywistość - wyjaśnił. Gluza wskazał, że "ten bunt wszystkich pokoleń w dalekiej perspektywie zmieni Białoruś, a dalej – zapewne całą przestrzeń postsowiecką".
"A gdy pokonamy reżim, staniemy się szczęśliwi. Dziwnie szczęśliwi. […] Szczęście będzie. Nasze. Ale tak zwyczajne, że do bólu. Chodzenie po ulicy bez oglądania się za siebie. Flaga w ręku to już nie przestępstwo. Marsze uliczne dla zwierząt / LGBT / samotnych mężczyzn / rozwiedzionych / samotnych matek / sieroty / niepełnosprawnych dzieci już nie są przestępstwem. Picie herbaty z sąsiadami na ulicy nie jest przestępstwem. Bycie administratorem kanału nie jest przestępstwem. Koncerty muzyków na podwórkach już nie znaczą kryminału. […] Szczęście będzie w każdej herbacie. Codziennie rano, kiedy wiadomości w wiadomościach na Telegramie pojawiają się: reformy, wsparcie, nowy plan szkoleniowy, rachunki, kursy, bezpłatne psycholożki. Wystawy. Spotkania z pisarzami. Imprezy. Czytam książki, oglądam uczciwą telewizję. Milczenie nie jest już symbolem strachu" - pisze w quasi wierszu cytowana w publikacji Anna Zlatkowska.