X
Szanowny Użytkowniku
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Zachęcamy do zapoznania się z informacjami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych w Portalu PolskieRadio.pl
1.Administratorem Danych jest Polskie Radio S.A. z siedzibą w Warszawie, al. Niepodległości 77/85, 00-977 Warszawa.
2.W sprawach związanych z Pani/a danymi należy kontaktować się z Inspektorem Ochrony Danych, e-mail: iod@polskieradio.pl, tel. 22 645 34 03.
3.Dane osobowe będą przetwarzane w celach marketingowych na podstawie zgody.
4.Dane osobowe mogą być udostępniane wyłącznie w celu prawidłowej realizacji usług określonych w polityce prywatności.
5.Dane osobowe nie będą przekazywane poza Europejski Obszar Gospodarczy lub do organizacji międzynarodowej.
6.Dane osobowe będą przechowywane przez okres 5 lat od dezaktywacji konta, zgodnie z przepisami prawa.
7.Ma Pan/i prawo dostępu do swoich danych osobowych, ich poprawiania, przeniesienia, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania.
8.Ma Pan/i prawo do wniesienia sprzeciwu wobec dalszego przetwarzania, a w przypadku wyrażenia zgody na przetwarzanie danych osobowych do jej wycofania. Skorzystanie z prawa do cofnięcia zgody nie ma wpływu na przetwarzanie, które miało miejsce do momentu wycofania zgody.
9.Przysługuje Pani/u prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.
10.Polskie Radio S.A. informuje, że w trakcie przetwarzania danych osobowych nie są podejmowane zautomatyzowane decyzje oraz nie jest stosowane profilowanie.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach dane osobowe oraz polityka prywatności
Rozumiem
Muzyka

Black Frank

Ostatnia aktualizacja: 20.03.2008 17:36
Frank Black, niegdyś lider Pixies zdaje się przeżywać drugą młodość. Rok 2007 należy do najbardziej aktywnych w jego wieloletniej karierze.

Frank Black, niegdyś lider Pixies zdaje się przeżywać drugą młodość. Rok 2007 należy do najbardziej aktywnych w jego wieloletniej karierze. Tylko na przestrzeni ostatnich czterech miesięcy ukazały się dwie płyty firmowane jego nazwiskiem (z czego jedna to składanka podsumowująca pierwszą dekadę solowej działalności artysty). Wszystko to odbywa się w atmosferze nie milknących (choć ostatnio trochę osłabłych) spekulacji na temat nowego albumu Pixies. W związku z tym warto przypomnieć historię tej bostońskiej grupy, która w pełni zasłużyła sobie na miano kultowa, a także rzucić okiem (i uchem) na najświeższe wydawnictwa jej lidera.

"Nirvana i Radiohead - dwa najbardziej hołubione zespoły lat 90 łączy jedna rzecz. Oba otwarcie przyznają się do tego, że zrzynały z Pixies". Te oto słowa Brenta DiCrescenzo (recenzenta pitchforkemdia, bodaj najważniejszego serwisu poświęconego współczesnej, zwłaszcza amerykańskiej muzyce alternatywnej) powinny wystarczyć za rekomendację i świadectwo wpływu zespołu z Bostonu na rockową scenę minionej dekady. 
Choć na przełomie lat 80. i 90. Pixies święcili spore triumfy, nigdy nie uświadczyli sławy, jaka była udziałem ich licznych spadkobierców. Nie było im dane zaistnieć w świadomości masowego odbiorcy i osiągnąć sukcesu na miarę Nirvany czy Pearl Jam. Problem w tym, że grupa ostatnią płytę nagrała w 1991 roku i nie załapała się na rozpętaną przez grunge falę popularności amerykańskiego, niezależnego rocka.

Pixies: garażowa surowizna vs. sielski folk

Historia Pixies sięga swymi korzeniami pierwszej połowy lat 80. Wtedy to, mający już za sobą pewną praktykę w szarpaniu strun i zdzieraniu gardła, studiujący na University of Massachusetts Charles Michael Kitterige Thompson IV poznał Joey’a Santiago. Obaj zafascynowani z jednej strony punkiem, z drugiej amerykańską folkową i surfową tradycją postanowili założyć zespół. Wkrótce dołączyła do nich basistka Kim Deal (która wcześniej, wraz z siostrą Kelly, współtworzyła amatorski, folk-rockowy duet The Breeders) i perkusista David Lovering, a Thompson przyjął pseudo Black Francis. Był rok 1986.

Kilka miesięcy później, nagrane przez zespół demo, zatytułowane "The Purple Tape" trafiło do rąk Ivo Wattsa - szefa jakże ważnej dla muzyki lat 80 angielskiej wytwórni 4AD (znanej zapewne słuchaczom Trójki, przede wszystkim dzięki audycjom Tomasza Beksińskiego). Część materiału z demówki ukazało się w 1987 nakładem wspomnianej oficyny jako EP "Come On Pilgrim". Kolejnym wydawnictwem był duży krążek – "Surfer Rosa". Jego produkcji podjął się słynący z surowego, bezkompromisowego brzmienia Steve Albini. Już pierwszy LP przyniósł esencję stylu zespołu - niesamowitą mieszankę garażowej surowizny, gitarowego jazgotu z sielskim folkiem i chwytliwą, ale często dość przekorną melodyką. Płyta zawojowała amerykańskie studenckie rozgłośnie, ale nie wyszła poza ich zasięg. Bardziej docenili ją Brytyjczycy.

Wydany w 1989 roku drugi LP, pt. "Doolittle", nagrany pod okiem angielskiego producenta Gila Nortona (podobnie jak wszystkie następne płyty zespołu) charakteryzował się większą klarownością brzmienia oraz dbałością o stronę melodyczną. Wsparty entuzjastycznymi recenzjami, przyniósł największe w historii Pixies hity – "Here Comes Your Man" i "Monkey Gone To Heaven". Płyta, znów (co stanie się już tradycją) lepiej radziła sobie w Anglii i w ogóle w Europie, niż w Stanach. Jej magia polega na bardzo zmyślnym zestawieniu punkowej zadziorności i dynamiki, z popową słodyczą i zwiewnością; połączeniu zgrzytu i pozornej niedbałości z finezją, naiwności z wyrafinowaniem; zderzeniu nieco histerycznej maniery Francisa z dziewczęcymi wokalizami Deal. Przyprawiając to odrobiną groteski i absurdu, grupa stworzyła zestaw porywających, piekielnie przebojowych i energetycznych piosenek.

Jednak po ukazaniu się "Doolittle" ujawnił się konflikt między wokalistą, a basistką. Swą wizję Deal realizowała we własnym, nowo powołanym zespole, którego nazwę zaczerpnęła z młodzieńczego, współtworzonego z siostrą projektu. Powstanie kolejnej edycji The Breeders nie oznaczało jednak końca Pixies. Muzycy połączyli znów siły i w 1990 roku na rynku pojawiła się płyta, pt. "Bossanova". Tym razem jeszcze większy nacisk został położony na melodie i nośne harmonijne. Formacja nie stroniła od retro stylizacji, nawet iście surfowych tematów. Pełne powabu i uroku tematy wciąż jednak skontrastowane były z dźwiękowym brudem i typowym dla grupy, podszytym surrealizmem szaleństwem. Rok młodsza płyta "Trompe le Monde" jest, jak na razie, ostatnim premierowym wydawnictwem (pośmiertnych składanek wyszło bezliku) sygnowanym nazwą Pixies. Zawarta na niej muzyka nie wnosi wiele nowego do wizerunku bostońskiego kwartetu, niemniej może zaskoczyć zwrotem w kierunku cięższego grania - niestety, nie na miarę wczesnych dokonań.

Frank Black: rock’n’roll wieku średniego

Po rozwiązaniu Pixies Kim Deal poświęciła się The Breeders, a Black Francis jako Frank Black rozpoczął działalność solową. Wokalista najwyraźniej próbował uwolnić się od piętna macierzystej grupy. Od jej rozpadu w 1993 roku stał się osobą niemal anonimową – choć regularnie nagrywa całkiem solidne płyty. Co prawda żadna z nich nie ma takiej siły oddziaływania, jak albumy "Pixies", ale na pewno nie zasługują one na to, by przechodzić niezauważone. Fakt, że o indywidualnym dorobku Blacka w ciągu jego solowej kariery mówiło się niewiele, a on sam stosunkowo rzadko gościł w muzycznych mediach, to w dużym stopniu owoc jego świadomej polityki. Zamiast cieszyć się pozycją tzw. artysty kultowego, żerować na sentymentach, z godną podziwu nonszalancją, bez jakichkolwiek prób odcinania kuponów od przeszłości, robił swoje - czyli systematycznie dostarczał (czyni to zresztą nadal) krążki wypełnione absolutnie bezpretensjonalnym, często prawdziwie porywającym rock’n’rollem.


Kto nie miał okazji się o tym przekonać, powinien sięgnąć po wydaną w czerwcu tego roku składankę "93-03" podsumowującą pierwszą dekadę działalności Franka (dysk 1: wybór utworów z regularnych płyt; dysk 2-bonusowy: zestaw live). Na 1., zasadniczej części, utwory ułożone są chronologicznie, a poszczególne albumy artysty mają w miarę demokratyczną reprezentację. Najszersza działka przypadła jednak solowemu debiutowi artysty ("Frank Black" z 1993 roku) i jego następcy – "Teenager of the Year" (1994), na których to płytach zaprezentował on bardziej eklektyczne – w porównaniu ze spuścizną Pixies – oblicze. Oba albumy stanowiły swoiste rozliczenie z muzycznymi fascynacjami, obejmującymi dużą częścią rockowej, a także popowej historii: od psychodelii lat 60., po (zwłaszcza) nową falę. Swym, niekiedy dość przewrotnym pomysłom Black potrafił nadać zaskakująco przystępną formę. Kolejne wydawnictwa – począwszy od zwiastującego powrót do ostrzejszego brzmienia "Cult of Ray" z 1996 roku - były żonglerką wątkami szeroko rozumianej gitarowej tradycji: od surowych brzmień o punkowym rodowodzie, przez klasyczny hard rock, po folk, a nawet country, blues czy obecne w twórczości Franka od czasów Pixies meksykańskie smaczki. Na 93-03 dominują te bardziej chwytliwe, a zarazem względnie prostolinijne kawałki – dzięki temu docenić możemy talent autora do tworzenia naprawdę nośnych tematów.

Ledwie kilkanaście tygodni po ukazaniu się składanki, we wrześniu, na rynek trafiła kolejna, premierowa płyta Blacka. Jak widać artysta, choć dwa lata temu wkroczył w piątą dekadę żywota, nie zamierza spuszczać z tonu. Ba, "Bluefinger" to jedna z jego najbardziej energetycznych, żywiołowych płyt. Niektóre utwory niosą niemal hardcore’ową energię, inne - łącząc punkowy pazur z popową lekkością - przynoszą miłą i nienachalną reminiscencję Pixies. Przede wszystkim jest to jednak apoteoza surowych gitar – co ważne - podana z odpowiednim feelingiem, czyli należycie wyważoną mieszanką pasji, luzu i dezynwoltury. 

Triumfalny powrót czy szarganie legendy?

Nie da się nie zauważyć, że w ostatnich latach media więcej miejsca poświęcały dalszym losom Pixies, niż realizacjom Blacka. W 2004 roku formacja odrodziła się w oryginalnym składzie i dała szereg entuzjastycznie przyjętych koncertów na całym świecie. Łakomi sensacji dziennikarze skutecznie podsycają każdą plotkę czy przeciek z obozu zespołu mogący sugerować plany nagrania kolejnej płyty - póki co Pixies uraczyli publiczność singlem dostępnym wyłącznie za pośrednictwem sklepu iTunes, pt. "Bam Thwok". Dziś dalsze funkcjonowanie muzyków pod legendarnym szyldem, a tym bardziej powstanie nowego albumu zdaje się stać pod coraz większym znakiem zapytania. Zresztą narzuca się pytanie – czy byłby to triumfalny powrót, czy szarganie legendy?

Łukasz Iwasiński

https:\/\/www.frankblack.net/
https:\/\/www.myspace.com/frankblackisking
https:\/\/www.lastfm.pl/music/Frank+Black/