X
Szanowny Użytkowniku
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Zachęcamy do zapoznania się z informacjami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych w Portalu PolskieRadio.pl
1.Administratorem Danych jest Polskie Radio S.A. z siedzibą w Warszawie, al. Niepodległości 77/85, 00-977 Warszawa.
2.W sprawach związanych z Pani/a danymi należy kontaktować się z Inspektorem Ochrony Danych, e-mail: iod@polskieradio.pl, tel. 22 645 34 03.
3.Dane osobowe będą przetwarzane w celach marketingowych na podstawie zgody.
4.Dane osobowe mogą być udostępniane wyłącznie w celu prawidłowej realizacji usług określonych w polityce prywatności.
5.Dane osobowe nie będą przekazywane poza Europejski Obszar Gospodarczy lub do organizacji międzynarodowej.
6.Dane osobowe będą przechowywane przez okres 5 lat od dezaktywacji konta, zgodnie z przepisami prawa.
7.Ma Pan/i prawo dostępu do swoich danych osobowych, ich poprawiania, przeniesienia, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania.
8.Ma Pan/i prawo do wniesienia sprzeciwu wobec dalszego przetwarzania, a w przypadku wyrażenia zgody na przetwarzanie danych osobowych do jej wycofania. Skorzystanie z prawa do cofnięcia zgody nie ma wpływu na przetwarzanie, które miało miejsce do momentu wycofania zgody.
9.Przysługuje Pani/u prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.
10.Polskie Radio S.A. informuje, że w trakcie przetwarzania danych osobowych nie są podejmowane zautomatyzowane decyzje oraz nie jest stosowane profilowanie.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach dane osobowe oraz polityka prywatności
Rozumiem
Muzyka

Cure, The

Ostatnia aktualizacja: 20.03.2008 17:23
Od początku istnienia zespołu, a więc od roku 1977, kiedy występował on jeszcze jako Easy Cure, Robert Smith był naturalnym liderem, który decydował o niemal wszystkim.

18 lutego w Warszawie, a dzień później w Katowicach wystąpi brytyjski zespół The Cure. Robert Smith i spółka już po raz trzeci zagrają w Polsce. Poprzednie dwa koncerty były niezwykle udane, a zespół jak zwykle dał z siebie wszystko. Zapewne i tym razem będzie podobnie. Bilety na oba koncerty już dawno zostały wykupione przez curowców, których w naszym kraju nie brakuje, a wieść gminna niesie, że zespół wraca do formy sprzed lat.

Mówimy The Cure, myślimy Robert Smith.
 
Od początku istnienia zespołu, a więc od roku 1977, kiedy występował on jeszcze jako Easy Cure, Robert Smith był naturalnym liderem, który decydował o niemal wszystkim. - Każdy, kto był w tym zespole, wie – wspominał Smith – że kompromisy mają swoje granice, po przekroczeniu których już tylko ja podejmuję ostateczną decyzję. Ewolucja The Cure jest odbiciem tego, jaki jestem w danym okresie. Jeszcze dosadniej określił to basista Simon Gallup, który na pytanie o to czy byłby możliwy The Cure bez Roberta Smitha, odpowiedział krótko – Nie! Introwertyczna osobowość Smitha wpłynęła również na charakterystyczny image zespołu. Natapirowane włosy, blada twarz i czerwona szminka na ustach Smitha po dziś dzień stanowią znak rozpoznawczy The Cure.

Inaczej wygląda sprawa warstwy muzycznej i tekstowej. Chociaż zespół wypracował sobie charakterystyczne brzmienie, a wokal Smitha i maniera z jaką śpiewa są jedyne w swoim rodzaju, to każda kolejna płyta zaskakuje i zmusza do refleksji. Krytycy od początku istnienia zespołu, mieli problem z zaszufladkowaniem The Cure. W drugiej połowie lat 70., kiedy stawiali pierwsze muzyczne kroki, tryumfy święcił punk, a raczkować zaczynała nowa fala. Pierwsze nagrania zespołu oscylowały gdzieś pomiędzy tymi kierunkami. Wydany w 1979 roku debiutancki album "Three Imaginary Boys", dla wielu fanów do dziś płyta kultowa, poraża zarówno ostrością gitarowych riffów jak i chłodem brzmienia. Zamieszczony zaś na krążku utwór Jimiego Hendrixa – Foxy Lady już wtedy sugerował, że zespół czerpie inspiracje z niezwykle różnych obszarów. W jednym z wywiadów Smith z charakterystyczną dla siebie przekorą, twierdził, że nigdy nie grali punkowych piosenek, a utwory w rodzaju "Boys Don’t Cry", to pop tylko źle wykonywany i stąd taka łatka.

"BOYS DON'T CRY"

Podobnie miała się sprawa z etykietą polityczną. W gorących ideologicznie latach 70, niemal każdy zespół był „wrzucany” do jakiegoś worka. Z The Cure się nie powiodło, choć próbowano. Właściwie jeden raz i to wbrew sobie zespół został "wplątany" w polityczną dyskusję. Sprawa miała związek z jednym z pierwszych utworów The Cure, a mianowicie "Killing An Arab". Tekst został zainspirowany jedną ze scen powieści "Obcy", Alberta Camusa, w której to główny bohater zabija Araba. Natychmiast pojawiły się zarzuty o rasistowski podtekst utworu. - Na dwa dni staliśmy się tematem numer jeden w całej Ameryce i była to ostatnia rzecz na świecie, w którą życzylibyśmy sobie zostać uwikłani – wspominał Smith. - Rozprawianie o Camusie w amerykańskiej telewizji kablowej było totalnie surrealistycznym doświadczeniem – dodawał. I choć od tego wydarzenia minęło ponad 30 lat, to co pewien czas temat powraca. Tak było po wybuchu wojny w Zatoce Perskiej i atakach z 11 września 2001 roku, kiedy to stacje radiowe starały się nie grać tego utworu. Obecnie Robert Smith często śpiewa na koncertach "Kissing An Arab" albo "Killing Another" i nie wynika to bynajmniej z tak modnej dzisiaj poprawności politycznej, ale z zasad jakie przyświecają zespołowi od początku działalności. Smith wielokrotnie podkreślał, że w muzyce powinien być pewien element konfrontacji, ale wykonawcy nie powinni go zbyt często eksponować, bo zaczynają wierzyć, iż osiągają więcej niż w rzeczywistości.

W lata 80. XX wieku The Cure wkroczył serią płyt które spokojnie można by nazwać „mroczną trylogią” W 1980 roku ukazał się krążek "Seventeen Seconds", na której znalazł się pierwszy prawdziwy przebój zespołu A Forest. Utwór z charakterystycznym basowym riffem, dotarł prawie do pierwszej dwudziestki w Wielkiej Brytanii. Zespół zmieniał mroczną prostotę w formę sztuki, zauważył jeden z krytyków. Kolejny krążek, to wydany rok później "Faith". Był on naznaczony chorobą i śmiercią matki perkusisty Laurence Tolhursta. Bez wątpienia muzyka The Cure stawała się coraz bardziej mroczna i przygnębiająca. Zaowocowało to w 1982 roku krążkiem "Pornography", który jeśli idzie o klimat i emocje, jest najczęściej porównywany z Closer Joy Division. Sam Smith bardzo niechętnie wraca do tej płyty, co miało związek z nie najlepszym, mówiąc delikatnie stanem umysłu, w jakim w tym czasie się znajdował. Dla ortodoksyjnych fanów The Cure, te trzy krążki po dziś dzień stanowią prawdziwy kanon.

Na kolejny tak spójny album, trzeba było czekać, aż do 1989, kiedy to ukazała się płyta "Disintegration". Trzy studyjne płyty dzielące "Pornography" i "Disintegration", były nie tylko odreagowaniem mrocznego okresu twórczości, ale też poszukiwaniem nowych inspiracji. Zarówno The Top z 1984 roku, jak i wydany rok później album "The Head on The Door" to prawdziwy melanż muzyczny. Dodatkowo ( dla wielu fanów- O zgrozo!) pełny zgrabnych i przebojowych melodii takich jak choćby "Inbeetwens Days" i "Close To Me". W 1987 roku ukazał się album "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me" zwiastujący powolny powrót do spójności artystycznej. Tutaj również nie zabrakło przebojów, które rozszerzyły grono wielbicieli The Cure, a "Just Like Heaven" stało się bodaj pierwszym przebojem zespołu w Polsce. Wreszcie przyszedł rok 1989, a wraz z nim płyta "Disintegration", która w historii zespołu stanowiła przełom przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, co wielokrotnie podkreślał Smith, stanowiła jego osobiste rozliczenie z przeszłością, po drugie uczyniła z zespołu prawdziwą gwiazdę muzyki popularnej. Głównie ze względu na dwie perełki, jakie się tam znalazły "Lullaby" i napisany przez Smitha jako prezent ślubny dla swojej przyszłej żony Mary – "Lovesong". Płyta, którą krytycy nazwali „ekscytująco przygnębiającą” jest do dzisiaj jedną z najlepiej znanych w dyskografii grupy. Dobiegający wtedy trzydziestki Robert Smith wspominał, że pisząc teksty na ten album martwił się bardzo „dopadającą” go starością. Mimo wszystko lata 90. nie były zbyt udane dla zespołu. Co prawda wydany w 1992 roku album Wish przyniósł sukces komercyjny, ale była to ostatnia rzecz o którą chodziło Smithowi.  Na kolejny prawdziwie „curowy” album trzeba było czekać do 2000 roku, kiedy to ukazał się "Bloodflowers", kolejna melancholijna i pełna życiowych refleksji płyta. Podobnie jak "Disintegration" powstała ona u schyłku kolejnej dekady życia Roberta Smitha. 

 

"LULLABY"

Jeżeli jest to prawidłowość, to zapowiadana przez 49 letniego lidera The Cure nowa płyta, która ma się ukazać wiosną bez wątpienia będzie znakomita. Kilka nowych utworów już jest granych na koncertach i zapewne usłyszymy je w Warszawie i Katowicach. Jeśli jednak kolejne wcielenie muzyczne Roberta Smitha i spółki okaże się niewypałem, to zawsze możemy zaśpiewać sobie stary przebój zespołu, wszak "Boys Don’t Cry".

Piotr Dmitrowicz

Wypowiedzi Roberta Smitha i innych członków zespołu pochodzą z książki Jerzego Rzewuskiego, The Cure. Poletko Pana Boga, Warszawa 1997 i 1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej, Warszawa 2005.   

https:\/\/www.thecure.com/
https:\/\/www.myspace.com/thecure
https:\/\/www.lastfm.pl/music/The+Cure/