Mars Volta, The
Ostatnia aktualizacja:
18.04.2008 09:45
Na początku był zespół At the Drive-In. Młodzi muzycy z El Paso w Teksasie, zafascynowani dokonaniami Pink Floyd, Fugazi i The Smiths, na początku lat dziewięćdziesiątych rozpoczęli poszukiwania swojej własnej drogi.
Na początku był zespół At the Drive-In. Młodzi muzycy z El Paso w Teksasie, zafascynowani dokonaniami Pink Floyd, Fugazi i The Smiths, na początku lat dziewięćdziesiątych rozpoczęli poszukiwania swojej własnej drogi. Grając muzykę zbliżoną do punka czy hardcoru, ewoluującą z czasem w kierunku prog rocka zdobyli popularność w Stanach Zjednoczonych. Po nagraniu trzech płyt, z których szczególnym uznaniem cieszył się ostatni – wydany w 2000 roku krążek "Relationship of Command", wizje artystyczne poszczególnych członków grupy okazały się zbyt rozbieżne, aby dalej mogli ze sobą współpracować. Podobno, to podczas wakacji spędzanych w Polsce, Omar Rodriguez-Lopez i Cedric Bixler-Zavala – najbardziej bezkompromisowi z muzyków tworzących At the Drive-In zdecydowali, że formacja przestaje istnieć.
Nową inicjatywą Rodrigueza i Bixera-Zavali było utworzone w 2001 roku De Facto. Do składu dołączył Jeremy Ward, który zajął się wokalem, obróbką dźwięku i wszelkiego rodzaju efektami specjalnymi. Śpiewający wcześniej w At the Drive-In Cedric zapragnął usiąść za bębnami a Omar sięgnął po bas. Teksańczycy nagrali dubową płytę "How Do You Dub? You Fight for Dub, You Plug Dub In". Niedługo potem zmienili szyld na The Mars Volta.
"The widow"
Role w składzie uległy przetasowaniu – Bixera-Zavali wrócił na wokal, Rodriguez znów grał na gitarze, Jeremy Ward skupił się na manipulacją dźwiękami. Formację uzupełnili Jon Theodore – wyjątkowo szybki i ekspresyjny bębniarz, Isaiah Ikey Owens – klawiszowiec, oraz Lenny Castro - specjalista od nietypowych instrumentów perkusyjnych. W nagrywaniu pierwszej płyty wzięli też udział instrumentaliści z Red Hot Chili Peppers – John Frusciante i Flea.
Debiut w postaci "De-Loused in the Comatorium" był wstrząsem dla całego rockowego świata. Album mimo braku promocji rozszedł się w ilości 500 tyś. kopii. We wszystkich liczących się konkursach z branży muzyki gitarowej nominowano go do tytułu Albumu Roku, a prestiżowy magazyn Guitar World umieścił płytę na opublikowanym w 2006 roku rankingu 100 najlepszych albumów gitarowych wszechczasów. Fani padli na kolana a do The Mars Volta przylgnęła etykieta "zbawców rocka progresywnego". To uproszczenie mogło zaboleć muzycznych wizjonerów, którzy w niemal każdym wywiadzie podkreślają swoją niechęć do szufladkowania ich twórczości. Być może dlatego kolejny krążek miał mieć znacząco różniący się charakter.
"Televators"
Na "Frances the Mute" uwypuklone zostały jazzowe i psychodeliczne fascynacje zespołu. Cedric śpiewając przeplata angielskie frazy hiszpańskimi. W warstwie rytmicznej słychać latynoskie korzenie formacji. Chociaż poprzeczka po olśniewającym debiucie ustawiona została naprawdę wysoko, The Mars Volta poradziła sobie znakomicie – nie popadając w schematy czy rutynę. Co ciekawe, album przy czasie trwania ponad 76 minut, zawiera tylko pięć utworów. Oprócz satysfakcji artystyczno-finansowej, "Frances the Mute" dała Omarowi i Cedricowi radość z obserwowania bezradności krytyków. Twórczość grupy była przypisywana w recenzjach do ponad połowy istniejących nurtów muzycznych. Wszyscy zgadzali się tylko co do tego, że płyta jest dynamiczna i emocjonalna.
Po intensywnej trasie koncertowej członkowie amerykańskiego zespołu zajęli się swoimi pobocznymi projektami. Dopiero na jesieni 2006 formacja wzięła się za pracę nad trzecim studyjnym materiałem. "Amputechture" przyjęto dość chłodno – zarzucono mu przede wszystkim wtórność kompozycji. Niemniej, piosenki z "Amputechture" przynoszą widoczne zbliżenie wykonawców z fusion jazzem a brzmienie wzbogacono o dęciaki.
Wirtuozi z The Mars Volta twierdzą, że kluczową rolę w stworzeniu ich najnowszego, czwartego już studyjnego albumu odegrała tabliczka Ouija. Gitarzysta i obecny producent zespołu Omar Rodriguez-Lopez, w trakcie zwiedzania Jerozolimy kupił ją w prezencie wokaliście Cedricowi Bixlerowi-Zavali. Podczas seansów spirytystycznych tabliczka miała podyktować muzykom historie, które stały się inspiracją piosenek na "The Bedlam in Goliath".
Niezależnie skąd Teksańczycy czerpią energię, są ciągle w rewelacyjnej formie. Mimo typowej dla formacji rozpiętości stylistycznej – od hard rocka i punku poprzez fusion jazz, dub i muzykę etniczną, nowa płyta jest chyba najbardziej przystępna z dotychczasowych nagrań. Utwory na "The Bedlam in Goliath" poziomem dramaturgii przyrównać można do wczesnych płyt Queen czy improwizacji Jimiego Hendrixa. Wśród naładowanych wściekłością i szaleństwem kompozycji, zdeformowanych cyfrowo wokaliz i pojawiających się niespodziewanie zmian tempa znalazło się też miejsce dla songów o sporym potencjale radiowym – pierwszy singiel "Wax Simulacra" jest tego doskonałym przykładem.
W trakcie przygotowywania materiału na płytę, z grupy odszedł, zasłużenie ceniony przez fanów Jon Theodore. Nowy perkusista - Thomas Prigden sprawdza się jednak znakomicie, zarówno w ultraszybkich gęstych przejściówkach, jak i w rzadkich spokojniejszych fragmentach. Na płycie pojawia się gościnnie gitarzysta John Frusciante z Red Hot Chili Peppers.
"The Bedlam in Goliath" to sukces na miarę genialnego "De-Loused in the Comatorium". Wartość dodaną stanowi audiofilska jakość brzmienia zawartości albumu. The Mars Volta dowodzi, że nie brakuje jej pomysłów i nie zamierza przestać eksperymentować. I robi to z klasą.
Łukasz Rawa