Anna Romanowicz: Gracie muzykę bazującą na tym, co ludzie nazywają afrobeatem, ale wyraźnie słychać, że odstajecie od tej niszy. Co wchodzi w skład tej energetyzującej mieszanki?
Johan Hultqvist: Inspiruje nas muzyka z Nigerii, zwłaszcza Fela Kuti, ale wszyscy mamy swoje muzyczne wpływy. Wiele zespołów stara się brzmieć jak Fela Kuti, odtwarzać te tradycyjne rytmy, ale kilku z nas jest związanych ze sceną jazzową, bardzo dużo improwizujemy, mamy korzenie w soulu i funku. Ja osobiście zaczynałem w zespole grającym ostrego rocka, a potem przerzuciłem się na soul i funk. Perkusista Larry od lat uczy stylu gry na bębnach, pochodzącego z zachodniej Afryki. Więc brzmienie zespołu jest po prostu odzwierciedleniem naszych upodobań i korzeni.
A.R.: Ludzie odbierają was jako aktywistów. Jaki jest przekaz waszych tekstów?
J.H.: Teksty piszę ja i John, saksofonista. Jeśli do czegoś zmierzamy, będzie to podniesienie poziomu świadomości, że nie wszystko jest w porządku na świecie. Zespół mocno jest już teraz kojarzony z zieloną polityką i aktywizmem na rzecz środowiska, ale podczas występów mówimy też sporo na temat społecznej niesprawiedliwości czy globalizacji. Ale jeśli chodzi o teksty, to staramy się uniknąć moralizowania i politykowania. No i jest też element egzystencjalny. Np. w kawałku "The Wanting" z naszego drugiego albumu piętnujemy konsumpcyjne społeczeństwo – próbujemy konsumpcją zapełnić pustkę w życiu. Kupowanie rzeczy nie różni się zbytnio od brania narkotyków, oglądania telewizji czy uprawiania seksu – co tylko pozwoli ci zapomnieć, że twoje życie może wcale nie jest tak znaczące, jak ci się zdaje. Więc jeśli miałbym wskazać konkretny przekaz... mniej konsumujcie, więcej twórzcie (śmiech).
A.R.: Opowiedz o napędzanej rowerami potańcówce.
J.H.: Organizujemy ją 20 września w Toronto. Właśnie budujemy stanowiska dla 15-20 rowerzystów, gdzie będzie można podłączyć swój rower. Wstawiasz rower, tylne koło jest w górze, podłączone do dynama i pedałujesz co sił. Stąd energia jest przekazywana do inwertorów i akumulatorów i zasila nagłośnienie.
A.R.: Skąd pomysł?
J.H.: Hmmm… nie pamiętam dokładnie, kiedy pomysł się pojawił, ale wydaje się to naturalne. To taka piękna ilustracja faktu, że nasze występy byłyby niczym bez naszych fanów i publiczności. Nie moglibyśmy zarabiać, robiąc to, co kochamy, bez ich wsparcia, bez ich uczestnictwa. To związek prawie namacalny, oni autentycznie zasilają energią nasze koncerty. A ludzie zapominają, jak są ważni i potężni. Parkiet jest miniaturą społeczeństwa. Na początku każdego występu parkiet jest pusty, a wszyscy są spięci i zastanawiają się, jak wyglądają. Potrzeba jednej odważnej duszy, która wyjdzie na parkiet i zatańczy jako pierwsza. Ona zmienia całą atmosferę i ustala wibrację na resztę wieczoru. A społeczeństwo jako całość jest takie samo. Jak w moim ulubionym cytacie z Margaret Mead: "nigdy nie powątpiewaj, że mała grupa zaangażowanych obywateli może zmienić świat". Tylko tak to się dzieje – zaczyna się zawsze od jednej, dwóch, trzech osób z pomysłem. A potem trzeba zachować ludzi w ruchu.
A.R.: Wy nie macie problemów z zachowywaniem ludzi w ruchu. Wchodzicie na scenę, a oni natychmiast zaczynają tańczyć.
J.H.: No tak, przez te kilka lat na pewno stało się to łatwiejsze. Mamy ogromne wsparcie w całym kraju, więc nie widać tej dynamiki wyraźnie. I mamy nadzieję, że potańcówka napędzana rowerami będzie przypomnieniem, jaką siłę stanowią ludzie, zwłaszcza kiedy zbiorą się razem.
[----- Podzial strony -----]
A.R.: Nie założyliście zespołu wszyscy z miejsca. Powoli dołączaliście. Na festiwalu w Saskatoon byliście jak ogień. Czy to się po prostu dzieje naturalnie, czy pracowaliście jakoś nad doskonaleniem występów?
J.H.: Po pierwsze – dzięki, nie widzimy siebie na scenie, więc nie wiemy, jak to jest. Gramy razem od pięciu lat. John i Larry są przyjaciółmi od dzieciństwa i grali razem od kiedy mieli 6-7 lat. Czasem jeden przeprowadzał się, bo ten drugi musiał zmienić prowincję. Od kilku lat razem mieszkamy, mamy próby, tworzymy razem i jeździmy razem w trasy, gramy ponad 100 koncertów rocznie. Więc pewnie czas sprawił, że mamy pewien rodzaj telepatycznego przekazu, nikt nie musi dawać znaku, że przechodzimy do następnego setu – a ogromna część tego, co robimy, to improwizacja. Zazwyczaj świetnie się razem bawimy i pewnie to właśnie widziałaś. Wtedy cały dzień padało i byliśmy przekonani, że nasz występ zostanie odwołany i wtedy na 15 minut przed jego rozpoczęciem deszcz ustał. Więc byliśmy w dobrych humorach.
A.R.: Na waszym ostatnim albumie "Deep Sleep" występuje afrykański poeta. Opowiedz coś więcej o tej współpracy.
J.H.: Współpracowaliśmy z fantastycznym artystą słowa i performerem o imieniu Ikwunga (Ikwunga, the Afrobeat poet). Jest synem króla plemienia i niezwykłym pisarzem. W Nigerii jest niezwykle poważanym człowiekiem. Jedną nogą stoi w świecie Zachodu, drugą w tradycyjnym nigeryjskim społeczeństwie, gdzie jego plemię chce, by był ich wodzem, wprowadził ich w przyszłość. Ale Ikwunga nie chce być królem. Jest z zawodu psychiatrą i nie uśmiecha mu się zabawa w politykę. Jest jednak świadomy i zaniepokojony o losy społeczności. Zachód interesuje się nigeryjską ropą i firmy nakłaniają ludzi do sprzedaży ziemi. Wielu chce się szybko wzbogacić, bo to oznacza wykształcenie dla ich dzieci. Podejmują pochopne decyzje. A Ikwunga jest gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Chce wrócić na stałe ze Stanów i założyć szpital dla umysłowo chorych, którzy są wciąż napiętnowani w całej Afryce. Znalazł nas przez Internet, kiedy robił odczyty w Toronto i chciał, żebyśmy zagrali jako podkład. Zgodziliśmy się i była świetna zabawa. Potem powtórzyliśmy to kilka razy i jakoś naturalną siłą rzeczy postanowiliśmy nagrać płytę. Poza tym ideologicznie jesteśmy blisko, np. jeśli chodzi o globalizację, a Ikwunga ma oczywiście doświadczenie z pierwszej ręki, jako osoba mieszkająca w jednym z najbiedniejszych rozwijających się krajów z gwałtownie przyrastającą ludnością i ogromnymi problemami z zanieczyszczeniem środowiska. I tak współpraca zamieniła się w "Deep Sleep", gdzie John i Larry odwalili kawał dobrej roboty, pisząc muzykę do jego afrobeatowych wierszy, jak je nazywa.
A.R.: A co znajdzie się na nowym albumie? Zamierzacie kontynuować współpracę z Ikwungą?
J.H.: To była taka odskocznia, która nadała nam etykietkę world music – cokolwiek world music oznacza – nigeryjski poeta śpiewający w pidgin nadaje rozpoznawalny styl. Następny album, w porównaniu z "Deep Sleep" będzie zdecydowanie bardziej popowy, bo niełatwo uchwycić na nagraniu to, co robimy na żywo. Nasze płyty stają się coraz bardziej wizytówkami koncertów, pięciominutowe utwory zamiast 15-minutowych improwizacji. Bo jeśli ludzie chcą wciąż tańczyć podczas koncertu, to jest najważniejsze.
A.R.: A kiedy nowy album?
J.H.: Wygląda na to, że na wiosnę, w marcu lub kwietniu. Również jeden z utworów z "Deep Sleep" - "Di Bombs" znajdzie się na kompilacji "The Rough Guide To Afrobeat Revival". Ta kompilacja będzie wydana w ponad 50 krajach i promowana na całym świecie, więc jesteśmy bardzo podekscytowani. Chcielibyśmy, żeby wydanie nowego krążka zbiegło się w czasie z tym wydawnictwem.
A.R.: Moje gratulacje. Mam nadzieję, że obie płyty pojawią się w Polsce.
J.H.: Dzięki, jestem pewien, że tak się stanie.
Tutaj można posłuchać utworów Mr. Something Something
https:\/\/www.myspace.com/mrsomethingsomething
https:\/\/www.lastfm.pl/music/Mr.+Something+Something