Na "Director's Cut" Kate Bush mierzy się ponownie z piosenkami z mniej znanych fragmentów swojej dyskografii: albumów "Sensual World" (1989 r.) i "The Red Shoes" (1993 r.). To zresztą dopiero druga płyta Kate Bush nagrana w XXI wieku. (W 1993 roku artystka porzuciła działalność sceniczną na ponad 11 lat).
Nowy-nienowy album zbytnią rewolucją nie jest. W większości utworów nagrano po prostu nowe wokale i bębny, jedynie trzy budując od zera - kompozycje należało dostosować tonacją do obecnych wokalnych możliwości artystki. Zabawy z aranżacjami widać chociażby w singlowym "Deeper Understanding", w którym wydłużono i przetworzono wokale programem autotune. "Lily" pchnięto jeszcze bardziej w majestatyczny trip-hop, natomiast pianinową balladę "This Woman's Work" rozmyto w stronę ambientowej elektroniki. Szczególnie zaś poprawiono zamykającą całość piosenkę "Rubberband Girl". Utwór z rasowego, radiowego popu zamieniono w nagranie bardzo surowe, brzmiące trochę jak z próby niezbyt wyrobionego zespołu pop-rockowego.
Na pewno w każdym fragmencie albumu zaznajomione z oryginalnymi wersjami ucho znajdzie sporo zmian. Głównym zamysłem było tchnięcie w starsze utwory nowego życia. Muszę powiedzieć, że faktycznie słucha się tego zupełnie inaczej. Trudna sztuka zespolenia starych utworów w gładko płynący album zakończyła się pełnym sukcesem. A że artystka sięgnęła po prawdopodobnie najlepsze utwory z tamtych dość nierównych wydawnictw, nie było to zbyt trudne zadanie.
Na pewno jest to lepsze niż zwykły remastering czy składanka, ale też ciężko uznawać "Director's Cut" za dzieło w pełni satysfakcjonujące. Udało się wyciągnąć wszystko co najlepsze ze znajdujących się w cieniu klasycznego "Hounds of Love" z 1985 r. albumów. Wciąż jednak to tylko reinterpretacje starszych utworów, realizacja długotrwałych wewnętrznych ambicji Bush (artystka nosiła się z tym projektem od lat). Szczególnie, że ogłoszono już nowy album szykowany na przyszły rok. Także sukces sukcesem, ale z fajerwerkami poczekałbym raczej do nowego materiału. Miejmy nadzieję, co najmniej tak udanego jak ten, ale zupełnie świeżego.
Emil Macherzyński