Niespełna dwa lata później 22 listopada 1979 roku władze Nepalu wydają zgodę na zimową wyprawę na Mount Everest – Polacy mogą działać od 1 listopada 1979 do 28 lutego 1980. Data graniczna nie oznacza, że do tego momentu atakowany może być szczyt. Ustalono, że na Evereście wyprawa będzie działała do 15 lutego, potem miał być czas na zwinięcie obozów i zejście w doliny. Z końcem lutego Szerpowie, którzy będą współpracować z Polakami, mają być z powrotem w Katmandu. Władze chcą w ten sposób zadbać o interesy swoich obywateli, by Ci mogli odpocząć i zgłosić się do pracy na kolejne, wiosenne wyprawy.
Polska ekipa pod kierownictwem Andrzeja Zawady rozpoczyna operację zimowy Everest jeszcze zanim Królestwo Nepalu wydaje oficjalną zgodę. Andrzej Wawrzyniak, polski ambasador w tym kraju, przekazał himalaistom nieoficjalną informację w pierwszych dniach listopada. Zimowego wyjazdu nie udałoby się jednak logistycznie dopiąć, gdyby nie wcześniejsze pozwolenie na wiosenną wyprawę, do której już ruszyły przygotowania.
6 grudnia z lotniska Okęcie zostaje nadany do Katmandu ważący 6,5 tony bagaż wyprawy. Jak wspomina później Leszek Cichy, z Polski nie nadano do tego momentu cięższego ładunku.
Dzień później wszyscy uczestnicy wyprawy otrzymują od GKKFiS (Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu) Odznaki Reprezentanta Polski.
Uczestnicy zimowej wyprawy do Nepalu docierają w dwóch grupach. 5 stycznia cała ekipa jest już w bazie pod Mount Everestem. Baza powstaje szybko. Andrzej „Zyga” Heinrich, Walenty Fiut, Waldemar Olech, Marian Piekutowski, Krzysztof Wielicki, Ryszard Szafirski i Krzysztof Żurek ruszają w kierunku lodospadu w celu wytyczenia i zaporęczowania drogi.
W połowie stycznia Ryszard Gajewski, Maciej Pawlikowski i Krzysztof Żurek rozstawiają namioty w obozie III (7150 m). Wydaje się, że tylko krok dzieli ich od Przełęczy Południowej (7986 m) i ataku na szczyt. Niestety nadchodzą huraganowe wiatry, przez Andrzeja Zawadę nazywane „zefirkiem”.
Początek jest fantastyczny, ale ta zmiana pogody sprawia, że kolejne zespoły polskich wspinaczy wycofują się z wyższych obozów. Huragan porywa namioty, przewraca ludzi. Najpierw Aleksander Lwow, a potem Krzysztof Żurek wpadają do szczeliny. Czy marzenie o zdobyciu Everestu zakończy się porażką?
Podczas wieczornych rozmów pomiędzy obozami, w radiotelefonie słychać głosy zwątpienia. „Lider” Andrzej Zawada wie, co powinien w tym momencie zrobić dowódca na polu walki – mimo słabej aklimatyzacji i osłabienia po przeziębieniu kierownik rusza do góry.
Zawada wspina się mimo wiejącego 200 km na godz. „zefirku”. Działający wówczas z kierownikiem Ryszard Szafirski zapamiętał to tak: myśmy nie mieli szans iść dalej. Zawada leżał w namiocie oklapnięty jak dętka. Ja następnego dnia wyszedłem sto pięćdziesiąt metrów wyżej, z tlenem, i zawróciłem! Ale blef się udał. Wiara się ruszyła!
Krzysztof Wielicki wspomina także, że w obozach zrobił się popłoch. „Stary wejdzie na szczyt i będzie wstyd”.
Niezależnie od pogody kilku wspinaczy nie może się wspinać – Ryszard Gajewski, Maciej Pawlikowski, Aleksander Lwow, Krzysztof Żurek – jest wyłączonych z akcji z powodu kontuzji, chorób czy odmrożeń. Gotowy do akcji jest doświadczony Andrzej „Zyga” Heinrich, któremu towarzyszy Szerpa Passang Norbu oraz dwójka – Leszek Cichy, lat 28, oraz o rok starszy, Krzysztof Wielicki, który na wyprawie pojawił się dopiero po rezygnacji dwóch innych kolegów.
Cichy jest na swojej piątej wyprawie w górach wysokich, Wielicki nie ma jeszcze takiego dorobku. W sumie ich doświadczenie w górach najwyższych nie jest imponujące – Wielicki ma na koncie nową drogę na Kohe Shahaur (7084m), nową drogą na Annapurnę Południową (Midi Peak, 7219m), a Leszek Cichy w 1974 roku zdobył dziewiczy Shispare (7611m), rok później nową drogą wszedł na Gasherbrum II (8035 m n.p.m), brał udział wyprawach na K2 (8611 m n.p.m.) i Makalu (8481 m n.p.m).
Nigdy wcześniej panowie inżynierowie – Cichy to geodeta, Wielicki – inżynier elektronik – nie tworzyli zespołu. – Ja miałem partnera, z którym wspinałem się na K2 i na Manaslu, czyli Janka Holnickiego-Szulca – wspomina Leszek Cichy. – Krzysio Wielicki dołączył w ostatniej chwili, nie miał swojego stałego partnera. Kierownikiem sportowym i takim najbardziej doświadczonym autorytetem był Heinrich. I Krzyś, bardzo mądrze zresztą, dołączył do niego.
W końcowym etapie Krzysztof Wielicki tworzy parę z Walentym Fiutem. Cichy cały czas wspina się z Holnickim. – Na końcu Holnicki zachorował, Walek zszedł do bazy, tak że zostaliśmy we dwóch. Oni postanowili schodzić, a my, zupełnie niezależnie od siebie, postanowiliśmy zostać.
15 lutego Andrzej „Zyga” Heinrich z Szerpą Pasangiem wychodzą z obozu IV na Przełęczy Południowej. O 12.00 informują, że bez tlenu doszli do wysokości 8350 m. Biją rekord wysokości zimą w Himalajach i rezygnują z dalszej wspinaczki. Wielicki oceni po latach, że Henrichowi nie starczyło wiary w sukces, bo umiejętności, zdrowie i pogodę miał.
Tymczasem w piątek 15 lutego kończy się zgoda władz Nepalu na atak. Zgodnie z umową Polacy powinni zacząć zwijać obozy. Oni jednak chcą atakować.
Zawada prosi ministerstwo turystyki Nepalu, by przedłużyło zgodę na wyprawę. Decyzja nadchodzi 15 lutego po godz. 17. Nepalczycy dają Polakom dodatkowe dwa dni. Tylko dwa dni, które Wielicki i Cichy postanawiają wykorzystać.
W sobotę 16 lutego na termometrze w obozie trzecim minus 42 stopnie Celsjusza. Duet Wielicki i Cichy obóz opuszczają o 7.30. Korzystają z butli tlenowych. W obozie czwartym meldują się około 13. Przygotowują się do ataku szczytowego, który podejmą po odpoczynku.
Niedziela 17 lutego jest słoneczna, w obozie czwartym termometr pokazuje minus 36 stopni Celsjusza. Wielicki i Cichy wychodzą z obozu o 7.15. Wielicki wspina się w okularach spawalniczych, bo zabrakło dla niego wyprawowego sprzętu. – W 1980 r. byłem tylko małym pionkiem na tej wyprawie. Trafiłem tam z listy rezerwowej – wyjaśnia.
W tym samym czasie z CI do CIII wychodzą Krzysztof Cielecki i Maciej Pawlikowski, którzy mają zabezpieczać duet atakujący szczyt. W bazie napięcie, wszyscy przy radiostacji czekają na wiadomości od Wielickiego i Cichego. O 14.30 ze szczytu nadchodzi wiadomość o zdobyciu Everestu.
– Halo, baza! Halo, Andrzej! Czy nas słyszycie? – to głos Wielickiego. Nagranie tej radiotelefonicznej rozmowy przejdzie do historii.
– Tak, gdzie jesteście? Halo, halo! – odpowiada baza.
– A zgadnijcie?!
– Halo! Halo!
– Na szczycie. Jesteśmy na szczycie!!!
– Zwycięstwo, rekord pobity! Gratuluję wam! – mówi Zawada.
– To dzięki wam wszystkim w bazie, w Katmandu, w kraju – podkreśla Cichy i dodaje. – Strasznie tu zimno, trudno... Gdyby to nie był Everest, chybabyśmy nie weszli.
– Bardzo się boimy zejścia, straszne nawisy. Będziemy uważać... – dodaje Wielicki.
Potem Wielicki robi zdjęcia Cichemu. – Udało mi się zrobić jedno, potem zamarzła mi migawka. Krzysiu zrobił jedno, na którym nic nie widać. Jest takie rozmazane – jak wyjął aparat, okazało się, że obiektyw był zaszroniony. Dmuchnął na to i popsuł jeszcze bardziej, przetarł palcem i tyle wyszło, że jestem rozmazaną plamą na szczycie, a Krzysiu ma dobre zdjęcie – mówi Cichy.
Na szczycie zostawiają poświęcony przez Jana Pawła II różaniec, pamiątkę rodzinną, którą dostali od matki Stanisława Latałły. Ten młody filmowiec zginął w 1974 r. podczas wyprawy na Lhotse.
Cichy zbiera kilka kamyków. Wielicki zawiesza na metalowym trójnogu, ustawionym tu wcześniej przez Chińczyków, termometr do pomiaru minimalnej temperatury. Potem wkłada do torebki garść śniegu dla naukowców w Polsce, którzy badają zanieczyszczenie w Himalajach. Ze szczytu znoszą także słynną kartkę, którą zostawiła poprzednia, jesienna wyprawa. Ray Genet, nigdy nie dotarł do bazy, zmarł z wycieńczenia w nocy po zdobyciu góry. To był jego ostatni żart: For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA (Jeśli chcesz się dobrze zabawić – zadzwoń do Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA) – To był kontakt do domu uciech dla panów – tłumaczy Wielicki.
Zaczynają schodzić. Według himalaistów zejście jest o wiele bardziej niebezpieczne niż wejście. Wycieńczeni wysiłkiem i brakiem tlenu, a jednocześnie odprężeni zwycięstwem wspinacze popełniają wtedy najwięcej błędów.
– Musieliśmy skupić się na zejściu. To bardzo mocno w nas tkwiło. Pamiętam słowa Andrzej Zawady „uważajcie chłopcy w tym zejściu”, a ja z takim zawieszeniem głosu powiedziałem "do zobaczenia Andrzej, do zobaczenia – wyjaśnia Cichy. Schodzą, a po drodze mijają zamarznięte zwłoki Hannelore Schmatz, partnerki Geneta. Towarzyszyła mu do końca.
Do namiotu na Przełęczy Południowej Leszek Cichy wczołguje się pierwszy. Wielicki z powodu odmrożeń idzie wolniej, zmaga się też z wichurą, słabo widzi, wreszcie odnajduje namiot. Pół nocy Wielicki spędza, ratując palce przed amputacją. Następnego dnia obaj są kompletnie wycieńczeni. Zejście do obozu III zajmie im znacznie dłużej niż wejście. Tam czekają już na nich koledzy z ciepłą herbatą.
Tymczasem w bazie radość. Świat już wie o wielkim sukcesie. 17 lutego o 15.00 Bogdan Jankowski drogą radiową przekazuje do Polski informację o zdobyciu Everestu. Andrzej Zawada poleca wysłanie depeszy. O 17.15 wiadomość dociera do Andrzeja Wawrzyniaka, polskiego ambasadora w Katmandu. Radosną wiadomość podaje w świat Polska Agencja Prasowa, mimo że pierwszeństwo tej informacji ma Reuters. Tak w ogóle, pierwsi o zdobyciu Everestu powinni się dowiedzieć ludzie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Królestwa Nepalu, ale 17 lutego jest dniem wolnym. Wybucha mały skandal dyplomatyczny. Król Nepalu otrzymuje później od Andrzeja Zawady jeden z czekanów, który był na szczycie Everestu.
Do bazy pod Everestem oraz centrali Polskiego Związku Alpinizmu nadchodzą setki depesz z gratulacjami, między innymi i taka: "Cieszę się i gratuluję sukcesu moim Rodakom, pierwszym zdobywcom najwyższego szczytu świata w historii zimowego himalaizmu. Życzę Panu Andrzejowi Zawadzie i wszystkim uczestnikom dalszych sukcesów w tym wspaniałym sporcie, który tak bardzo ujawnia »królewskość« człowieka, jego zdolność poznawczą i wolę panowania nad światem stworzonym. Niech ten sport, wymagający tak wielkiej siły ducha, stanie się wspaniałą szkołą życia, rozwijającą w Was wszystkie wartości ludzkie i otwierającą pełne horyzonty powołania człowieka. Na każdą wspinaczkę, także tę codzienną, z serca Wam błogosławię" – napisał Jan Paweł II.