Radio Parlament
Section01

"Parytety to dyskryminacja"

migracja
migrator migrator 18.02.2010

Dziś Sejm rozpatrzy zgłoszony przez organizatorki Kongresu Kobiet obywatelski projekt zmian we wszystkich ordynacjach wyborczych, który miałby wprowadzić 50-procentowy parytet płci na listach wyborczych. Projekt ma niewielkie szanse powodzenia. Za projektem chce głosować jedynie Lewica, przeciw są PiS i PSL. PO zamierza przedstawić własne propozycje w tej sprawie - prawdopodobnie Platforma zgłosi poprawkę wprowadzającą 30-procentową kwotę zamiast parytetu.

Pomysł wprowadzenia parytetów krytykuje publicystka Liliana Sonik. „Parytety to dyskryminacja, bo wprowadzają kategoryzację zamiast kryterium merytorycznego” – mówi działaczka opozycji antykomunistycznej w wywiadzie.

PAP: Dlaczego jest pani przeciwna ustawie parytetowej?

Liliana Sonik: Przez wiele lat walczyliśmy, by człowiek był podmiotem prawa i wreszcie to wywalczyliśmy. Przez wprowadzenie demokracji parytetowej cofniemy się znowu do sytuacji, gdy podmiotem prawa stają się grupy. Mieliśmy już demokrację szlachecką, demokrację, która nie uwzględniała kobiet, demokrację ludową - to wszystko się nie sprawdza. Każde rozróżnienie mści się bardzo gorzko.

Czy parytety można więc przewrotnie rozumieć jako dyskryminację?

Tak, bo wprowadzanie kategoryzacji zamiast kryterium indywidualnej zasługi czy kryterium merytoryczności. To dyskryminacja.

Parytety obowiązują jednak w wielu krajach europejskich, np. we Francji.

Rzeczywiście obowiązują w niektórych krajach, ale dotyczy to głównie tych państw, w których historycznie kobiety nie były aktywne. We Francji efekty obowiązywania parytetów są znikome albo ich nie ma, bo wszystkie partie - od lewicy do prawicy - wolą płacić kary (dostawać mniejsze dotacje) niż realizować tę zasadę. We Francji bardzo wiele feministek opowiedziało się przeciwko parytetom. Kobiety nie są specjalnie zainteresowane polityką. W życiu polityka, który poważnie traktuje swoje zadania, nie ma sobót i niedziel czy regularnych wolnych wieczorów. To jest po prostu niezwykle pracochłonne zajęcie. Kobiety wolą być bliżej swoich rodzin. Angażują się w politykę wtedy, gdy nie koliduje to z ich obowiązkami domowymi i życiem rodzinnym. Widać to w samorządach, gdzie jest ich mnóstwo wśród sołtysek, wójtów. Polityka samorządowa przyciąga kobiety, bo jest tam większa decyzyjność, jest mniej gry politycznej. Kobiety są bardzo konkretne i na tych niskich poziomach polityki, które często niesłusznie otoczone są pogardą, są i się realizują.

Jednak jest sporo kobiet, które chciałyby zostać posłankami czy senatorami i nie mogą, bo nie trafiają na listy.

Ale bez tego lewarka parytetowego poradziły sobie i Hanna Suchocka, i Zyta Gilowska, i Margaret Thatcher, i Angela Merkel, a także wiele innych kobiet. Kobiety dostają się do polityki, nie musimy tego przyspieszać. Kobiety nie są w gorszej pozycji w tym zakresie niż np. ludzie starsi. Jeśli parytet zostanie wprowadzony, może uruchomić się lawina: skoro kobiety mają dysponować taką protezą, to dlaczego prawa do niej nie mają ludzie starsi albo niepełnosprawni czy inne grupy narodowościowe i społeczne?

Czy pani zdaniem wystarczyłyby deklaracje partii o liczbie kobiet na listach?

Nie mam nic przeciwko swobodnym deklaracjom poszczególnych partii co do liczby kobiet na listach. To nie rujnuje prawa, tu nadal podmiotem prawa jest człowiek. Całe nasze prawo, i słusznie, oparte jest na prawach człowieka, czyli na prawach jednostki, a nie na prawach grup.

PAP, Informacyjna Agencja Radiowa (IAR)

Section02
Section03
Section04