Adam Dobrzyński: Jesteście obecnie jedną z najczęściej koncertujących kapel w Polsce. Czy to oznacza, że z muzyki jednak da się wyżyć w naszym kraju?
Kuba Kawalec: Myślę, że tak. To znaczy my już dawno sobie powiedzieliśmy, że chcemy grać dużo koncertów. Wydanie płyty i niegranie koncertów jest trochę nienaturalne. Poza tym kontakt z publicznością daje nam power i pozytywnie nas nastawia. Faktycznie, od trzech lat dużo występujemy, ale wydaje mi się, że jest jeszcze wielu artystów, którzy grają od nas znacznie więcej. To granie oczywiście daje możliwość związania końca z końcem, tylko powiedzmy uczciwie - nie na wysokim poziomie. Ale gdy się nie ma zbyt wygórowanych oczekiwań od życia, to wystarczy.
A.D.: Ubiegły rok - chyba jeden z lepszych w waszej karierze - postanowiliście podsumować w bardzo okazały sposób…
K.K.: Faktycznie. Już wcześniej poprzednia firma proponowała nam nagranie DVD, ale cały czas wahaliśmy się, uważając jednocześnie, że mamy zbyt mało dobrego materiału, że za wcześnie, że chcemy zebrać materiał na trzy płyty, że powinien on trwać minimum dwie godziny, że powinniśmy wzbogacić nasze instrumentarium. Cieszę się, że poczekaliśmy, bo DVD po drugiej płycie to byłby taki strzał w kostkę, a tak mam wrażenie, że wyszło zgrabnie.
A.D.: Tak, ale najpierw ukazało się podwójne DVD, a na początku tego roku podwójna koncertowa płyta. Nie mogliście zdecydować się, co bardziej zadowoli waszych fanów?
K.K.: Pierwsza myśl, jaką mieliśmy, to ta, że wydajemy zapis koncertu w formacie DVD, ale wzbogacony o ścieżkę audio. Potem z tego zrezygnowaliśmy, bo rejestracji koncertu towarzyszy bardzo zgrabnie zrealizowany dokument na nasz temat. Gdyby do tego dołączyć dwupłytowy koncert, to zrobiłoby się już czteropłytowe wydawnictwo, które trudno byłoby pomieścić w standardowym pudełeczku, a pojawia się również pytanie, ile musiałoby kosztować naszych fanów. Pod koniec ubiegłego roku pojawiły się głosy, że jednak warto koncert na CD opublikować, więc postanowiliśmy nie robić z tego żadnej medialnej burzy, a opublikować krążki w limitowanej wersji, tak by nasi najwierniejsi słuchacze - jeśli chcą - mogli sobie owe wydawnictwo kupić. Przecież tu nie chodzi ani o pieniądze, ani tym bardziej o komercję. Ale przyznam ci się, że w odtwarzaczu tych płyt jeszcze nie miałem przyjemności słuchać.[----- Podzial strony -----]
A.D.: Czy z tego koncertu, który znasz - a jest to jak ustaliliśmy zapis DVD - jesteś jako artysta zadowolony, czy teraz - oglądając go na swoim zestawie kina domowego - coś byś zmienił?
K.K.: No pewnie, wiesz my się cały czas czegoś uczymy. To było pierwsze nagranie koncertu na żywo i rzeczywiście parę błędów zrobiliśmy, które uwidoczniły się szczególnie już przy realizacji dźwiękowej, masteringu. Leszek Kamiński miał problemy z wokalem, bo mikrofony, które były ustawione dla publiczności, były zbyt blisko paczek głośnikowych, z których szedł dźwięk koncertowy i na tej publiczności za dużo dźwięku się nagrało. Owszem, my chcieliśmy, by była słyszalna na CD, ale w wersji DVD robiły się nam dwa dźwięki. Leszek musiał się nieźle natrudzić, by zniwelować efekt małego pomieszczenia. Teraz już tak tego byśmy nie nagrywali. Drugim błędem było robienie sześciogodzinnej próby w przeddzień koncertu. Raz, że wysiada głos, a dwa, że materiał powszednieje. Ale ogólnie jestem zadowolony, nic nie trzeba było dogrywać oprócz pierwszej części koncertu, gdzie zepsuła się gitara i ją jeszcze raz rejestrowaliśmy. Nie jesteśmy profesjonalnymi muzykami, a więc pod względem wykonawczym to, co zrobiliśmy, może nas tylko napawać dumą.
Happysad
fot. Mystic
A.D.: Co szczególnego było w krakowskim koncercie, że postanowiliście uwiecznić go i na płycie DVD, i na kompakcie?
K.K.: To jest dobre pytanie, bo przecież materiał był nagrany, a na oba wydawnictwa wykorzystaliśmy te same ścieżki dźwiękowe. Można było nagrać koncert w Stodole i pomiksować ścieżki, ale to jest tak, że my chyba w ogóle o tym nie pomyśleliśmy. Dla naszego realizatora dźwięku na pewno było to ułatwieniem. To może być nauką na przyszłość, by nagrać kilka ścieżek, w różnych miejscach. A poza tym to był jedyny nasz koncert w takim składzie, gdzie na scenie były klawisze i trąbka jednocześnie. Skoro tak jest, trzeba to przyjąć... na siebie.
A.D.: Jakie macie plany na ten rok? To już właściwy moment na wydanie nowego studyjnego krążka...
K.K.: Prace nad nowym materiałem mamy już w trzech czwartych za sobą. Mamy nadzieję, że na jesieni trafi on do sklepów, ale nie chcę też mówić głośno o jakichkolwiek datach, bo do tej pory tylko raz udało się nam je utrzymać. Wolę teraz nie obiecywać, jesteśmy zbyt niesłowni.
A.D.: Czy mamy się spodziewać muzycznej rewolucji?
K.K.: Nie będzie żadnej rewolucji, jeśli ktoś szuka rewolucji muzycznych, to na pewno nie znajdzie ich pod nazwą Happysad. My takiego balona na pewno nie będziemy pompować. Będą raczej podobne klimaty. Nie mamy aż tak otwartych głów, by tworzyć muzyczne pejzaże, trzymamy się kurczowo formy zwrotka, refren, zwrotka, refren. Na pewno będą historie, które bezpośrednio nas dotykają. Zmiany mogą być tylko w warstwie muzycznej. Ale na tym etapie ciężko jest założyć, jak płyta będzie ostateczne wyglądała.