Zacznę od mało odkrywczego stwierdzenia – Metronomy nie jest w Polsce gwiazdą. W rodzinnej Wielkiej Brytanii zostali okrzyknięci odkryciem po wydaniu w 2008 roku drugiej płyty „Nights Out”. Brytyjscy dziennikarze muzyczni uwielbiają okrzykiwać i odkrywać i pisać o tym wielkimi literami. W Polsce Metronomy potrzebuje delikatnego wprowadzenia. A zatem przedstawiam – oto niezwykle sympatyczny człowiek, Joseph Mount. Zaczynał jako bębniarz w licznych zespołach bo w Anglii nadal każdy gra w jakimś zespole (albo o tym myśli). Pewnego dnia siada przy komputerze i rozpoczyna przygodę z muzyką, którą można wyprodukować we własnym pokoju. Tak powstaje projekt Metronomy - początkowo tylko w wersji koncertowej rozrasta się do kilku muzyków.
Pierwsza płyta "Pip Paine (Pay The £5000 You Owe)" ukazuje się w roku 2006 i z perspektywy tych kilku lat brzmi jak ćwiczenia pt. „pokaż co potrafi twój komputer”. Jest wielu muzyków, którzy poznając uroki samodzielności zaszywają się na wieki w studiu przepełnionym elektroniką. Joseph jednak jest sympatyczny i towarzyski, w naturalny sposób jego projekt ewoluuje w stronę zespołu. Na drugiej płycie Metronomy zakreśla obszar swoich zainteresowań, muzyka ponad podziałami gatunkowymi, melodie kontra elektroniczny hałas, fascynacja dziwnymi dźwiękami, które dają się poutykać w utworach drażniąc ucho, ale nie psując ich konstrukcji. Urzeka żywiołowość i przewrotne teksty. "Nights Out" to płyta bardziej na imprezę niż do kontemplacji, co potwierdzają świetnie przyjmowane koncerty grupy ( w Polsce wystąpili na festiwalu Selector 2010). Rok 2011 przynosi trzecią płytę zespołu – bo tak już należy o Metronomy mówić. Nowi muzycy na pokładzie, w tym kobieta – Anna Prior (wcześniej perkusistka w Lightspeed Champion). Wejdźmy zatem do krainy nazwanej „ The English Riviera”.
Niewiele wiem o nadmorskich miasteczkach w Wielkiej Brytanii i ich specyficznym klimacie, do którego ma odwoływać się ten album (o ile należy ufać materiałom promocyjnym). Nie wiedziałam nawet, że funkcjonuje określenie „seaside sound”, próba nazwania muzyki charakterystycznej dla tych kurortów. Ale czy to może być bardzo dalekie od nadmorskich miasteczek w Polsce? A jeśli dodamy jeszcze skojarzenia jakie rodzi w głowie Ciechocinek? Od razu widzę wieczorek taneczny, eleganckich kuracjuszy i zespół, który zrobi wszystko aby przeżyli niezapomniane chwile…
Poprosimy o muzykę. Początek jest naprawdę niezły. Już pierwsze dźwięki gitary w stylowo zimnofalowym "She Wants" katapultują nas do lat 80. Perfekcyjnie zbudowana, przepełniona niepokojącym klimatem piosenka sygnalizuje dwa podstawowe składniki nowej płyty Metronomy. Tutaj się śpiewa, tutaj się nawiązuje do znanych już z muzyki popularnej rozwiązań. Nie chcę tych skojarzeń wiązać z konkretnymi zespołami celowo – każdy może mieć z tego frajdę. Kolejne nagranie jest naturalną kontynuacją, pojawiają się charakterystyczne organy oraz delikatne akcenty ery disco. W trzecim nagraniu „Everything Goes My Way” Anna Prior przejmuje rolę głównej wokalistki. Wspaniała i delikatna popowa piosenka jest wymarzonym prezentem dla stacji radiowych. Typowa piosenka o miłości z typową – dla Josepha - przewrotką w tekście. I już wkradają się pierwsze dźwięki singlowego "The Look", kiedy zmiata je mój absolutny faworyt na płycie – nagranie „Love Underlined”. Gęsty, narastający aranż, który w ciekawy sposób pozwala także wybrzmieć detalom. Piosenka, która może symbolizować obecny etap rozwoju Metronomy – jak nie tracąc potrzeby eksperymentowania i ochoty na dziwactwa zbudować wpadającą w ucho kompozycję.
Gdyby to była Ep-ka i skończyła się właśnie na czwartym nagraniu – pisałabym o nowej produkcji Metronomy wyłącznie w superlatywach. Jednak dochodzimy do miejsca, w którym zaczynają pojawiać się mielizny i eksploatowanie podobnych rozwiązań. Płyta siada i trudno się od tego wrażenia uwolnić, mimo że dopiero przed nami fantastyczny "The Look", udany "The Bay". Uśmiecham się wprawdzie słuchając trwającego 37 sekund (!) nagrania tytułowego ale to za mało aby z równym początkowemu entuzjazmem dosłuchać do końca.
Pora na wnioski. "The English Riviera" jest ciekawym etapem rozwoju Metronomy. Postawili na piosenki, postawili na piosenki przyjazne radiu. To pewnie daje szansę na złapanie nowych słuchaczy. Zagubili gdzieś jednak szaleństwo i nieprzewidywalność porzedniej płyty. Z jednej strony udowadniają, że małe zgrabne utwory mogą wywoływać duże emocje ( nie oni pierwsi, jasne), ale z drugiej zabrakło im pomysłu jak z tych utworów zbudować album. To co ratuje płytę jako całość to ironia i dystans, które przebijają nie tylko z tekstów ale także z rozwiązań muzycznych. Jestem pewna, że gdyby Joseph Mount przeczytał ten tekst, jego ironiczna reakcja zbudowałaby najlepszą pointę. Bo w sumie, czy mam prawo rozliczać kogoś za muzykę, która mu się podoba? Nie mam. Ale mam prawo stwierdzić, że na tym dancingu, w tym kurorcie, zespół nie porywa. A szkoda, bo zaczęli naprawdę dobrze.
Agnieszka Szydłowska