Rzut monetą
Obecnie to może nie mieścić się w głowie, jednak kilkadziesiąt lat temu nie wymyślono jeszcze rzutów karnych. Zadecydował o tym dopiero 1968 roku i kuriozalna sytuacja z mistrzostw Europy we Włoszech.
Euro 2020 - SERWIS SPECJALNY
5 czerwca reprezentacja ZSRR mierzyła się w półfinale z Włochami. Zarówno regulaminowy czas gry, jak i dogrywka, nie przyniosły rezultatu. W związku z tym jedynym, co pozostało (według panujących wówczas zasad) było wyłonienie zwycięzcy za pomocą... rzutu monetą.
O tym, kto zagra w finale, miał zadecydować ślepy traf. Problem w tym, że żaden z arbitrów nie palił się do tego, by w ten dziwny sposób wyłonić zwycięzcę. Zadania podjął się w końcu Senor Pujols, hiszpański oficjel UEFA.
Kolejny problem dotyczył monety, którą miała wyłonić szczęśliwą drużynę. Kapitan Rosjan Albert Szesternow miał obiekcje dotyczące hiszpańskiej pesety i dolara, na rubla nie zgodził się z kolei prezes włoskiej federacji. Kompromisem stał się holenderski gulden, a cała procedura została przeprowadzona w szatni, w gronie sędziów, kapitanów i wysłanników UEFA.
01:20 kowalczuk.mp3 Nastroje we włoskim obozie przed meczem Włochy - Turcja sprawdził rzymski korespondent Piotr Kowalczuk (IAR)
Szersternow wybrał "orła", kapitan Włochów Giacinto Fachetti musiał zadowolić się "reszką". Los okazał się szczęśliwy dla piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego, którzy awansowali do finału, w którym okazali się lepsi od Jugosławii.
Co ciekawe, w ostatnim meczu turnieju także był remis. Wynik 1:1 po dogrywce spowodował powtórzenie spotkania dwa dni później - rzut monetą na szczęście nie dotyczył decydującego spotkania tego turnieju.
Karny Antonina Panenki
Trzeba przyznać, że niewiele elementów piłki nożnej budzi tak ogromne emocje jak rzuty karne. Zachowanie żelaznych nerwów i popisanie się precyzją w momencie, w którym ważą się losy meczu, to wyzwanie. Tym większe, że pudło może ciągnąć się za piłkarzami przez lata.
– To jest bitwa psychologiczna. Strzelający mierzy się z bramkarzem. To ważne, żeby dobrze mu się dotąd układało w meczu. Wtedy w siebie wierzy. Trzeba być przekonanym, że się strzeli. Jeżeli masz obawy, nie jesteś pewny, lepiej nie strzelaj. Kto ma mocniejsze nerwy, zawodnik czy bramkarz, ten wygrywa - mówił Antonin Panenka, którego wykonanie rzutu karnego zapisało się na stałe w historii. Kto jak kto, ale akurat on doskonale wiedział, co mówi.
W 1976 roku, na turnieju w Jugosławii, Czechosłowacy mierzyli się w finale z RFN. Po dogrywce było 2:2 i mistrza miały wyłonić rzuty karne. W pierwszych trzech próbach obie ekipy były bezbłędne. W czwartej pomylił się Uli Hoeness. Do piłki podszedł Antonin Panenka, który stanął oko w oko z legendarnym Seppem Maierem.
Karne wykonywane "Panenką" stały się wyrazem boiskowej pewności siebie i kunsztu. Widzieliśmy je w różnych wykonaniach, zarówno tych widowiskowych i zakończonych sukcesem, jak i koncertowo zepsutych.
Do wyczynu Panenki na mistrzostwach Europy przepięknie nawiązał Andrea Pirlo, który postanowił ukarać próbującego wyprowadzić go z równowagi Joe Harta.
To zdecydowanie nie był dobry dzień Anglika, którego drużyna w 2012 roku musiała uznać wyższość Włochów w ćwierćfinale polskiego Euro.
Mecz Zidane'a z Portugalią
Zinedine Zidane był piłkarzem niepowtarzalnym. Pozorna niedbałość, wizja gry, niesamowity balans ciałem, podania, których nie potrafili przeczytać nawet najlepsi rywale i finezja w grze - to tylko część geniuszu Francuza.
Obecny trener Realu Madryt rozegrał wiele zjawiskowych spotkań, jednak ten mecz z Portugalią w pełni pokazuje jego najlepsze boiskowe cechy.
W półfinale turnieju w 2000 roku Francuzi wyeliminowali Portugalczyków w dramatycznych okolicznościach, wygrywając 2:1 w dogrywce. Decydującego gola zdobył właśnie Zidane.
Wszystkiemu towarzyszyła ogromna awantura i wściekłe protesty Portugalczyków, które kosztowały Abela Xaviera, defensora, który zagrał ręką w polu karnym, pół roku wykluczenia.
W finale ograli Włochów i mogli cieszyć się ze złotych medali. Gdyby nie legenda Realu Madryt, trudno powiedzieć, czy udałoby się tego dokonać.
Źródło: YouTube
Hat-trick Davida Villi w meczu z Rosją
To był pierwszy mecz "La Furia Roja" na mistrzostwach w 2008 roku. Hiszpanie byli bezlitośni dla rywali, a koncertowe spotkanie rozegrał David Villa, który trzy razy pokonał Igora Akienfiejewa.
W całym turnieju piłkarze Luisa Aragonesa mieli problemy tylko z Włochami, których w ćwierćfinale wyeliminowali po rzutach karnych. Zasłużenie zdobyli mistrzostwo Starego Kontynentu, rozpoczynając cztery lata, w których dominowali w światowej piłce.
Dwa lata później wygrali mundial w RPA, a następnie obronili tytuł na polsko-ukraińskim Euro 2012.
Wolej Marco van Bastena
W 1988 roku holenderski napastnik był jednym z najbardziej obiecujących zawodników swojego pokolenia, kimś, kto mógł panować przez lata i straszyć wszystkich golkiperów globu.
Turniej w RFN miał jedną, wiodącą gwiazdę, i był nią właśnie Marco van Basten, najważniejsza postać holenderskiej drużyny, która sięgnęła wówczas po złoto.
23-letni wówczas van Basten najpierw zdemolował angielską defensywę, wbijając jej trzy gole, później, już w półfinale, odprawił z kwitkiem gospodarzy, trafiając na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry.
W finale jednak przebił samego siebie, zdobywając jednego z najpiękniejszych goli w historii mistrzostw Europy. Nie trzeba chyba dodawać, że był to gol na wagę złotego medalu.
Sensacje Danii i Grecji
W 1992 roku Duńczycy wygrali turniej, na który nie awansowali. Wokół wydarzeń, które towarzyszyły ekipie przed i podczas imprezy, narosło wiele legend, z których oczywiście nie wszystkie są prawdziwe, faktem jednak jest, że jest to jedna z najbardziej zaskakujących historii, które miały miejsce w historii mistrzostw Europy.
Wojna w Jugosławii sprawiła, że zespół z Bałkanów został wykluczony z turnieju (w eliminacjach do turnieju wyprzedził... Danię), w jego miejsce wskoczyli właśnie skandynawscy piłkarze. Plotki o tym, że podobne wydarzenie może mieć miejsce, krążyły już wcześniej, ale nie wszyscy z duńskiej ekipy wierzyli w ten scenariusz.
Czytaj także:
Trener Duńczyków przyznawał po meczu finałowym, że na czas turnieju miał zaplanowany remont kuchni. Niektórzy zawodnicy mówili, że grali bez jakichkolwiek nerwów, ponieważ nikt niczego od nich nie oczekiwał. To, że zawodnicy byli ściągani na imprezę z plażowych leżaków, nie było do końca prawdą - większość graczy pozostawała w treningu, mieli za sobą towarzyskie spotkania. Ale rzeczywiście, o tym, że zagrają w Szwecji, dowiedzieli się oficjalnie na dziesięć dni przed meczem otwarcia.
Duńczycy najpierw awansowali z wyjątkowo trudnej grupy, w której grali z gospodarzami oraz Francją i Anglią. W związku z tym, że o tytuł walczyło tylko osiem drużyn, reprezentacja trafiła od razu do półfinału, gdzie zmierzyła się z Holandią.
Po zaciętym meczu, który zakończył się remisem, nastąpiły rzuty karne. Tam Peter Schmeichel obronił jedenastkę wykonywaną przez Marco van Bastena i dał swojej drużynie przepustkę do meczu o złoto.
W finale Niemcy, faworyci do złota, mieli przewagę, kapitalnie bronił jednak Schmeichel, a jego koledzy korzystali z broni, która okazała się zabójcza dla tych rywali - błyskawicznych kontrataków. W osłupienie rywali wprawił John Jensen, który potężnym strzałem z narożnika pola karnego wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. 11 minut później decydujący cios zadał Vilfort, który nabrał obrońców i przymierzył w krótki róg. Piłka odbiła się od słupka i powędrowała do bramki. Pierwsze w historii złoto mistrzostw Europy dla Duńczyków stało się faktem.
O ile Duńczycy mieli wówczas w swoim składzie kilku naprawdę świetnych zawodników, jak choćby Schmeichel czy Brian Laudrup (jego brat, Michael, był skłócony z selekcjonerem i rzeczywiście wybrał wakacje zamiast turnieju), to trudno powiedzieć to samo o Grecji, która w 2004 roku przebiła wyczyn Skandynawów.
Czy to największa sensacja w historii wielkich turniejów? Trudno to wykluczyć. Grecy, którzy w grupie mierzyli się z gospodarzami, czyli Portugalią, Hiszpanią i Rosją, byli skazywani na pożarcie. Szczytem marzeń miało być wyjście z grupy, tymczasem już w meczu otwarcia zawodnicy Otto Rehhagela ograli 2:1 Portugalczyków. Jednorazowy wybryk? Cóż, okazało się, że to był dopiero początek.
Niemiecki trener nie miał do dyspozycji wirtuozów, kluczowi zawodnicy na tym turnieju, jak Karagounis, Dellas czy Charisteas, było rezerwowymi w klubach. Miał jednak drużynę, która realizowała jego założenia. Można mówić, że Grecy grali futbol toporny, oparty na defensywie, długich piłkach na Charisteasa, stałych fragmentach gry i wybijaniu rywali z uderzenia. Ale okazało się, że nikt w fazie pucharowej nie znalazł na nich sposobu.
Wszystkie mecze do końca turnieju wygrali 1:0, pokonując kolejno broniącą tytułu Francję, szalenie mocnych wówczas Czechów i po raz drugi na tej imprezie Portugalię. Niesamowite.
Ricardo zdejmuje rękawice
Euro 2004 zdecydowanie miało swoje momenty, jednak mecz Anglii z Portugalią był najbardziej pasjonującym bojem tego turnieju.
Cztery lata wcześniej obie ekipy spotkały się w fazie grupowej, "Trzy Lwy" prowadziły już 2:0, jednak ostatecznie przegrały 2:3. Wyspiarze mieli tu rachunki do wyrównania.
Zaczęło się od przepięknego trafienia Michaela Owena, który popisał się sytuacyjnym uderzeniem z trudnej pozycji. Siedem minut przed końcem wyrównał Postiga, doprowadzając do dogrywki. W niej padł nieuznany gol Sola Campbella. W 110. minucie Rui Costa przebiegł kilkadziesiąt metrów i z linii szesnastego metra strzelił nie do obrony. Anglicy rzucili się do odrabiania strat, udało się to dzięki trafieniu Lamparda. O tym, kto zagra w półfinale, zadecydować miały rzuty karne.
Koszmarnie przestrzelili Beckham i Rui Costa, inni gracze zachowali więcej zimnej krwi. Do szóstej próby podszedl Darius Vassell. Broniący portugalskiej bramki Ricardo zdjął bramkarskie rękawice, wparywał się w napastnika, stojąc na linii bramkowej. Chwilę później wyczuł intencje strzelca i odbił piłkę. Ale to nie był koniec. Golkiper ruszył po piłkę i ustawił ją na jedenastym metrze. Mocnym i precyzyjnym uderzeniem nie dał szans Davidovi Jamesowi.
Złoty gol Bierhoffa
Na Euro 1996 po raz pierwszy zastosowano regułę "nagłej śmierci", która zakładała, że pierwszy gol zdobyty w dogrywce oznaczał koniec meczu. Na to, by zasada ta znalazła zastosowanie, trzeba było jednak trochę poczekać - do finałowego starcia aż czterokrotnie po 90 minutach był remis. Tyle tylko, że w dogrywkach bramki nie padały, a spotkania rozstrzygały serie jedenastek.
W finale Niemcy mierzyli się na Wembley z Czechami. Do siatki trafiali Berger i Oliver Bierhoff. Dogrywka nie zdążyła jeszcze na dobre rozgrzać kibiców, kiedy niemiecki napastnik w 95. minucie dostał piłkę w polu karnym. Zdołał obrócić się mimo asysty obrońców i uderzyć lewą nogą. Piłka rykoszetowała, przeszła po rękach bramkarza, odbiła się od słupka i wpadła do siatki. Było po wszystkim, Niemcy zostali mistrzami Europy.
Poza Balotellego
Określenie Mario Balotellego jako ekscentryka wydaje się niewystarczającym opisem piłkarza, który potrafił zachwycać, ale też sprawiać, że kibice klubów, w których grał, mogli wyrywać sobie włosy z głowy.
Balotelli, który w wieku 30 lat znalazł się na peryferiach wielkiej piłki, ma w swoim CV wielkie kluby. Bez wątpienia potrafił zachwycać, jednak w parze z talentem nie poszła psychika.
Napastnik znalazł się w kadrze na rozgrywane w Polsce i na Ukrainie Euro 2012. W całym turnieju zdobył trzy gole, w tym dwa w półfinale rozgrywek, w którym Włosi mierzyli się z Niemcami. To jednak nie gole czy dyspozycja piłkarza sprawiła, że został jedną z ikon tego turnieju.
Po drugim golu, który prawie przedziurawił siatkę niemieckiej bramki, Balotelli celebrował w wyjątkowy sposób i błyskawicznie stał się bohaterem niezliczonych memów, które podbiły internet.
Cristiano - trener
Jeśli chodzi o osiągnięcia klubowe, to Cristiano Ronaldo należy do największych, liczba jego trofeów jest imponująca. Z reprezentacją jednak nie było już tak kolorowo. Portugalia miewała świetne drużyny, jednak mimo wszystko trudno było w niej widzieć faworyta na wielkich turniejów.
Kiedy ostatni raz wielki sukces był na wyciągnięcie ręki, świat obiegły nagrania płączącego CR7, dopiero wchodzącego na futbolowe salony. Mowa o 2004 roku, kiedy Grecy sensacyjnie wygrali Euro w Portugalii. Mijały lata, a rewelacyjny skrzydłowy Manchesteru United rozwijał się, bił kolejne rekordy, trafił do Realu Madryt, by tam seryjnie wygrywać Ligę Mistrzów. Z kadrą jednak wciąż mógł czuć niedosyt. Aż do 2016 roku.
Kapitan reprezentacji Portugalii uratował swój zespół w meczu z Węgrami, przyczynił się do zwycięstw nad Chorwacją i Walią. Ale już na początku finału doznał urazu, który wykluczył go z gry. Nie zamierzał jednak biernie przyglądać się rozwojowi wypadków i nad wyraz aktywnie wspierał kolegów, robiąc konkurencję trenerowi Fernando Santosowi.
Ostatecznie Portugalczycy sięgnęli po złoty medal, w finale wygrywając 1:0 po golu Edera. Pierwszym w meczu o stawkę, którego napastnik zdobył w kadrze...
Od euforii do łez
W 2008 roku Turcja mierzyła się z Chorwacją w spotkaniu, którego stawką był półfinał turnieju w Austrii i Szwajcarii. Obie ekipy nie były uznawane za faworytów, jednak spisywały się nadzwyczaj dobrze.
Spotkanie nie było wybitne, piłkarze z Bałkanów stworzyli sobie więcej okazji, jednak brakowało im skuteczności. Regulaminowy czas gry nie przyniósł goli, w dogrywce także nie działo się zbyt wiele, wydawało się, że rzuty karne są nieuchronne.
Kiedy w 119. minucie do siatki trafił jednak Ivan Klasnić, chyba nikt nie wyobrażał sobie, ze wypuszczą z rąk wygraną. Radość Chorwatów trwała jednak tylko trzy minuty, a w ostatniej akcji meczu wyrównał Senturk. Zrozpaczeni piłkarze Slavena Bilicia byli zdruzgotani i chwilę później przegrali pojedynek w rzutach karnych. Trudno o większą dawkę dramatyzmu.
Czytaj także:
ps