Ciężko nie lubić duetów. Dwóch muzyków – zdających sobie sprawę, że nie mogą liczyć na kogoś z tyłu, że wszystko muszą brać sami na własne barki. Chyba nigdzie indziej, jak w tej konfiguracji, jesteśmy świadkami tego, jak bardzo wymagająca jest kwestia współpracy – w szczególności w muzyce improwizowanej. Tych jednak dylematów nie słychać na krążku „Nightly Forester”, na którym dwaj wielcy wyjadacze: grający na klarnetach i altowym saksofonie Mikołaj Trzaska i basista Jacek Mazurkiewicz – pozwalają nam przyjrzeć się uważnie szerokiemu spektrum swoich artystycznych poszukiwań. Ukryci przed całym światem, gdzieś w głuszy, „w ostępach kaszubskich lasów, nieopodal wioski Wdzydze Kiszewskie” w sierpniu 2015 roku – tworzą płytę, o której się pamięta, gdy leży i czekam pomiędzy innymi na półce. Jak opisać widok ogromnych połaci niezagospodarowanych terenów, na które niczym dwóch oszalałych drwali wdzierają się Trzaska z Mazurkiewiczem pozostawiając tylko zniszczenia?! „Nightly Forester” to ożywczy napój – wynik intensywnej interakcji dwóch wyjątkowych osobowości.
Muzyka Mordehaja Gebirtiego? Jakąś wiedzę o nim mają jedynie nieliczni i to zapewne ci, którzy kojarzą jego nazwisko z Agnieszką Osiecką, która tłumaczyła na język polski niektóre pieśni tego krakowskiego poety i… stolarza, który zakończył swoje życie w 1942 roku w tamtejszym getcie. Na szczęście na zamówienie Tzadik Poznań Festival 2015 Piotr Mełech, Marcin A. Steczkowski, Marcin Jadach i Michał Kasperek przygotowali program poświęcony temu twórcy, przybliżającego w swych utworach życie przed wojną, życie codzienne, z naprzemiennymi wybuchami radości i rozpaczy. Nie odbierając nic z umiejętności występującym na krążku "Melech Plays Gebirtig" muzykom, tego, że tworzą świetny kolektyw i potrafią wydobyć z twórczości poety cały ból ludzkiego życia – bez ckliwości, ale i bez zbytniego napinania się – płyta ta ma jednego mistrza – właśnie lidera. Piotr Mełech to wyjątkowy artysta, klarnecista-samouk, który pomimo wciąż młodego wieku współtworzył wiele dobrych i bardzo dobrych zespołów, jak choćby Divided by 4. Laureat III Nagrody XV Konkursu Muzyki Folkowej Polskiego Radia "Nowa Tradycja" (z zespołem Tsigunz Fanfara Avantura) przywołuje artystyczny dorobek Gebirtiga, przetwarza go w swoim umyśle i nadaje mu nowe ramy. Zespół może trafić ze swoją muzyką szerzej niż jedynie do fanów improwizacji. Ważny, a nawet bardzo ważny projekt.
Co to za numer, jakiś kod, parametry, daty? Nic z tych rzeczy. Na „261034115” Michaela Zerang, Piotra Mełecha i Ksawerego Wójcińskiego – odnajdujemy zapis koncertu sprzed siedmiu lat. Zerkając na numery kolejnych utworów odnajdujemy klucz do zrozumienia tytułu płyty – to numery następujących po sobie improwizacji. Nie ma więc żadnych nazw, często tak wymyślnych, nieraz filozoficznych, nieraz sentencji lub przepełnionych ironią opisów. Nie za pomocą słów da się pojąć krążek Zeranga, Mełecha i Wójcińskiego.
261034115
Lepiej iść tropem źródeł, z których korzystają wymienieni panowie - dzięki temu słyszymy, jak szeroka jest przestrzeń pomiędzy jazzem, free improwizacją i XX wieczną awangardą, z których to szufladek najbardziej lubią korzystać autorzy „261034115”. Szczególnie duże wrażenie robi na mnie Ksawery Wójciński, który w znakomity i na polskiej scenie – niepowtarzalny sposób – potrafi wpleść w rozimprowizowaną grę dwójki kolegów osiągnięcia muzyki poważnej poprzedniego stulecia. On swoim polotem, wyobraźnią i niekonwencjonalnością musiał podczas wspólnej trasy koncertowej nie raz zaskoczyć o wiele bardziej doświadczonego kolegę, jakim jest Michael Zerang. Panie Ksawery – szacuneczek!
Numbers
Pamiętają Państwo wydany przed dwoma laty debiutancki krążek zespołu HoTS - „Harmony Of The Spheres”? Wtedy wielu recenzentów piało z zachwytu nad grą młodego kwintetu, w szczególności chwaląc kompozycje lidera, gitarzysty Mikołaja Poncyljusza. Trochę od tego momentu minęło, pojawiły się nowe pomysły, nowe próby odpowiedzi na już wcześniej zadawane pytania. Młodzi muzycy starają się łączyć wodę z ogniem i mocno korzystają z dorobku poprzednich pokoleń jazzmanów, a przy tym są niezwykle otwarci na nowości – czemu dają wyraz poprzez komplikowanie, wybieranie okrężnej drogi lub celowe błądzenie. Imponuje mi Poncyliusz i jako lider i jako solista, jego gra to rzeczywiście nowa jakość w krajowym jazzie.
W ubiegłym roku Radek Wośko grał w różnych miastach Skandynawii i przygotowywał w ten sposób materiał na najnowszą płytę – „Atlantic Quartet”. Co zaprezentował mieszkańcom tych terenów, skąd przecież jazz otrzymał potężny podmuch, źródło licznych wpływów i zapożyczeń. Już po pierwszym przesłuchaniu krążka zastanawiałem się, czy Wośko jest lepszym kompozytorem czy perkusistą. Jego gra nie jest bowiem zbyt ekspresyjna, gdyż raczej wpisuje swoja grę w to, co w danym momencie robi reszta zespołu, zadowalając się byciem jego niewymienialnym ogniwem. Wośko – kompozytor (na płycie wszystkie utwory są jego autorstwa, z wyłączeniem "Man Of The Light" sławnego dzieła Zbigniewa Seiferta), to przede wszystkim romantyczna dusza, człowiek, który potrafi umiejętnie sprzedać „melancholię” bez ckliwości, bez cukierkowatości. Stańmy na chwilę przy „Deep forest” – zwróćmy uwagę na to, jak znakomicie podłączają się kolejne instrumenty, znakomita gitara Gilada Hekselmana ustępuje miejsca basowi Mariusza Praśniewskiego. Gdzieś to się później spaja, później znów rozchodzi by ostatecznie znaleźć swoje spełnienie. Harmonia – mili panowie i panie, harmonia rządzi na „Atlantic Quartet”.
Mieczysław Burski