Wojtek Waglewski - Voo Voo
Ostatnia aktualizacja:
16.12.2008 10:24
"Dla muzyki rockowej rok 2009 powinien być zdrowy i mocno odwołujący się do tego, co w muzyce najlepsze. Chciałbym, żeby rock zaistniał w Polsce, bo to, co ostatnio powiedział Muniek Staszczyk, że nie ma z kim konkurować, jest smutną prawdą".
Adam Dobrzyński: Kiedyś powiedziałeś, że każda działalność rock’n’rollowa, big beatowa bierze się z jakiegoś buntu. "Ja jestem na takim etapie, że cały czas się buntuję" - mówiłeś. Przeciw czemu lub komu buntujesz się, wydając najnowszy album "Samo Voo Voo"?
Wojtek Waglewski: Ten bunt ewoluuje. Kiedy byłem człowiekiem młodym, powiedzmy młodzieńcem, a było to w czasach gierkowskich, buntowałem się przeciw pięknu, które nam oferowano. Proponowano nam marlboro w miękkim opakowaniu, coca-colę i tuńczyka w puszkach, samochód dla kowalskiego. Łyknęliśmy wreszcie dobrobytu. Ten dobrobyt mnie wkurzał, bo był to dobrobyt z Peweksu. Ja i moi koledzy pojawialiśmy się jako ludzie absolutnie negujący owe poczucie piękna. Nosiliśmy długie włosy, poszarpane spodnie, podkoszulki i okazywaliśmy ostentacyjną niechęć do tzw. pięknych przedmiotów. W tej chwili mój bunt przejawia się w tym, że skoro otacza mnie tak wiele paskudztwa, staram się nagrywać rzeczy piękne.
A.D.: Wojtek Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Martusiewicz i Piotr Żyżlewicz – to kręgosłup Voo Voo i skład, w którym zarejestrowaliście najnowsze wydawnictwo. Uwaga - bez gości. To w waszym przypadku rzadkość...
W.W.: Masz rację, rzadkość. Jesteśmy ludźmi pasożytującymi i zrzynającymi od kolegów, co się da. Tym razem postanowiliśmy zerknąć we własne wnętrza i zobaczyć, co tam w nich jeszcze jest (śmiech). Chcieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy uda się bez zrzynania i myślę... że się udało.
A.D.: Do kogo adresujesz najnowszy album Voo Voo? Czego odbiorcy mogą się po nim spodziewać?
W.W.: Po Voo Voo można się spodziewać tego, że nie należy spodziewać się niczego. Mam nadzieję, że jesteśmy cały czas zespołem niespodzianką. Bez względu na to, do kogo adresuję naszą płytę, jest to zawsze pozycja do tych, którzy słuchają muzyki. Nie wiem tylko, czy jest ich dużo. Ostatnio słyszałem wypowiedź jakiegoś znanego aktora, który powiedział, że w ogóle nie słucha muzyki. Dla mnie to szokujące wyznanie i dość ciekawe przyznanie się do braku jednego zmysłu, ale widocznie są i tacy ludzie. W każdym razie ja nie adresuję, cieszę się tym, że nagrywam, a drodzy słuchacze niech sobie radzą sami.
A.D.: Lada moment rozpoczyna się trasa koncertowa promująca "Samo Voo Voo". Śledząc twoje koncertowe szlaki natrafiam na liczne występy w Janowcu nad Wisłą. To dla ciebie ważne miejsce?
W.W.: Zdecydowanie tak. Tam narodziło się sporo pomysłów na Voo Voo. Miejsce to zasugerował kiedyś mój menedżer, bo nabył tam kawałek ziemi. Janowiec położony jest nad Wisłą, dokładnie naprzeciwko Kazimierza i tym się różni od wspomnianego Kazimierza, że jest tam o dziewięćdziesiąt dziewięć procent mniej ludzi podczas weekendów. W związku z tym jest dużo przestrzeni, a widoki podobne. Jest cisza, przepięknie. Właśnie tam na terenie skansenu w stodółce, blisko pałacyku i zamku janowieckiego, spotykaliśmy się bardzo często na próbach i tam popełniliśmy dwie płyty. To miejsce, w którym świetnie się czuję i do tego nieliczne, gdzie mówią mi na ulicy "dzień dobry". Może dlatego, że mnie znają, ale ja się cieszę, gdy ktoś zachowuje się tak jak w każdym normalnym kraju. U nas niestety w sklepie, a nawet na siłowni ten zwyczaj zanikł.
A.D.: Co jest w Janowcu wyjątkowego, a może magicznego?
W.W.: To, że jest niedaleko Warszawy i można się tam stosunkowo szybko znaleźć, wyciszyć się. W stolicy się pracuje, zawsze są jakieś sprawy na głowie, a Janowiec pozwala na oderwanie się od rzeczywistości, od spraw rodzinnych, spraw związanych z bytem i tak dalej. My sobie tam siedzimy i fajnie się próbuje... A skoro tak, to mamy zobowiązania wobec mieszkańców i od czasu do czasu gramy dla nich koncerty ku obopólnej radości. Myślę, że oni też nie są źli, bo dzięki tym koncertom przychodzi trochę więcej ludzi, by coś kupić i zjeść w restauracji.
[----- Podzial strony -----]
A.D.: Jak zaczęło się twoje odkrywanie Janowca?
W.W.: Mirek "Kiton" Olszówka, który jest naszym menedżerem, miał kiedyś ambicje, by zrobić tam festiwal. Miała to być edycja kazimierskiego festiwalu "Dwa brzegi". Jego pomysł w niezbyt elegancki sposób przechwyciła telewizja publiczna. Mirek Olszówka chciał równolegle ożywiać Janowiec z Kazimierzem. Myślę, że to był dobry pomysł, z jednego miasta do drugiego płynie się promem raptem pół godzinki i te przybywające tłumy odwiedzałyby oba nadwiślańskie miasta. Myślę, że dzięki tym naszym paru koncertom Janowiec ewoluował. Zawsze spotykam się tam z ogromną serdecznością autochtonów, zawsze ktoś przyjdzie, postawi piwko albo powie: "panie Wojtku, byłem na pańskim koncercie, postawi pan jedno?". Ja w Janowcu czuję się świetnie i chętnie kupiłbym dom, ale w tej chwili to jest już chyba niemożliwe.
A.D.: Przywiązujesz się do miejsc?
W.W.: Jestem spod znaku Byka, więc powinienem. Aczkolwiek uwielbiam podróżować i całe życie siedzę na walizkach. Jednocześnie jestem bardzo przywiązany do naszego mieszkania na warszawskich Kabatach, w którym mieszkamy już od dziesięciu lat. Na pewno go nie zmienię. Przywiązuję się chyba jednak bardziej do ludzi niż do miejsc. Nie chciałem mieszkać w wolno stojącym domu. Po pierwsze nie wyobrażałem sobie w środku lasu zostawiać żony z małymi dziećmi, a po drugie lubię taki szmerek miasta, bo jestem człowiekiem miasta. Lubię mieć świadomość, że wokół mnie są ludzie. Mieszkam na osiedlu, bardzo lubię chodzić na bazarek, robić zakupy, przybić piątkę ze znajomymi. Z tego powodu nigdy nie wyprowadziłbym się z Polski, mimo że sposób, w jaki nią zarządzamy i upiększamy, jest momentami porażający. Ten kraj to ludzie, więc gdybym chciał osiąść poza jego granicami, musiałbym ściągnąć kolegów, całą rodzinę itd.
A.D.: Jaki powinien być dla Wojtka Waglewskiego 2009 rok?
W.W.: Dla muzyki rockowej rok 2009 powinien być zdrowy i mocno odwołujący się do tego, co w muzyce najlepsze, bo tak jest na świecie. Chciałbym, żeby rock zaistniał w Polsce, bo to, co ostatnio w jednym z wywiadów powiedział Muniek Staszczyk, że nie ma z kim konkurować, jest smutną prawdą. Od czasów moich młodszych kolegów, czyli Kasi Nosowskiej czy właśnie Muńka nie usłyszałem żadnego komunikatu w muzyce rockowej. Słyszałem jakieś komunikaty, których nie rozumiem, a jeśli ktoś posługuje się językiem polskim w muzyce rockowej, musi coś z tego wynikać. Były takie próby w hip-hopie. Czekam więc, by rock w 2009 roku zaistniał. Nie ukrywam, że chciałbym, by dobra passa Voo Voo się nie przerwała. Dobrze sprzedana płyta gwarantuje dobrze zrobione koncerty. Choć sprzedaż płyt w Polsce nie jest bohaterska, mimo wszystko nie jest źle. Moim żywiołem są występy na żywo. Ostatnie dwa lata to granie w warunkach luksusowych, w naprawdę świetnych miejscach, więc chciałbym to utrzymać.