Korn to prawdziwa legenda, zespół który ponad dekadę temu zredefiniował i na nowo określił kanony ciężkiego grania. Połączenie pulsującego basu Reginalda "Fieldy" Arvizu’a z ostrymi, szarpanymi riffami Briana "Head" Welcha i zawodzącym wokalem Jonathana Davisa było na tyle oryginalne, że na potrzebę określenia stylu, w którym poruszał się zespół ukuto nową nazwę – nu metal.
Jak grzyby po deszczu zaczęły mnożyć się zespoły odwołujące się, czy też bezpośrednio czerpiące z estetyki narzuconej przez zespół. Wkrótce nu metal przebił się do mainstreamu, święcąc sukcesy na antenie MTV i wśród kolorowych magazynów skierowanych do masowego czytelnika. Debiutancka płyta, zatytułowana po prostu "Korn", w znacznej mierze wyznaczyła styl i problematykę, wokół której oscylował zespół, również na kolejnych wydawnictwach. Samotność, alienacja, brak zrozumienia, niespełnienie i zawód, wszystkie te uczucia wyrażone w ultra agresywny i pełen wściekłości sposób trafiały w gusta zarówno osób żyjących w biednych dzielnicach, jak też nastolatków wywodzących się z "dobrych domów". Pełny rozkwit nowo powstałego nurtu zbiegł się w czasie z tzw. złotą erą hip hopu, która miała miejsce na początku lat 90. Zresztą nu metal pełnymi garściami czerpał z dorobku nowego gatunku muzycznego, poczynając od rapowania wokalistów do ostrych gitarowych podkładów, kończąc na imagu będącym hybrydą deskorolkarza i hard rockowca.
"EVOLUTION"
Patrząc z perspektywy czasu, debiut Korna okazał się być ich opus magnum. Dwa kolejne albumy "Life is a peachy" (1996) i "Follow the Leader" (1998) nie przyniosły żadnych zmian w brzmieniu i ogólnym wizerunku zespołu. Wyraźny spadek formy i album "Untouchables" z 2002 roku to jednocześnie pierwsza próba pewnej innowacji i zmiany monotonnych dźwięków generowanych na poprzednich albumach Po pierwsze Jonathan Davies ostatecznie odrzucił rapowanie na rzecz śpiewu, całość zaś zaaranżowana została w ciekawy, różnorodny, i jak na Korn, eksperymentalny sposób. Jej wartość można docenić z perspektywy czasu, szczególnie na tle miałkiej i do bólu wtórnej scenie nu metalowej reprezentowanej wówczas przez zespoły pokroju Limp Bizkit czy Mudvayne.
Po wydaniu "Untouchables" zespół znalazł się na wirażu. Album nie spotkał się z przychylnym przyjęciem u fanów, którzy narzekali na zmiękczenie stylu i utratę pierwotnego brzmienia, należy też pamiętać o istnieniu całej rzeszy słuchaczy domagających się czegoś więcej niż niekończącego przetwarzania tych samych motywów i dźwięków. O dziwo wydana w 2003 "Take a Look in the Mirror" spełniła pokładane w niej nadzieje. Z jednej strony brzmiała jak klasyczny Korn, z drugiej zaś nie przypominała żadnej z dotychczas nagranych płyt. Ta pozorna sprzeczność sprawiła, że album jest niezwykle różnorodny, odkrywa nowe muzyczne horyzonty, jednocześnie nieustannie odwołuje się do minionych dokonań. Dzięki "Take Look In the Mirror” zespół pozwolił sobie na większą swobodę twórczą, jednocześnie wyznaczyła ona nowe kierunki, które doprowadziły do nagrania przełomowej w ich dyskografii, "See You on The Other Side" (2005). Wreszcie Jonathan Davis porzucił cierpiętnicze jęki o chłodnym i nierozumiejącym go świecie i dał sygnał do zabawy. Korn jeszcze nigdy nie brzmiał tak radośnie, miejscami nawet funkowo, chwytliwe melodie atakowały słuchacza z każdej strony, zdecydowanie porzucono elektronikę na rzecz bardziej industrialnej stylistyki. To była ważna płyta w kontekście całej sceny nu metalowej, która powoli umierała śmiercią naturalną. Jako jej symboliczny koniec można uznać właśnie "See You on The Other Side", na której Korn, w głównej mierze odpowiedzialny za rozkwit nurtu nu metalowego, całkowicie się od niego odciął.
"FALLING AWAY FROM ME"
Jakby na potwierdzenie tych słów zespół postanowił pójść jeszcze dalej i nagrać płytę akustyczną. Chęć dołączenia do gwiazd światowej muzyki, dla których udział w MTV Unplugged, było niezwykłą nobilitacją, musiała przesłonić muzykom niedorzeczność całego przedsięwzięcia. Bez wzmacniaczy, bez elektrycznych gitar zespół traci wszystko, co go określało, traci sens. Z całym szacunkiem dla Jonathana Davisa, ale bez ściany dźwięku za jego plecami, gdy musi śpiewać, a nie krzyczeć, jego próby wychodzą niestety dosyć żałośnie. Wydaje się, że Korn powoli traci wyczucie i zaczyna pogrążać się w pop rockowej papce. Najnowszy longplay "Untitled" – poraża wręcz płaskością i jednowymiarowością. Trzynaście utworów zagranych bez najmniejszej charyzmy, bez jakiejkolwiek energii i rockowego wykopu. Jest tak plastikowo i sztucznie, jak jeszcze nigdy dotąd. Z czystym sumieniem, ale i pewnym uczuciem smutku, "Untitled" śmiało można położyć na półce obok Linkin Park czy Papa Roach.
Korn - Untitled
Na szczęście Korn studyjny i ten na koncertach to dwa różne zespoły. Na żywo Jonahtan Davis, najczęściej występujący w szkockim kitlu i grający na dudach to prawdziwy wulkan energii, a i zespół niewątpliwie będzie dużo ostrzejszy niż na nudnawym „Untitled”. Na koncercie z pewnością w sposób przekrojowy zaprezentowane zostaną utwory ze wszystkich wcześniejszych płyt. Nie powinno zabraknąć hitów pokroju "Blind", "Freak on a Leash" czy "Did My Time".
Koncert odbędzie się 13 lutego na warszawskim Torwarze w ramach trasy „Bi#%h We Have A Problem Tour”.
W roli suportu wystąpią zespoły Flyleaf oraz Deathstars. Będzie to czwarty koncert Korna w naszym kraju.
Wcześniej zespół wystąpił w Polsce w 2000, 2005 i 2007 roku.
https:\/\/www.korn.com/site.php/
https:\/\/www.myspace.com/korn
https:\/\/www.lastfm.pl/music/Ko%D0%AFn/