Wyliczanki "poległych z honorem" nie sposób nie zacząć od Gruzji, która na Euro gościła po raz pierwszy. - W grupowych meczach z Portugalią, Czechami i Turcją damy z siebie wszystko. Na pewno się nie poddamy - zapewniał przed startem mistrzostw trener Willy Sagnol i słowa dotrzymał.
To właśnie byłemu znakomitemu obrońcy Bayernu Monachium oraz szalonemu ofensywnemu duetowi Kwaracchelia - Mikautadze ekipa znad Morza Czarnego w największej mierze zawdzięcza swój sukces. Spory udział miała też... Portugalia, która w ostatnim meczu fazy grupowej zagrała na pół gwizdka, pozwalając Gruzinom na niespodziewany awans.
Na Hiszpanię Kwaracchelia i spółka okazali się jednak "za krótcy". Nie znaczy to jednak, że "La Roja" nie miała w tym meczu pewnych problemów z nieobliczalną ekipą Sagnola. Do przerwy było 1:1, jednak po zmianie stron Gruzini z każdą minutą tracili siły i ostatecznie zostali rozbici 1:4. W kraju zostali jednak powitani jak zwycięzcy - nie zabrakło nawet autobusu z odkrytym dachem!
Pechowi "bliźniacy"
W podobnych nastrojach do kraju wracali piłkarze notorycznie mylonych ze sobą państw, a więc Słowacji i Słowenii. Oprócz niemal bliźniaczej nazwy czy flagi na Euro 2024 połączyła je gorzka historia rozbudzonych i w brutalny sposób zawiedzionych nadziei.
W 94. minucie meczu z Anglią Słowacy prowadzili 1:0 po golu Schranza. "Synowie Albionu" naciskali, ale wszystko wskazywało na to, że nasi południowi sąsiedzi dowiozą korzystny wynik. "Nie strzelą, nie ma szans" - powiedział komentator Mateusz Święcicki tuż przed wrzutem z autu, po którym piłka trafiła do Jude'a Bellinghama. Jednak strzelili, a w dogrywce Słowaków dobił Harry Kane.
Podopieczni trenera Francesco Calzony mają prawo czuć niedosyt - na początku spotkania mogli wbić Anglikom nawet trzy gole, ale zawiodła skuteczność. Ta zaszwankowała również u Słoweńców, którzy mieli na widelcu Portugalię. W dogrywce, po koszmarnym błędzie Pepego, sam na sam z Diogo Costą wyszedł Benjamin Sesko, jednak górą był golkiper "Selecao". W rzutach karnych bramkarz Porto był bezbłędny, a Słoweńcy pojechali do domu. Po meczu selekcjoner Matjaz Kek nie owijał w bawełnę.
- Piłkarze są smutni, ale w tej chwili żałosne byłoby mówić o tym, jakimi to oni nie są bohaterami. Nie, to gracze, którzy stworzyli kulturę reprezentacji, której brakowało nam w Słowenii. Udowodnili - nawet ci, którzy nie wystąpili w tych meczach - co to znaczy grać dla słoweńskiej drużyny narodowej - podsumował.
Koniec galopu czarnych koni
Zupełnie inna była historia Austriaków, którzy do 1/8 finału przystępowali w roli nieznacznych faworytów. Ekipa trenera Ralfa Rangnicka wygrała jedną z dwóch "grup śmierci", wyprzedzając Francję, Holandię i Polskę. Przy tym Austriacy prezentowali dynamiczny i świetnie zorganizowany futbol, budząc uznanie wielu ekspertów.
W meczu z Turcją również przeważali. Spotkanie zakończyli z przewagą we wszystkich istotnych statystykach poza jedną - liczbą zdobytych bramek. Dublet obrońcy Meriha Demirala po centrach Ardy Guelera i kapitalna interwencja Merta Gunoka po strzale Christopha Baumgartnera zatrzymały galop czarnego konia Euro.
Do tego miana aspirowali także Duńczycy, którzy podobnie jak Austriacy nie mieli w składzie wielkich gwiazd, ale byli bardzo dobrze ułożoną i niewygodną dla rywali drużyną. Przekonali się o tym Niemcy, których serca stanęły w 48. minucie, gdy do siatki Manuela Neuera trafił Joakim Andersen. Gol został jednak anulowany z powodu centymetrowego ofsajdu, a kilka minut później defensor Crystal Palace sprokurował rzut karny i "Die Mannschaft" odzyskali kontrolę nad spotkaniem.
Okrągłe zero
Pozostałe trzy drużyny, które pożegnały się z Euro na etapie 1/8 finału, nie pozostawiły po sobie dobrego wrażenia. Trudno winić o to Rumunów, rozbitych przez Holandię 0:3. Dla ekipy trenera Eduarda Iordanescu samo wyjście z grupy było nie lada osiągnięciem, a efektowne zwycięstwo nad Ukrainą okraszone cudownym golem Stanciu pozwoli zachować kibicom miłe wspomnienia.
O pozytywnych odczuciach nie może być mowy w przypadku Belgów, którzy pokpili sprawę już w fazie grupowej, w kiepskim stylu zajmując dopiero drugą lokatę. Mecz z Francją kreowany na hit zawiódł, a "Czerwone Diabły" przez lwią część spotkania koncentrowały się jedynie na desperackiej obronie. Obrazu klęski dopełnił sfrustrowany Kevin De Bruyne, który podczas konferencji prasowej pod nosem nazwał dziennikarza głupkiem.
Najwięcej goryczy jest jednak we Włoszech. Obrońcy tytułu byli absolutnie bezradni w przegranym bez walki 0:2 starciu ze Szwajcarią, udowadniając, że złote pokolenie triumfu z 2021 roku dawno już odeszło w cień. Wbrew woli kibiców i większości mediów stanowisko zachował krytykowany trener Luciano Spalletti. Wydaje się, że ta decyzja włoskiej federacji pogorszyła nastroje w Italii jeszcze bardziej.
Czy to koniec niespodzianek?
"Helweci" obok Turcji są więc jedyną drużyną z drugiego szeregu, jaka pozostała w walce o medale mistrzostw Europy. Szwajcarzy zmierzą się z niemrawymi Anglikami, a ekipa znad Bosforu zagra o półfinał z Holandią. Szanse na sensacyjnego finalistę są więc całkiem spore, a Euro 2024 może stać się imprezą niespodzianek nie tylko na etapie fazy grupowej!
<<< TERMINARZ I WYNIKI EURO 2024 >>>
1/4 finału Euro 2024
Czytaj także:
Euro 2024 na antenach Polskiego Radia i w specjalnym serwisie polskieradio.pl/Euro2024
bg/wmkor