Nie ma sensu pisać kolejny raz o losach Metalliki. Historię muzyków, którzy szturmem podbijają rynek, stając się dziś najbardziej rozpoznawalnym metalowym zespołem, znają wszyscy. Może więc warto spojrzeć na Metallikę trochę inaczej, pod kątem ukazującej się właśnie płyty "Death Magnetic". Bo aby w pełni zrozumieć ten materiał, należy spojrzeć na wydarzenia, które przyczyniły się do powstania albumu o takim właśnie kształcie.
Metallica
fot. metallica.com
Na początku było słynne "Kill'em All". W 1983 nakładem firmy Megaforce ukazała się płyta, której zaistnienie zapoczątkowało drogę do chwały. Potem były kolejne - "Ride The Lighning" oraz "Master Of Puppets". Warto zatrzymać się na moment przy ostanim krążku. Wydana w 1986 płyta do dziś przewodzi - na przemian z "The Number Of The Beast" Iron Maiden - w zestawieniach na najlepszą metalową płytę wszech czasów. Zespół był u szczytu sławy, kiedy spotkała go tragedia, która mogła zakończyć historię już po trzech wydanych krążkach. 27 września 1986 roku w wypadku samochodowym zginął basista zespołu - Cliff Burton. James Hetfield, Lars Ulrich i Kirk Hammett stanęli przed trudnym pytaniem - co dalej? Przyjęli nowego basistę Jasona Newsteda z Flotsam And Jetsam i po krótkim załamaniu wrócili do grania. Wielu może się to nie podobać, ale z perspektywy czasu można stwierdzić, że śmierć Burtona pomogła Metallice w uzyskaniu obecnego statusu.
W 1988 zespół wypuszcza na rynek album "...And Justice For All", na który warto zwrócić szczególną uwagę w kontekście najnowszego dokonania kapeli. Na niej znalazł się słynny "One", pierwszy singiel w karierze kwartetu. Później była jeszcze rewelacyjnie przyjęta "Metallica", nazywana przez fanów zwyczajowo "Czarną". "Nothing Else Matters", "The Unforgiven", "Enter Sandman" - Metallica miała wówczas więcej przebojów niż większość wykonawców pop.
Metallica - "One"
Kiedy w 1996 roku na sklepowych półkach pojawił się album "Load", fani byli zdziwieni, większość wręcz rozczarowana. Metallica trochę odeszła od metalu, grając muzykę hard rockową, a tu i ówdzie wręcz grunge. Podobnie rzecz miała się w przypadku wydanego rok później "Reload". Komercyjnie wciąż było świetnie, sprzedaż płyt rosła, Metallica dotrzymywała kroku gwiazdom największego formatu. Artystyczynie jednak było już dużo gorzej. Wiarę fanom przywróciło wydawnictwo "Garage Inc.", ale... na podwójnym albumie z 1998 znalazły się wyłącznie covery. [----- Podzial strony -----]
Metallica
Fot.: metallica.com
Trochę niesłusznie zjechano ich za projekt "S&M". Mimo fragmentów wybitnie irytujących, koncert z orkiestrą symfoników z San Francisco dowodzoną przez Michaela Kamena można śmiało uznać za udany eksperyment. Nie tak udany, jak podobne zdarzenie zarejestrowane przez Kiss, za to dużo lepsze od "Moment Of Glory" Scorpions.
Dopiero po tym wydawnictwie Metallicę czekały prawdziwe problemy. Najpierw wybuchła głośna afera z Napsterem - jednym z pierwszych serwisów P2P, umożliwiającym darmową wymianę plików w internecie. Muzycy sprzeciwiali się jawnemu złodziejstwu i w zasadzie należy ich pochwalić, gdyż jako jedni z bardzo niewielu mieli odwagę postawić się potędze sieci. Doprowadzili do zamknięcia Napstera, ale co z tego? Dziś istnieją dziesiątki serwisów umożliwiających ściąganie muzyki z sieci. Metce srogo dostało się od fanów. Całą sytuację zabawnie przedstawia poniższy film:
Metallica - "Napster Bad"
Potem z grupą pożegnał się Jason Newsted, który najpierw stwierdził, że ma dość metalu, a gdy niedługo później pojawił się w składzie metalowego - a jakże - Voivod, zmienił swoje stanowisko na: "oni mnie ograniczali, tłamsili". Pracę nad nowym albumem rozpoczęli więc jako trio. Zespół wspomagał w studiu producent Bob Rock, a także... psycholog, który próbował poprawić atmosferę i rozpędzić demony z przeszłości. Tak bardzo pomagał, że omal nie przyczynił się do rozwiązania grupy. Taki przynajmniej obraz przedstawia film dokumentalny "Some Kind Of Monster". Nowym basistą zespołu został Robert Trujillo, który grał wcześniej w zespole Ozzy'ego Osbourne'a, a jeszcze wcześniej w świetnej załodze Suicidal Tendencies. "St. Anger" zadebiutował na rynku w czerwcu 2003 roku, wprawiając fanów w osłupienie. Do dziś część entuzjastów zaciekle broni albumu, chwaląc zespół za odwagę i skłonność do eksperymentów. Większość jednak woli o "Płycie z piąstką" (nazwa przyjęła się ze względu na okładkę) zwyczajnie zapomnieć. Zespół chyba też, bowiem na koncertach panowie niespecjalnie kwapili się do wykonywania utworów z tej płyty.
Pierwsze wieści o nowym materiale obiegły świat na początku 2007 roku, kiedy grupa na kilku koncertach wykonywała słynne "New Song" oraz "The Other New Song". Fani znów byli przerażeni, czasem wręcz zażenowani. Chcecie wiedzieć, dlaczego? Sprawdźcie:
Metallica - "The Other New Song"
Żadnej z tych piosenek nie ma na "Death Magnetic". Jest za to 10 utworów otwarcie zwróconych w stronę najlepszych dokonań grupy. Aby ta płyta mogła się ukazać, musiało się wydarzyć dużo złego. Nowy album jest dla Metalliki swoistym katharsis i powrotem, na który warto było czekać.
(mk)