Szczegóły koncertu znajdziecie TU.
Andrzej Zaucha to artysta niewątpliwie wyjątkowy, choć niedostatecznie doceniony. W zbiorowej świadomości zapisany jako wykonawca biesiadnego repertuaru, popowych przebojów o piciu mleka i Alibabie, czołówek z dobranocki "Gumisie" i programu edukacyjnego dla dzieci "Sigma i Pi z Matplanety".
Ale zanim jeszcze zaczął poddawać się artystycznym kompromisom, dobitnie zasłużył się polskiej muzyce awangardowej lat 70. Jazzman z powołania, kompletny samouk, obdarzony genialnym poczuciem rytmu i imponująco szeroką skalą głosu, prawdopodobnie pierwszy nad Wisłą śpiewał scatem. Tak więc: czapki z głów, a nie kotlety na talerze. Zaucha był bowiem, obok Czesława Niemena, najzdolniejszym wokalistą w powojennej Polsce i to właśnie z nim, wbrew powszechnemu przekonaniu, zespół Anawa nagrał swoje opus magnum.
W ZDROWYM CIELE DOBRY SŁUCH
Przygoda z muzyką zaczęła się dla Zauchy bardzo wcześnie. Jego ojciec był perkusistą w zespole grającym na potańcówkach w małych krakowskich klubach. Andrzej złapał od niego bakcyla. Pierwszy występ publiczny zaliczył już w wieku 8 lat. Jak sam opowiadał po latach w jednym z wywiadów: "Ojca tak rozbolały zęby, że musiał lecieć na pogotowie. A zespół musiał grać, więc za bębnami posadzili mnie. Nawet specjalnie się nie krzywili ci starsi panowie, z którymi grywał ojciec… na to moje bębnienie… To zabawne było, bo ledwie sięgałem nogami do stopy. Od tego czasu w moim życiu liczyła się już tylko perkusja, no i sport oczywiście".
Pierwsze laury Zaucha zbierał w tej drugiej dziedzinie. Jako nastolatek trenował kajakarstwo. Trzykrotnie zdobył tytuł mistrza Polski, został nawet wytypowany do olimpiady w Tokio, lecz w tym samym momencie otrzymał propozycję grania na perkusji w zespole Czarty. Bez większego namysłu zamienił wiosła na pałki, a kilka tygodni później decyzją kolegów został przemianowany na wokalistę, gdyż znakomity słuch muzyczny umożliwiał mu szybkie uczenie się obcojęzycznych piosenek. Na olimpiadzie i tak w końcu wystąpił - w 1972 roku w Monachium.... Śpiewając z grupą Anawa.
Prawdziwa miłość do jazzu zrodziła się u młodego Zauchy, kiedy wyjechał do Francji, gdzie po rozwodzie z mężem zamieszkała jego matka. Tam znalazł dla siebie nowego idola - Raya Charlesa. "Kupiłem jego płytę (…), zakochałem się w tych utworach, nauczyłem i po przyjeździe do Krakowa zmieniłem zupełnie swój styl śpiewania. W Polsce nikt dotychczas tak nie śpiewał. Śpiewało się Toma Jonesa, takie utwory jak "Delilah" itp., a tu nagle w Krakowie jeden facecik zaczął śpiewać Charlesa. To zwabiło moich późniejszych kolegów z zespołu Dżamble, Mariana Pawlika i Benka Radeckiego. Przyszli, posłuchali mnie i skaperowali natychmiast do (reaktywowanego po raz drugi – przyp. red.) zespołu".
THE JUMBLES: BEBOP KONTRA BIGBIT
W 1966 roku kilku całkiem już doświadczonych muzyków powołało do życia instrumentalno-wokalny jazz-rockowy projekt Dżamble, nazwę czerpiąc z wiersza o żeglarzach ("The Jumbles") Edwarda Leara. Wykonywali własne wersje standardów jak "My Funny Valentine" oraz piosenki napisane przez Kaletę. Formacja związała się z Piwnicą pod Baranami, lecz po roku działalności nastąpił jej rozpad. Po nieudanej próbie reaktywacji w zmienionym składzie dali sobie trzecią, ostatnią szansę. I tym razem się udało, dzięki wsparciu krakowskiego klubu Helikon oraz nawiązaniu kontaktu z kimś, kto z zawodu nie był muzykiem, lecz zecerem, ale to właśnie o nim najwięcej mówiło się w jazzowych kuluarach - Andrzejem Zauchą.
Muzyczny amator z drukarni okazał się być dla Dżambli prawdziwym objawieniem. Grupa zaczęła występować i odnosić spore sukcesy na renomowanych festiwalach (I nagroda dla Zauchy jako wokalisty na Festiwalu Kultury Studenckiej w Krakowie, I nagroda dla zespołu oraz wyróżnienie dla Zauchy podczas Młodzieżowego Festiwalu Muzycznego w Rybniku i Chorzowie, występ na VII KFPP w Opolu, na Jazz Jamboree itd.).
W 1971 roku ukazał się ich debiutancki album "Wołanie o słońce nad światem". W jego nagraniu udział wzięli – dziś cieszący się międzynarodową sławą - Zbigniew Seifert, Tomasz Stańko i Michał Urbaniak, teksty zaś zostały napisane przez znanych krakowskich poetów: Leszka Moczulskiego, Tadeusza Śliwiaka, Jerzego Ficowskiego i Adama Kawę. Materiałem tym Dżamble wniosły nową jakość do polskiej piosenki młodzieżowej, banalną tematykę miłosną ubierając w prawdziwie wirtuozerską oprawę instrumentalną i czarny, rhythm’n’bluesowy śpiew Zauchy, zachwycającego techniką improwizacji, lekkością wydobywania dźwięków, swobodą w operowaniu frazą i barwą głosu. Jak sam później mówił o projekcie: "Był to zespół, który przerwał passę tzw. zespołów bigbeatowych. (…) Nasze wychowanie muzyczne było zupełnie inne niż naszych starszych kolegów np. z zespołów Trubadurzy czy Skaldowie. To było zupełnie inne myślenie muzyczne. Jazz wywarł ogromny wpływ na nasze poczynania. I dobrze, że tak się stało".
Mimo świeżości, przebojowego potencjału i sporego uznania w artystycznych kręgach twórczość Dżambli, przenosząca na polski grunt tradycje jazz-rockowe spod znaku nowojorskiego Blood, Sweat & Tears, okazała się za trudna dla przeciętnego odbiorcy. Zespół nie odniósł więc spodziewanego sukcesu i w rok po premierze longplaya kolejny raz się rozpadł, tym razem już ostatecznie…
…choć nie do końca, bowiem pod koniec 1978 roku muzycy na moment spotkali się w studiu i zarejestrowali kilka kompozycji Mariana Pawlika. Co ciekawe, w tej samej sesji nagraniowej, w ramach przyjacielskiej przysługi dla Kory i Marka Jackowskiego, przyłożyli się do powstania pierwszych dwóch singli zespołu Maanam: "Oprócz" i "Hamlet". Zaucha zagrał wówczas na kongach oraz śpiewał w chórkach razem ze Stanisławem Sojką.
PODWÓJNE OPUS MAGNUM
Los wyraźnie chciał, by rozwiązanie Dżambli w 1972 roku zbiegło się w czasie z tymczasowym, jak się później okazało, rozstaniem Marka Grechuty z Anawą. Wówczas to Jan Kanty Pawluśkiewicz zaproponował przejęcie mikrofonu właśnie Zausze, który chętnie na tę ofertę przystał i w ciągu dwóch tygodni opanował trudny 1,5-godzinny materiał muzyczny. Zaucha, z budowy ciała stanowiący podręcznikowy przykład Kretschmerowskiego pyknika, był totalnym przeciwieństwem subtelnego Grechuty nie tylko w sferze fizyczności, ale i temperamentu muzycznego. Na nagranym w 1973 roku albumie "Anawa", lirycznie oscylującym wokół egzystencjalnych problemów człowieka, Zaucha wcielił się w rolę przewodnika duchowego. W bardziej dynamicznych utworach, jak "Człowiek miarą wszechrzeczy", "Abyś czuł", "Ta wiara" czy "Stwardnieje ci łza", swym silnym, eskalującym śpiewem przypominał wręcz opętanego gospelowego pastora. Świetnie odnajdywał się w repertuarze Anawy, mimo że ta swym symfonicznym rozmachem wysoko postawiła wokaliście poprzeczkę. Już do końca kariery nikt mu jej bardziej nie podniósł. Nagrania te należy również uznać za szczytowe osiągnięcie krakowskiej formacji, głównie za sprawą eksperymentalnej śmiałości kompozytorskiej i aranżacyjnej Pawluśkiewicza. Udało mu się zachować dużą przebojowość mimo wprowadzenia potężnej rockowej ekspresji, ambitnych progresywnych rozwiązań z elementami psychodeli oraz ogromnego nagromadzenia patosu.
Po rozstaniu z Anawą Zaucha został perkusistą Old Metropolitan Band, z którym grał również za granicą, także w klubach wcześniej goszczących takie sławy, jak Dizzi Gillespie czy Miles Davis. W latach 80. kontynuował współpracę z jazzmanami, m.in. z Jarosławem Śmietaną, Michałem Urbaniakiem i Janem Ptaszynem Wróblewskim, oraz udzielał się wokalnie w Beale Street Band.
DECYDUJĄCA TURA: CHAŁTURA
Kiedy Zaucha miał na swoim koncie popisy z Dżamblami, Anawą, Old Metropolitan Band i Jarosławem Śmietaną, wydawało się, że na zawsze pozostanie wierny ambitnym czarnym brzmieniom, a wręcz dawał nadzieję na krajową rewolucję na tym właśnie polu. Polska niestety nie była miejscem, gdzie muzyk o tak znakomitych walorach głosowych mógł odnieść spektakularny sukces w jazzowym, rhythm’n’bluesowym i soulowym repertuarze. A Zausze na sukcesie wyraźnie zależało. Paradoksalnie na własną niekorzyść potrafił zaśpiewać dosłownie wszystko i świetnie sprawdzał się zarówno w repertuarze najwyższych, jak i tych niższych lotów. Nietrudno więc przyszło mu artystyczne rozmienienie się na drobne, gdy potrzeba bycia przebojowym wzięła górę nad potrzebą dalszego rozwoju. Nie należał do wizjonerów, jak Niemen czy Grechuta, i być może to brak stylistycznej konsekwencji sprawił, że mimo potencjału dorównującego tym największym ostatecznie nie osiągnął statusu artysty kultowego.
Po przedwczesnej śmierci piosenkarza, kiedy wiadomo już było, że wielki talent bezpowrotnie przepadł, jego dawni współpracownicy nie kryli żalu: "Okropną jego wadą było to, że równie dobrze czuł się w utworze "Pij mleko", jak i w utworze "Body and Soul". Andrzejowi właściwie było obojętne, co śpiewał. Jedno i drugie śpiewał rewelacyjnie, ale prawdopodobnie przez to, że przychodziło mu to tak łatwo, stawało mu się to obojętne".
O tym, że w latach 80. o Zausze usłyszał dosłownie każdy, sprawiła - skomponowana z myślą o Zbigniewie Wodeckim - piosenka "Pij mleko". Wodecki po ogromnym sukcesie swojego przaśnego "evergreena" o golasach z Chałup obawiał się stałego przypisania do biesiadnej estetyki, odrzucił więc piosenkę o produkcie wysokobiałkowym, na swoje miejsce sugerując Zauchę... I tak narodził się jego pierwszy estradowy przebój, a wkrótce pojawiły się kolejne.
Po występie na festiwalu w Opolu w 1988 roku Zaucha stał się jedną z największych gwiazd muzyki rozrywkowej w Polsce. Jego najbardziej popularne utwory, z którymi nierozerwalnie dziś kojarzone jest jego nazwisko, to: "Czarny Alibaba" z repertuaru Heleny Majdaniec, "C’est la vie - Paryż z pocztówki", "Rozmowa z Jędrkiem" nagrana wspólnie z Andrzejem Sikorowskim, piosenka z repertuaru Eugeniusza Bodo "Ach, te baby" śpiewana z Ryszardem Rynkowskim oraz "Byłaś serca biciem". Z wymienionych wyróżniający się i rzeczywiście godny artysty takiej klasy był tylko ten ostatni.
OSTATNIA SCENA Z ŻYCIA
Andrzej Zaucha swe zdolności wokalne przemycił także do kina i teatru. Często nagrywał piosenki do filmu, zdarzały mu się także małe epizody na srebrnym ekranie. Więcej aktorskich doświadczeń przyniosła mu jednak scena teatru, z którą związany był od 1986 roku aż do śmierci. Występował w popularnych sztukach wystawianych w Teatrze STU: śpiewogrze napisanej przez Wiesława Dymnego i Jana Kantego Pawluśkiewicza "Kur zapiał", czy musicalu "Pan Twardowski", w którym ponad 130 razy wcielał się w tytułową rolę. Pawluśkiewicz w tamtym okresie chwalił muzyczną chłonność Zauchy nie mniej niż za czasów ekspresowych przygotowań do wspólnych koncertów z Anawą: "Jego czas uczenia się arii operowych był 10-krotnie krótszy od wykształconych w Akademii Muzycznej ludzi. (…) Zaangażowaliśmy gwiazdy Opery w Krakowie i Andrzej był w wśród nich gwiazdą najjaśniejszą".
10 października 1991 roku, owacyjnie żegnany przez publiczność po udanym spektaklu, wyszedł z teatru po raz ostatni. Zginął 200 metrów dalej, zastrzelony przez Yves'a Goulais - francuskiego reżysera, podejrzewającego go o romans ze swoją żoną, aktorką Zuzanną Leśniak, która także w tym zdarzeniu utraciła życie.
- Tragedia Andrzeja Zauchy była sensacją z pierwszych stron brukowej prasy i skandalem w iście hollywoodzkim stylu. W tamtych czasach rozwiązywanie prywatnych problemów w ulicznej strzelaninie mogło być jedynie fikcyjną sceną z filmu. "Popularny piosenkarz zamordowany przez enigmatycznego Francuza!", "Mąż zabija kochanka niewiernej żony!" wrzeszczały dziennikarskie hieny. Na pogrzeb do podkrakowskich Batowic zeszły się tłumy rozplotkowanych bab, zjechali się też wszyscy, którym "wypada bywać". (…) Wszyscy potencjalni edytorzy chcieli dostać sensacyjny opis śmierci artysty. Życie i dzieło, jakiego dokonał, nie wydało się nikomu ważne. Śmierć jak najbardziej - wspominał z oburzeniem Jan Poprawa.
Skompletowanie rozproszonej dyskografii Andrzeja Zauchy przez wiele lat stanowiło niemałą trudność dla wielbicieli jego talentu. Wreszcie, w 2004 roku wydana została 5-płytowa antologia "C'est la vie", zawierająca wszystkie najważniejsze nagrania artysty. Blisko 80 procent stanowią tam jazzowe perełki…
Cytaty wypowiedzi A. Zauchy i jego przyjaciół pochodzą z książki M. i T. Bogdanowiczów "Andrzej Zaucha – krótki szczęśliwy żywot".
Natalia Kanabus