Curtis od wielu miesięcy zmagał się z głęboką depresją. Potęgowały ją trudy trasy koncertowej promującej nagrany na początku 1980 roku album "Closer" (wydany dopiero w lipcu 1980). Do tego dołączyło się uczuciowe rozdarcie wywołane romansem z fanką, Belgijką Annik Honore (żona Curtisa, Debbie, opiekowała się wówczas kilkunastomiesięczną córeczką) oraz stres związany z trasą po USA, w którą zespół miał wkrótce ruszyć. Obawy przed daleką podróżą i niepewność co do reakcji publiczności na nierozpoznanym terytorium były uzasadnione: cierpiący na epilepsję wokalista wiosną 1980 roku miewał regularne ataki na scenie. Członkowie grupy domniemywali, że wielu spośród przychodzących na jej koncerty fanów ma nadzieję asystować przy jednym z takich ataków i zobaczyć Curtisa w jego charakterystycznym "tańcu", który początkowo był po prostu formą scenicznej ekspresji.
Tymczasem, choć Joy Division miało na koncie zaledwie jedną wydaną płytę, było już zespołem o uznanej renomie, hołubionym przez krytyków, kochanym lub nienawidzonym przez fanów postpunkowej nowej fali. Odkładając na bok otaczającą frontmana grupy epileptyczną aurę połączoną z „nieoczywistą” wokalną sprawnością, nie sposób zaprzeczyć, że album „Unknown Pleasures” był dziełem muzycznie wybitnym.
Początki - pierwsze nagrania
Pierwsze nagrania Joy Division (których próbkę znaleźć można choćby na składance zatytułowanej "Substance") stylistycznie mieściły się na obrzeżach głównego nurtu punkowego. Żywiołowo pracującej sekcji rytmicznej (którą współtworzyli: perkusista Stephen Morris i basista Peter Hook) towarzyszyły hałaśliwe partie mocno przesterowanej gitary Bernarda Sumnera i skandowane wokalizy Curtisa.
Obok kompozycyjnej prostoty i brzmieniowej surowości, wysuwających się na plan pierwszy w piosenkach takich jak "Warsaw" czy "Failures", we wczesnych dokonaniach ponurej czwórki z Manchesteru znajdujemy również pierwiastki mniej oczywiste, stanowiące zalążek jej oryginalnego stylu. Mamy zatem wolniejsze tempo i wysuniętą na pierwszy plan partię basu we wstępie do "No Love Lost" oraz – w "Leaders of Men" – to samo plus bardzo oszczędną i "wycofaną" partię gitary, budującą nastrój za pomocą niepokojącej oscylacji między harmoniami durowymi i molowymi. To właśnie pracująca z mechaniczną zapamiętałością perkusja, wyeksponowany i grający własną wyrazistą melodię bas, plus oszczędne partie gitary wypełniające zarysowaną przez perkusję i bas geometryczną strukturę, staną się odtąd znakiem rozpoznawczym Joy Division.
"Unknown Pleasures" (1979)
Wydana w 1979 roku płyta "Unknown Pleasures" okazała się przełomem nie tylko w historii zespołu. Na przestrzeni dziesięciu utworów grupa zaprezentowała muzyczną i stylistyczną dojrzałość wysokiej próby, zachowując jednocześnie sporą dozę właściwej punkowi aranżacyjnej i wykonawczej nonszalancji. W piosenkach z debiutanckiego albumu uderza z jednej strony ich na ogół grobowy nastrój ("Day of The Lords", "Candidate", "New Dawn Fades", "I Remember Nothing"), z drugiej – niespotykane brzmienie. Jeśli nie liczyć przedostatniego na liście utworów "Interzone", nawiązującego do pierwszych dokonań zespołu, pozostałe epatują nie tyle dźwiękami samych instrumentów, ile ich echami, pogłosami, rozlegającymi się i gasnącymi w przestrzeni nakreślonej przez szczątkowe aranżacje. Jak przyznał po latach Hook, początkowo zespół nie był zadowolony z efektów pracy producenta Martina Hanneta, w znacznej mierze odpowiedzialnego za brzmienie albumu. To właśnie za sprawą pomysłów Hanneta muzyka Joy Division pozornie straciła punkową szorstkość i prostoduszną ekspresyjność, dążąc w stronę mrocznych i zimnych dźwiękowych pejzaży. Tak czy inaczej materiał ujrzał światło dzienne i podziałał piorunująco. Dość przypomnieć wydaną rok później płytę "Seventeen Seconds” grupy The Cure, by ocenić wpływ brzmienia Joy Division na współczesne (równie znakomite) kapele. Dla porządku dodajmy, że spośród zamieszczonych na "Unknown Pleasures" utworów miano kultowych zyskały jeszcze "Shadowplay" i "She’s Lost Control" (którego tekst ma zawierać wątki autobiograficzne, nawiązujące do epilepsji i depresji Curtisa).
"Closer"
Wydana "pośmiertnie" w lipcu 1980 roku płyta "Closer" zmodyfikowała stylistyczną formułę znaną z poprzedniego albumu. Brzmienie nie jest już tak nasycone niskimi częstotliwościami, pogłosy i echa dawkowane są z umiarem, pojawił się syntezator. Całość brzmi bardziej szorstko i nowocześnie, ale nie mniej ponuro. Album dość wyraźnie dzieli się na dwie części: na pierwszą składają się numery od pierwszego do piątego, epatujące przede wszystkim rytmem i eksponujące teksty. Szczególny status ma tu utwór drugi, "Isolation" – wesoła, dziecinnie beztroska melodia kontrastuje z utrwalonym w tekście wyznaniem. Całość brzmi jak piosenka dla pogodzonych z losem niedoszłych samobójców – do nucenia pod prysznicem.
Druga część "Closer" jest bardziej stonowana i liryczna, gitary brzmią czyściej bądź ustępują pola syntezatorowi. Na uwagę zasługuje genialny bas w niemal tanecznym "Heart And Soul" oraz utwór "Decades" – ponura ballada, w której tytułem gitary pojawia się... fortepian.
"Love Will Tear Us Apart"
Oprócz piosenek opublikowanych na płytach długogrających, zespół nagrał co najmniej drugie tyle. Część z nich ukazała się na singlach, a część na składankach. Obok wspomnianej "Substance" najważniejszą jest chyba album "Still". Z niego właśnie pochodzi genialny utwór "Something Must Break", na "Substance" natomiast można znaleźć kolejne cztery klasyki: wczesne "Digital" i "Transmission" oraz "Atmosphere" i – chyba najsłynniejszy z całego dorobku Joy Division – "Love Will Tear Us Apart". Teledysk do tego ostatniego nakręcono w kwietniu 1980.
"New Order"
Po śmierci Iana Curtisa Hook, Sumner i Morris zakładają grupę New Order, która w drugiej połowie lat 80. osiągnie szczyty popularności wśród bywalców dyskotek. Muzyka z jej pierwszych albumów dziedziczy jednak podstawowe walory muzyki Joy Division. Ścisła współpraca perkusji i basu owocować będzie stopniowo formami coraz bardziej uproszczonymi i "sekwencyjnymi", aż po słynny utwór "Blue Monday" (1983), będący jednym z najpopularniejszych i najczęściej remiksowanych w historii muzyki tanecznej.
Łukasz Szumielewicz