Kazimierz Marcinkiewicz, premier rządu PiS w latach 2005 - 2006 złożył zeznania przed sejmową Komisją Śledczą ds. nacisków.
W wolnej wypowiedzi przedstawił tło powstania rządu i atmosferę pracy. W moim przekonaniu nie miało miejsca żadne zdarzenie, które mogłoby zainteresować komisję - powiedział. Wyjaśnił, że został premierem, bo wewnątrzpartyjne badania wskazywały, że gdyby Jarosław Kaczyński został szefem rządu, to jego brat przegrałby rywalizację o fotel prezydencki z Donaldem Tuskiem. "Miałem już doświadczenie rządowe i byłem osobą najbardziej zbliżoną poglądami do P.O., mogłem więc przyciągnąć więcej głosów elektoratu Platformy wyborach prezydenckich" - mówił.
Były dwa wydarzenia, które mogłyby zainteresoać komisję,ale badające je słyżby nie zanlazły żadnych uchybień - mówił. Pierwsze, w grudniu 2005 r. Wtedy szef ABW Witold Marczuk poinformował go, że prezydent-elekt Lech Kaczyński posprosił o dokumenty dotyczące Marcinkiewicza. Ten odmówił i mnie o wszystkim poinformował. Podjął działania zgodne z prawem. Zdziwiłem się jednak, że prezydent poprosił o te dokumenty - mówił Marcinkiewicz. Byłoby prościej gdyby porozmawiał ze mną. Drugie wydarzenie miało- jego zdaniem miało miejsce wiosną 2006 r. Ówczesny minister sprawiedliwości (Zbigniew Ziobro-przyp.red.)przekazał akta prokuratorskie persesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ta sprawa również była badana i też nie znaleziono żadnych uchybień - mówił.
Ujawnił, że 10 lipca 2006 r. Komitet Polityczny PiS jednogłośnie - na wniosek Jarosława Kaczyńskiego - cofnął mu rekomendację na szefa rządu bez przedstwienia uzasadnienia. Rozmawiałem na ten temat z Jarosławem Kaczyńskim. Powiedziałem, że złożę dymisję - tłumaczył były premier. Jarosław Kaczyński bardzo się ucieszył.
Czyli do końca nie pozanał pan powodów swego odwołania - pytał poseł Krzysztof Bejza z P.O. Nie poznałem - przyznał Marcinkiewicz. Dodał, że ś.p. Lech Kaczyński zawsze uważał, że to jego brat powinien być premierem.
W dalszej części powiedział, że z jego wiedzy wynika, że nie był podsłuchiwany. Jednak po dłuższej chwili zastanowienia powiedział, że raz uzyskał informację, że ktoś z kim rozmawiał był posłuchiwany. Jego zdaniem nie było to ważne zdarzenie.
Przyznał, że wiedział, iż ktoś zna treść rozmów, które prowadził z różnymi osobami. Nie kładł bym tego jednak na karp podsłuchów - mówił. Dodał, że jego asystent był szczegółowo odpytywany, również o jego życie prywatne, przez Adama Lipińskiego, wiceprezesa PiS i ówczesnego sekretarza stanu w kancelarii premiera. Komisja chciała poznać nazwisko tego asystenta. Kazimierz Marcinkiewicz powiedział, że jest to wiedza, którą można sprawdzić. Odmowę podania nazwiska asysytenta uzasadnił ochroną "młodego, dobrze pracującego człowieka".
Marcinkiewicz powiedział, że jest przekonany, że gdy był premierem nie były zbierane haki na polityków opozycji
Danuta Zaczek - IAR - Radio Parlament