Można dyskutować o tym, czy Bartłomiej i Marcin Olesiowie są rzeczywiście najlepszą sekcją rytmiczną w Polsce, lub czy nie nazbyt monotonne, a może raczej przewidywalne, są ich kolejne projekty, polegające na zapraszaniu do grania w trio co i rusz nowych muzyków. Niewielu jednak nie zgodzi się z tym, że są to ludzie obdarzeni szeroką wyobraźnią, dający z siebie na koncertach wszystko co mają, starający się wspólnymi braterskimi siłami wyznaczać sobie kolejne cele. Mnie oni już dawno przekonali do swojej wyjątkowości, od dłuższego czasu szanuję ich za pracowitość, wytrwałość i nieustanne dążenie do osiągnięcie perfekcji. Tym bardziej więc cieszę się, że nowy rok przywitali najlepiej, jak tylko można, wydając płytę, która na jego koniec będzie się zapewne biła o miejsce wśród najlepszych.
„Komeda Ahead” (wyd. Fundacja Słuchaj) to ponad 70 minut poważnego potraktowania słuchacza, który przecież twórczość naszego legendarnego jazzmana zna, a z prawie stuprocentową pewnością mogę założyć, że i lubi i szanuje. Olesiowie porywają się więc, z zaproszonym do współpracy niemieckim puzonistą Christopherem Dellem, na świętość? A może w obliczu wielkiego Komedy padają na kolana i z pokorą grają to, co mogłoby przypaść do gustu przeciętnym miłośnikom jego muzyki? Nic z tych rzeczy, choć w ostatnim czasie bardzo ciekawy album z jego dziełami nagrał Adam Pierończyk, to jednak coraz bardziej skłaniam się do zrzucenia go z drugiego miejsca, na rzecz właśnie „Komeda Ahead”. Pierwsze wciąż jest niezagrożone i zajmuje je nieśmiertelna „Litania” Tomasza Stańki. Olesiowie i Dell kunsztownie, z polotem, pełni energii i przekonania o swoich umiejętnościach i kompetencji, wyciskają z tych dzieł esencję i mieszają ją z własnym rozedrganym JA. To dlatego ich najnowszy krążek jest tak wart zainteresowania. Łączy bowiem oryginalne, suwerenne spojrzenie na osiągnięcia Mistrza, ale też jest wyrazem uznania dla jego dokonań, wpływu i muzycznego testamentu. Co więcej, by sprawdzić moje słowa nie potrzeba nic więcej, jak tylko wejść.
Można dyskutować o tym, czy Bartłomiej i Marcin Olesiowie są rzeczywiście najlepszą sekcją rytmiczną w Polsce, lub czy nie nazbyt monotonne, a może raczej przewidywalne, są ich kolejne projekty, polegające na zapraszaniu do grania w trio co i rusz nowych muzyków. Niewielu jednak nie zgodzi się z tym, że są to muzycy obdarzeni niebagatelną wyobraźnią, dający z siebie na koncertach wszystko, starający się wspólnymi braterskimi siłami wyznaczać sobie kolejne cele. Mnie oni już dawno przekonali do swojej wyjątkowości, szanuję ich za pracowitość, wytrwałość i nieustanne dążenie do osiągnięcie perfekcji. Tym bardziej więc cieszę się, że nowy rok przywitali najlepiej, jak tylko można, wydając płytę, która na jego koniec będzie się zapewne biła o miejsce wśród najlepszych.
„Komeda Ahead” (wyd. Fundacja Słuchaj) to ponad 70 minut poważnego potraktowania słuchacza, który przecież twórczość naszego legendarnego jazzmana zna, a z prawie stuprocentową pewnością można założyć, że i lubi i szanuje. Olesiowie porywają się więc, z zaproszonym do współpracy niemieckim wibrafonistą Christopherem Dellem, na świętość? A może w obliczu wielkiego Komedy padają na kolana i z pokorą grają to, co mogłoby przypaść do gustu przeciętnym miłośnikom jego muzyki? Nic z tych rzeczy, choć w ostatnim czasie bardzo ciekawy album z jego dziełami nagrał Adam Pierończyk, to jednak coraz bardziej skłaniam się do zrzucenia go z drugiego miejsca, na rzecz właśnie „Komeda Ahead”. Pierwsze wciąż jest niezagrożone i zajmuje je nieśmiertelna „Litania” Tomasza Stańki. Olesiowie i Dell kunsztownie, z polotem, pełni energii i przekonania o swoich umiejętnościach i kompetencji, wyciskają z tych dzieł esencję i mieszają ją z własnym rozedrganym JA. To dlatego ich najnowszy krążek jest wart zainteresowania. Łączy bowiem oryginalne, suwerenne spojrzenie na osiągnięcia Mistrza, z uznaniem dla jego dokonań, wpływu i muzycznego testamentu. Co więcej, by sprawdzić moje słowa nie potrzeba nic więcej, jak tylko wejść na stronę fundacji Słuchaj!, gdzie udostępniono darmowy odsłuch całego albumu.
Oddanie hołdu polskim kobietom, kobiecości w ogóle, próba odpowiedzi na pytanie, jakie są Panie nad Wisłą, co tak bardzo porusza w odkrywaniu płci pięknej – to wszystko znajdziemy na najnowszym krążku kwintetu Wojtka Mazolewskiego – „Polka”. Umiejętne komercyjne sprzedanie tematu i próba stworzenia suity, z utworów opisujących liczne stron kobiecości i to w dodatku polskiej kobiecości, sprawia, że można rozpatrywać zawarte na krążku utwory na wiele sposobów. Jeśli jednak zgodzimy się na narrację lidera, to wyjdzie nam, że Polki są niezwykle różnorodne, wewnętrznie sprzeczne, folgujące fantazjom i podszeptom chwili, ostre, a zarazem poszukujące spokoju i bezpieczeństwa. Utwory własne i covery prezentowane przez zespół, a także zastosowanie przez nich licznych, często wywołujących poczucie zamętu, środków wyrazu sprawiają, że „Polka” może podobać się przede wszystkim tym, którzy raczej zerkają poza akustyczny mainstream, w kierunku łączenia improwizacji z elektroniką, noisem czy rapem. Oczywiście, Mazolewski nie zapomniał o nastrojowości i balladowości – to na pewno ukłon w stronę jazzowych słuchaczek, które będą chciały zerknąć na to, jak wygląda ich portret malowany pędzlem tego artysty.
Przyznam, że chciałbym coś miłego napisać na temat debiutanckiego krążka Enigmatik Quartet – „Yanko”, ale… nie jest to, niestety, wcale łatwe zadanie. Marcin Świderski (saksofon tenorowy i sopranowy), Jacek Cichocki (fortepian, instrumenty klawiszowe, akordeon), Piotr Filipowicz (kontrabas), Łukasz „Samba” Dmochewicz (perkusja) i goście Mikołaj Wielecki (instrumenty perkusyjne), Michał Rudaś (wokal) – przedstawiają się jako zespół łączący muzykę improwizowaną z folkową nutą, ale… oprócz przesłodzonych melodyjek, prostych i kiczowych – nie znalazłem na krążku nawiązania do etno-jazzu. Enigmatik Quartet przyznaje, że czerpie inspiracje z twórczości takich gigantów, jak: Herbie Hancock, Keith Jarrett i Jan Garbarek, ale… nie odnajduję tutaj żadnych twórczych odnośników. Chyba, że panowie jedynie lubią ich płyty i życzyli by sobie, by „Yanko” jakoś do nich nawiązywał. Dziwny to krążek, bardzo odstający od przeciętnych wydawnictw wypuszczanych na naszym rynku – może jedynie zaciekawić osoby lubiące miłe, niewymagające melodie.
Mieczysław Burski