Chodzi oczywiście o Macieja Maleńczuka, który w latach 80. zarabiał wykonując amerykańskie bluesy na ulicach m.in. w Krakowa, Warszawy, Poznania i Trójmiasta. Artysta wprawdzie już dawno przestał wycierać plecami tynki miejskich kamienic i obwołał się najpierw "Chrystusem polskiego rocka" potem został gwiazdą estrady, jednakże 7-letnie doświadczenie ulicznego śpiewaka w dużym stopniu zadecydowało o jego późniejszej karierze.
Jak zdradził w jednym z wywiadów początkowo śpiewał głównie po angielsku, lub "norwesku", gdyż pieśni w tym języku w ulicznej akustyce brzmiały po prostu głośniej. Z czasem do bluesowych akordów muzyk zaczął dopisywać swoje własne wzięte z życia teksty. Wiele z pieśni, które spacerujący po ulicy Floriańskiej turyści nagradzali monetą, trafiło później na pierwszą solową płytę Maleńczuka zatytułowaną "Pan Maleńczuk". Artysta oficjalnie pożegnał ulicę w 1990 roku.
Hołd innej krakowskiej legendzie grania na świeżym powietrzu Maleńczuk złożył na debiutanckiej płycie grupy Homo Twist. W utworze "Miasto Kraków" enfant terrible podwawelskiej bohemy śpiewa "póki Stefan gra na skrzypcach póty będę miał nadzieję". Chodzi oczywiście o słynnego muzyka Stefana Dymitra. Niewidomy i beznogi wirtuoz skrzypiec swą przejmującą grą przez lata wzruszał przechodniów w Kowarach, Jeleniej Górze, a w końcu na stałe wpisał się w pejzaż grodu Kraka.
Cygański muzyk samouk, ze względu na niesprawną prawą rękę trzymał instrument w charakterystyczny sposób, prawą ręką za gryf opierając skrzypce na brzuchu. Mimo tych przeciwności losu Dymiter osiągnął niezwykłą wprawę i wyczucie w grze stając się jednym z symboli Krakowa. Potwierdzeniem jego olbrzymiego talentu było zaproszenie na koncert do Filharmonii Krakowskiej gdzie ten nie znający nut artysta na scenie nie ustępował kształconym muzykom. Skrzypek Stefan na zawsze zniknął z ulicy Floriańskiej w roku 2002. Muzyka pochowano na cmentarzu w rodzinnych Kowarach.
Żywą legendą ulicznego grania jest Witold Szymański lepiej znany jako Pan Witek gość z Atlantydy. Widok jego charakterystycznego kapelusza i kowbojskiej kurtki z frędzlami od lat dodaje otuchy spacerowiczom sopockiego monciaka, warszawskiej "Patelni" (placyk przy Metrze Centrum) czy emigrantom w dalekim Dublinie. Pan Witek z mikrofonem przyklejonym do koszuli i gitarą akustyczną zasłynął z pieprznych, sowizdrzalskich parodii największych polskich i światowych przebojów ("Pękła mi nera od wódy" na melodię "Guantanamera" czy "Mój koń nie mieści mi się w dłoń" na melodię słynnej "Ballady bieszczadzkiej"). Część z piosenek trafiła na wydaną w 2000 roku nakładem firmy Biodro Records kasetę "Gość z Atlantydy". Pan Witek ma za sobą występy w telewizyjnych programach, a nawet na wielkiej scenie Przystanku Woodstock.
Najnowszą gwiazdą ulicznego grania jest Gienek Loska, wrocławski artysta, którego chodnikowe występy rejestrowane telefonami i aparatami przypadkowcyh przechodniów osiągają na youtube grubo ponad 100 tysięcy wyświeleń. Nic dziwnego. Gdy śpiewa ciężko go nie zauważyć, swoim mocnym donośnym głosem bez problemu przebija się przez uliczny harmider. Przez to też szybciej niż inni muzycy ściąga na siebie uwagę straży miejskiej, która często kończy jego brawurowe występy.
Loska wyspecjalizował się w repertuarze blues rockowym. Dużą popularność zapewnił sobie udziałem w ubiegłorocznej edycji programu "Mam talent". Cieszył się powszechną sympatią ze strony widzów. Jego odpadnięcie w ćwierćfinale spotkało się z powszechną dezaprobatą.
Oprócz śpiewania ten pochodzący z Białorusi artysta jeździ po szkołach przestrzegając młodzież przed zgubnym wpływem nałogu alkoholowego, z którym sam zmagał się przez kilka lat. W wywiadach przyznaje, iż postrzeganie go przez ludzi jako kolesia, który śpiewa, żeby uzbierać na wino jest jednym z jego największych kompleksów.